środa, 31 grudnia 2014

Poszukiwania roku 2014 - czyli PODSUMOWANIE numer 3 :)

Kolejny rok minął - zarówno w kalendarzu, jak i na blogu, więc przyszedł czas na podsumowanie. Skromniejsze niż w poprzednich latach, bo w 2014 roku udało mi się przeczytać zaledwie 18 książek. Po szybkim przeliczeniu wychodzi, że statystycznie jedną książkę czytałam 3 tygodnie, ale wiadomo, że w rzeczywistości nie da się tak wycyrklować czasu jaki poświęca się pojedynczemu egzemplarzowi... Bywały powieści, które pochłaniały mnie na 2 miesiące, jak choćby "Anna Karenina" czy "Królowa Potępionych". Ale były też takie, które zajęły mnie na dzień lub dwa, po czym mogłam czytać coś innego...

Przedstawiam Wam zatem "Spis Lektur 2014" - oczywiście jak zawsze chronologicznie. 
Tym razem również najlepsze (moim zdaniem) zaznaczam grubszą czcionką - te polecam szczególnie ;)

Chandra Hoffman "Dziecko do wzięcia"
Andrew Leigh, Michael Maynard "Lider doskonały"

Próbuję znaleźć w tej liście jakiś schemat czy też temat przewodni, który towarzyszył mi w tym roku przy doborze lektur.

Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to poszukiwanie. Poszukiwanie szczęścia, zarówno przez literackich bohaterów, jak i autorów tworzących pełne pozytywizmu poradniki. Poszukiwanie miłości, poszukiwanie siebie, poszukiwanie swojego miejsca na ziemi. Z tym ostatnim wiąże się drugi temat, czyli podróże (miał przewodzić moim wyborom w 2014 roku, no ale wyszło tak, że nie za wiele się napodróżowałam). Trzecim tematem są mężczyźni i kobiety. Kolejność nieprzypadkowa! ;) Za sprawą tych paru książek (przeczytanych głównie w maju) odkryłam bogactwo męskich emocji, poznałam różne punkty widzenia "płci brzydszej". Fajne doświadczenie. Co do kobiet, to nie zaprzestałam (zapoczątkowanych w zeszłym roku) poszukiwań silnych i odważnych przedstawicielek "słabszej płci". Po raz kolejny znalazłam wiele inspirujących postaci, szczególnie za sprawą reportaży i książek biograficznych. polecam tym, którzy jeszcze się nie przekonali do tego typu literatury.

To był dobry rok. Rok dobrej książki.
Życzę sobie i Wam, by ten nadchodzący 2015 był jeszcze lepszy!

wtorek, 30 grudnia 2014

Romantyczny wampir i demoniczna królowa

Zakończenie roku 2014, podobnie jak jego początek, będzie poniekąd dotyczyło kobiety.
Tak się jakoś złożyło, że moje listopadowe czytanie z wampirami w tle przedłużyło się na grudzień. I nie ma co usprawiedliwiać się, że książka była gruba, czasu było niewiele, a i klimaty nie zachęcały do zagłębiania się w treść lektury (choć rzeczywiście wszystkie trzy czynniki nastąpiły). Koniec roku, podobnie jak jego początek, wiązał się z dwumiesięcznym brnięciem przez klasykę, czyli trzeci tom "Kronik Wampirów" autorstwa Anne Rice.
"Królowa Potępionych" - bo o tej książce będzie dziś mowa, to kontynuacja historii zapoczątkowanych w "Wywiadzie z wampirem" i przede wszystkim w "Wampirze Lestacie". Narratorem i naczelną postacią jest tu po raz kolejny romantyczno-filozoficzny Lestat, który jako gwiazda rocka i zbuntowany przedstawiciel swego wyklętego gatunku, staje się w pewien sposób rzecznikiem nowego porządku. Wszystko dla kobiety i przez kobietę, którą jest nie kto inny, jak tytułowa "Królowa Potępionych".
Akasza - starożytna władczyni egipska, zastygła w wiecznym letargu budzi się ze snu za sprawą grobowych pieśni niepokornego dziecka ciemności, siejąc przy tym zniszczenie i spustoszenie, którego nikt nie potrafi powstrzymać. Pragnie przejąć władzę nad światem i stać się boginią. Coś, co do tej pory wydawało jej się nieosiągalne, niewyobrażalne i niemożliwe, za sprawą jednego tylko (stosunkowo młodego w porównaniu z nią) wampira, przybiera realne kształty. A to bardzo niedobra wiadomość dla świata, zarówno tego ludzkiego, jak i wampirzego...
Lestat, opanowany przez miłosne uniesienie, musi wybrać między ukochaną (mającą spaczoną, wybitnie feministyczną wizję władania światem), a bezpieczeństwem świata i ludzkości. Paradoksalna sytuacja, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że Lestat jako wampir jest raczej wrogiem, niż przyjacielem istot śmiertelnych...
Przy okazji tych moralnych dylematów dowiadujemy się sporo o genezie powstania wampiryzmu. Anne Rice w wyczerpujący sposób przedstawia historię narodzin krwiopijców, nie próbując ich przy tym "wybielić" (co rozumiem tu jako robienie z nich "wege-wampirów", jak to jest w "Zmierzchu"). 
Pod względem fabularnym książka nie ustępuje więc moim zdaniem swoim poprzedniczkom, choć może jest trochę zbyt długa. Przez to w pewnym momencie człowiek czuje przesyt tym mrocznym światem trumien, grobowców, krwi i tajemniczych pogańskich rytuałów...
Jeśli jednak lubicie gotyckie klimaty i fantastyczne stwory są Wam bliskie, to myślę, że warto sięgnąć po "Królową Potępionych" i cierpliwie czytać. Prawdziwych fanów Anne Rice nigdy nie zawiedzie :)

