niedziela, 30 grudnia 2012

Złota czterdziestka roku 2012 czyli PODSUMOWANIE

Ostatnie dni grudnia to czas podsumowań. Nie może więc zabraknąć podsumowania i na moim blogu :)
1 stycznia 2012 postanowiłam, że w tym roku przeczytam 52 książki - zachęciła mnie do tego inicjatywa o tej samej nazwie, która przewidywała przeczytanie 1 książki tygodniowo. Czy mi się udało? Nie do końca. O ile początek roku zapowiadał sukces (bywało, że byłam o 1 czy 2 powieści "do przodu") o tyle później okazało się, że może nie uda mi się spełnić narzuconej sobie normy. Powody? Istnieją chyba dwa. Pierwszy: wyjazdy i dojazdy - na uczelnię, szkolenia, do pracy... Nie zawsze chciało mi się zabierać na nie książkę. Drugi: nie wszystkie wybrane przeze mnie pozycje literackie były tak fantastyczne, jakbym sobie tego życzyła. Bywało więc tak, że jedną książkę czytałam miesiąc, inną jeden dzień.
Łącznie udało mi się więc przeczytać 40 książek, których tytuły (oraz linki do recenzji) wymieniam poniżej. Najlepsze z książek, na które trafiłam, zaznaczyłam pogrubioną czcionką. Liczę na to, że w przyszłym roku pobiję samą siebie ;) Tymczasem zapraszam do czytania!

Czesław Miłosz "Piesek przydrożny"
Junot Diaz "Topiel"
Anne Rice "Wywiad z wampirem"
Abraham Verghese "Powrót do Missing"
Thierry Janquet "Tarantula"
Cormac McCarthy "Droga"
Henryk Ibsen "Dzika kaczka"
Esther Vilar "Siedem pożarów Mademoiselle"
Jordi Sierra i Fabra "Truskawkowe pola"
Patrizia Gucci "Singielka - sama, ale nie samotna"
Kaya Mirecka-Ploss "Kobieta, która widziała za dużo"
Elizabeth Gilbert "Imiona kwiatów i dziewcząt"
Carlos Ruiz Zafón "Marina"
J.K. Rowling "Baśnie Barda Beedle'a"
Viola Fisherova "Opowieści Dłużącego się Czasu"
Dorota Terakowska "Poczwarka"
Błażej Przygodzki "Dziennik samobójców"
Martyna Wojciechowska "Zapiski (pod)różne"
Kobo Abe "Kobieta z wydm"
Konrad Staszewski "Śmierć na śniegu"
Ewa Awdziejczyk, Jan Bereza OSB "Tosty i posty/Posty i tosty"
Khaled Hosseini "Chłopiec z latawcem"
Dezso Kosztolanyi "Ptaszyna"
Markus Zusak "Złodziejka książek"
Marlena de Blasi "Tysiąc dni w Wenecji"
Carlos Ruiz Zafón "Więzień nieba"
Amanda Filipacchi "Miłość jest straszna"
Tess Gerritsen "Klub Mefista"
Paul Britton "Profil mordercy"
Jarosław Kret "Mój Egipt"
Eric Emmanuel Schmitt "Trucicielka"
Julian Barnes "Poczucie kresu"
Marvin Harris "Krowy, świnie, wojny i czarownice"
Ophelia Benson, Jeremy Stangroom "Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet?"
Deidree Purcell "Marmurowe ogrody"
Charles Martin "Maggie"
Manuela Gretkowska "Agent"
Tessa Hadley "Bliżej siebie"
Vanessa Diffenbaugh "Sekretny język kwiatów"
Małgorzata Warda "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" 