czwartek, 30 października 2014

Muzycznie-filozoficznie

Moje dotychczasowe kontakty z prozą Erica Emmanuela Schmitta uważam za całkiem niezłe. Przeczytałam kilka jego powieści i zbiorów opowiadań, co bywalcy tego bloga mogą prześledzić w zakładce "Literatura francuska" i generalnie stwierdzam, że twórczość tego autora, która do tej pory poznałam, jest w porządku. Tym razem nieco się jednak zawiodłam...
"Kiki van Beethoven" to kolejna książeczka z serii o słynnych klasykach muzyki (w ramach tego cyklu opisywałam już "Moje życie z Mozartem"). Jest niewielka i w dodatku zawiera płytę na której znajdują się utwory jednego z najwybitniejszych kompozytorów wszech czasów. 
Lektura ta podzielona jest na dwie części. Pierwszą stanowi krótkie opowiadanie, którego bohaterką jest Kiki - starsza pani za sprawą muzyki próbująca odnaleźć radość życia i pomagająca w takich poszukiwaniach ludziom ze swego otoczenia. Czy jej się to udaje, możecie dowiedzieć się w jedno popołudnie. Drugie możecie poświęcić przez przebrnięcie przez esej "Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje", który jest już utworem nieco trudniejszym. Stanowi on zbiór filozoficznych rozważań autora o życiu, zachwycie, Beethovenie, sztuce i innych mniej lub bardziej wzniosłych rzeczach.
Słowo "przebrnąć" jest tu nieprzypadkowo użyte, bo ja przez tą drugą część lektury brnęłam. Nie uważam się za ignorantkę w kwestii kultury wysokiej, ale jakoś nie dotarło do mnie to, o czym pisze w swoim eseju pan Schmitt. Być może byłam za mało skupiona. Być może nie uderzyło mnie ukryte przesłanie tego dzieła. A może było ono pisane trochę na siłę i trochę pod publikę? Tak czy siak - nie urzekło mnie i z ulgą zakończyłam tę krótką literacką przygodę.

czwartek, 16 października 2014

W poszukiwaniu wiedzy, wolności i przygody

Po "Kobietach, które igrały z bogami" przyszedł czas na "Podróżniczki" - książkę holenderskiego pisarza i dziennikarza Wolfa Kielicha, która przybliża postacie mniej lub bardziej znanych globtroterek przełomu XIX i XX wieku. Właściwie nie trzeba było wiele, by pozycja ta przyciągnęła moją uwagę. Jak wiecie uwielbiam podróże (w moim przypadku ograniczają się raczej do tych "palcem po mapie") i historie ludzi, którzy byli wszędzie tam, gdzie mnie nie było. Dodatkowo książka Wolfa Kielicha jest dość gruba (300 stron) i pięknie wydana (twarda oprawa, dobry papier, pachnąca farba drukarska i złota zakładka, mhmmm!). Nie mogłam przegapić też okazji poznania kolejnych fascynujących życiorysów kobiet! Czuję się więc bardzo ukontentowana po tej lekturze (czternastej już w tym roku).
"Podróżniczki" to zbiór opowieści o czternastu kobietach żyjących w czasie rewolucji przemysłowej, rozkwitu rozumu i powstania feminizmu. Mimo iż wiele z nich jest zapewne nieznanych dla polskiego czytelnika, warto sięgnąć po tę książkę, aby zapoznać się na przykład z Florence Baker, Mary Slessor czy Mary Kingsley. Kobiety te - zafascynowane Afryką, jej geografią, kulturą i społecznościami, w dużym stopniu przyczyniły się do rozwoju wiedzy o tym kontynencie, a także zwróciły uwagę na ważne problemy społeczne, jak choćby niewolnictwo. 
Mnie spośród tej czternastki najbardziej przypadły jednak do gustu sylwetki trzech innych pań. Pierwszą z nich jest Margaret Fountaine - romantyczna wielbicielka mężczyzn i motyli, która dzięki swoim podróżom znalazła nie tylko miłość swego życia, ale i stała się posiadaczką największej kolekcji motyli na świecie. Kolejna - Alexandra David Neel wzbudza mój podziw wiedzą, mądrością i umiłowaniem do Himalajów, których stała się niekwestionowaną królową (na pewno dla mnie). No i wreszcie Daisy Bates - przyjaciółka i badaczka kultury Aborygenów, którzy jeszcze 100 lat temu traktowani byli w Australii jak ludzie gorszej kategorii. Dzięki jej badaniom możliwe było poznanie tej zupełnie odmiennej dla nas kultury, za co świat jest jej wdzięczny do dziś.
Są też inne, nie mniej ciekawe postacie, dzięki którym ludzkość przekonała się, że podróżowanie i przygoda to nie tylko domena mężczyzn. Dziś, kiedy wyjazdy w znane i nieznane są już dostępne praktycznie dla każdego, możemy nie zdawać sobie sprawy, że kiedyś było inaczej (i nie chodzi tu tylko o ograniczenia finansowe). "Podróżniczki" dają nam ważną lekcję. Nie tylko historii i geografii.

sobota, 27 września 2014

Trudno jest być kobietą

Kolejna książka, która tym razem wpadła w moje ręce już od dłuższego czasu wzbudzała moje zainteresowanie, mrugając do mnie swoim żółtym grzbietem z bibliotecznej półki. A jako że latem postanowiłam czytać wszystko, co kojarzy mi się z podróżami, słońcem, egzotyką i na dodatek nastroi mnie pozytywnie, nie mogłam nie wypożyczyć powieści "Tysiąc wspaniałych słońc" Khaleda Hosseini'ego.
Lato już się skończyło, a z nim moja lektura. W związku z tym powinna powstać jakaś recenzja, a ostatnio proces tworzenia takiej notki poważnie u mnie kuleje... Ale powiedziałam sobie "Nie ma przebacz. Biorę się w garść i napiszę parę słów o książce". No i oto moja opinia.
Tytuł powieści niewątpliwie jest wspaniały i solaryczny. Warunek "egzotyczności" również został spełniony, a wczytując się w fabułę książki można również powiedzieć, że w pewien sposób wiąże się ona z podróżami, bo akcja dzieje się w Afganistanie (do którego inaczej niż literacko z różnych powodów się nie wybieram). Jedynie pozytywne nastrojenie, którego sobie życzyłam latem, nie zostało mi zaserwowane. To jednak wcale nie jest powodem, by uważać książkę za złą. Wręcz przeciwnie!
Powieść Hosseini'ego to historia dwóch kobiet mieszkających w mieście tytułowego "tysiąca wspaniałych słońc" - Kabulu. Pierwszą z nich jest Mariam, która po śmierci matki, wbrew swej woli zostaje oddana za żonę zamożnemu szewcowi. Druga to Lajla - dziewczyna z inteligenckiego domu, której wojna zabiera wszystko: rodzinę, ukochanego oraz marzenia o podróżach i wykształceniu. Koleje losu sprawiają, że obie bohaterki stają się sobie bardzo bliskie - nie tylko za sprawą faktu, że są żonami tego samego mężczyzny. Trudne doświadczenia, wojna, samotność oraz rodzicielska miłość sprawiają, że między Mariam a Lajlą rodzi się niezwykła więź, która pozwala przetrwać kobietom nawet najgorsze chwile. Przyjaźń to jednak nie jedyny temat jaki Khaled Hosseini porusza w swojej powieści. W tysiącu wspaniałych słońc" znajdziemy również historię okrutnych konfliktów, które od lat miotają Afganistanem, wielkie uczucia oraz piękne opisy surowego, zniszczonego kraju oraz jego kultury.
Nie jest to książka łatwa, ale nie o to przecież chodzi. W końcu ciężko mówić o tym, że w Afganistanie jest sielsko i anielsko - zwłaszcza w dzisiejszych czasach... Trudno też pojąć, przynajmniej z perspektywy człowieka Zachodu, zasady panujące w kulturze islamskiej. Ja nie wyobrażam sobie, bym mogła żyć w kraju, który zabrania mi uczyć się i decydować o sobie samej, w którym muszę mieć pozwolenie mężczyzny na wyjście z domu... To byłoby straszne! Jednak bohaterki takie jak Mariam czy Lajla muszą zmagać się z tym codziennie. Dzielnie znosić swoją trudną rolę bycia kobietą...
I właśnie czytając takie rzeczy człowiek od razu bardziej docenia fakt, że żyje w Europie i ma się całkiem dobrze...