sobota, 29 grudnia 2012

Domowy dramat

Wydawać by się mogło, że książka, której tematem jest przemoc w rodzinie będzie łatwa do przedstawienia i opisania. Pozory jednak mylą, o czym przekonałam się w ciągu ostatnich kilku dni. Powieść Małgorzaty Wardy "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" zaczęłam w poniedziałkowy poranek, skończyłam we wtorek wieczór. Kilka kolejnych dni spędziłam na myśleniu, jak najlepiej ubrać w słowa to, co czułam czytając ją.
Powieść porusza trudny temat - taki, o którym zwykło nie mawiać się głośno, do czasu, aż nie zajmą się tym media. Bo niby czemu "w takiej dobrej rodzinie" jak Budziszowie (bohaterowie powieści) miałoby się dziać coś tak okropnego, jak przemoc fizyczna i znęcanie się nad dziećmi - również psychiczne? Tak jest właśnie w wypadku Aarona i Anny - oczami których przedstawiona jest ta historia. Oddani pod opiekę ciotki, zostają jednocześnie narażeni na utratę dziecięcej beztroski i spokoju. Mają tylko siebie nawzajem, ale czy to wystarczy, żeby przetrwać koszmar zgotowany przez bliskich? Czy będą mogą zapomnieć o złych wspomnieniach?
"Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" wzbudza skrajne emocje. Nie mam jeszcze własnych dzieci, ale wstrętem i oburzeniem napełniały mnie opisy dramatów rodzeństwa, złość wywoływała obłuda i zakłamanie dorosłych i niekiedy też zupełny brak zainteresowania sprawami dzieci. Książka jest jednak ważna nie tylko jako pozycja literacka, ale przede wszystkim przez fakt, że uczula na sprawy innych ludzi. Nie powinniśmy być obojętni na cierpienie drugiego człowieka - to jej najważniejsze przesłanie, o którym nie możemy zapominać. Jeśli zapomnimy, takich historii w przyszłości może być więcej. By tak się nie stało sięgnijcie po powieść pani Wardy. Skłania do przemyśleń.

środa, 26 grudnia 2012

O czym mówią kwiaty?

Zastanawialiście się kiedyś, czy kwiaty potrafią mówić? Pytanie może trochę absurdalne i dobre dla kogoś, kto żyje w jakimś fantastycznym i wyimaginowanym świecie, ale jeśli się dobrze zastanowić, wcale nie jest takie "z kosmosu". Jeśliby trochę poszperać, na postawione przeze mnie pytanie można znaleźć odpowiedź twierdzącą. Wydana w 2011 roku przez Świat Książki powieść "Sekretny język kwiatów" Vanessy Diffenbaugh jest na to doskonałym dowodem.
Książka opowiada historię osiemnastoletniej Victorii, która pozbawiona rodziny, od najmłodszych lat tuła się po najróżniejszych domach zastępczych i domach dziecka. Wraz z ukończeniem przez siebie pełnoletności zbuntowana dziewczyna zostaje postawiona przed koniecznością znalezienia pracy, mieszkania, oraz w pewnym sensie także samej siebie. Pomaga jej w tym "język kwiatów" za pomocą którego komunikuje się ze światem, oraz poznaje uczucia, których wcześniej nie było jej dane doświadczyć.
"Sekretny język kwiatów" to historia, w której teraźniejszość przeplatana jest wątkami z przeszłości Victorii, a mianowicie momentu, który był przełomowy dla jej dalszego życia. Książka opowiada o dramacie, jakiego doświadcza dziecko (a później także i osoba dorosła) niechciane i niekochane: nieufności, złości, buncie, rozczarowaniach i niespełnionych obietnicach dorosłych. Wstrząsające wspomnienia Victorii zmieszane są z jej obecnym życiem, w które wkracza nadzieja: nieoczekiwana, niespodziewana, wedle Victorii - niezasłużona. Czy dziewczyna zazna szczęścia? Jak skończy się ta opowieść? I co tak naprawdę mogą powiedzieć nam kwiaty? Tego można dowiedzieć się tylko czytając książkę Diffenbaugh. Dla dociekliwych niemała gratka: powieść zamyka "Słownik kwiatów Victorii" w którym znajdziemy "tłumaczenie" tego, co może powiedzieć nam róża, stokrotka czy mak Zaciekawieni? W takim razie zapraszam do czytania! Emocje i przyjemność gwarantowane!

sobota, 22 grudnia 2012

Pociąg do nudy

"Jedno przypadkowe spotkanie w pociągu może odmienić całe życie..." - głosi okładka książki "Bliżej siebie" zawierającej dwa opowiadania brytyjskiej autorki Tessy Hadley. Pierwsze - "Pociąg do Londynu" to historia Paula, który ciężko przeżywając śmierć matki dowiaduje się, że jego pierworodna córka uciekła z domu i zamieszkała gdzieś w centrum brytyjskiej stolicy. Niewiele się zastanawiając Paul porzuca dom, żonę i małe córeczki, by zamieszkać z Pią i parą jej polskich przyjaciół. Bohaterką drugiego opowiadania "Tylko dzieci" jest Cora - bibliotekarka, która po nieudanym małżeństwie ucieka do rodzinnego Cardiff, aby odpocząć od dotychczasowego życia i zastanowić się, czego tak naprawdę chce.
W zasadzie można by pomyśleć, że obu historii nie łączy nic oprócz miejscowości, gdzie rozgrywa się akcja, pociągów i ucieczek, na jakie decydują się bohaterowie. Opowiadania w "Bliżej siebie" mają jednak do siebie dosłownie bliżej, a to za sprawą Paula i Cory, których losy w pewnym momencie splatają się na ponad trzystu stronach książki zamkniętej w zimno-niebieskiej okładce.
Czy jednak warto po nią sięgać i poświęcać jej czas? Jeśli chodzi o mnie, męczyłam się z fabułą przez trzy tygodnie. Książka jest przygnębiająca i wieje od niej stereotypowym angielskim nudziarstwem i sztywniactwem (co, jak wiemy, nie jest prawdą). Może Was też czasem dopada takie uczucie w pociągu, kiedy po prostu nie chce się myśleć o niczym, tylko gapić się w okno i to, co za oknem - czyli w obecnych okolicznościach przyrody - szarobury świat poza pociągiem? Mnie coś takiego dopadało za każdym razem, gdy otwierałam dzieło pani Hadley. Książka jest przegadana i przefilozofowana, ale nie będę kryła, że zdarzyło mi się parę razy parsknąć ironicznym śmiechem, natrafiając na (tak mi się wydaje) czysto harlequinowskie określenia, z "burzą seksu" na czele... Tak czy siak "Bliżej siebie" nie porywa.

piątek, 30 listopada 2012

Misja podwójne życie

Pierwsze skojarzenia ze słowem "agent"? Agent Tomek, choć przyznam szczerze, że nie mam pojęcia o co chodzi z tą historią... James Bond? Jestem już bliżej tematyki najnowszej powieści Manueli Gretkowskiej, choć to, co autorka opisuje w niemal stu procentach odbiega od stereotypowego (no i bondowskiego) postrzegania agenta...
Książka Gretkowskiej rozgrywa się pomiędzy dwoma światami: chrześcijańskim i żydowskim (albo też polskim i izraelskim, jak kto woli). Głównym bohaterem jest Szymon - zamożny przedsiębiorca, właściciel zakładu produkującego ozdoby choinkowe. Mąż Hanny, Ojciec Miriam, Żyd. Kochanek Doroty, Ojciec Dawida. Wreszcie - Agent.
Niemal od samego początku w powieści wyraźnie rysuje się problematyka żydowska - poczucie odrębności, inności, bycia trochę odstającą od reszty świata społecznością, która przez wieki została nastygmatyzowana i w pewnym sensie odrzucona. Drugim problemem - może nawet ważniejszym niż pierwszy - jest "agentura" Szymona, który aby żyć w dwóch światach, każdym na swój sposób ukochanym, decyduje się kłamać i oszukiwać najważniejsze dla siebie kobiety. Ta historia, jak łatwo się domyślić, nie ma szans na szczęśliwe zakończenie. Mimo wszystko warto ją poznać i doczytać do ostatniej strony. Manuela Gretkowska zgrabnie i inteligentnie buduje fabułę, sprawiając, że "Agent" to wciągająca lektura.

sobota, 17 listopada 2012

Dziecko na szczęście?

Naprawdę nie wiem, jak zacząć opisywać książkę, która ostatnio przeczytałam... Choć właściwie przyznanie się do tej osobliwej niewiedzy już jest jakimś początkiem, więc problem rozwiązał się sam. A powieścią, którą dziś przedstawiam jest "Maggie" pióra Amerykanina Charlesa Martina, wydana przez wydawnictwo Wam z Krakowa w serii "Labirynty".
Widząc labirynt na okładce od razu pomyślałam, że książka pewnie będzie zawiła, pełna intryg i nierozwiązywalnych wątków. W przypadku "Maggie" trochę tak jest. Niby jest to opowieść o młodym małżeństwie, które bezskutecznie stara się o potomka - zarówno metodami naturalnymi, jak i przez adopcję - a także o przyjaźni i poświęceniu na jakie ludzie są gotowi w obliczu kryzysowych sytuacji. To jednak nie wszystko, co serwuje nam autor. Powieść zawiera również wątki kryminalne, przez co nie jest to tylko zwyczajna historia obyczajowa, ukazująca problemy głównych bohaterów. Czy zabieg ten jest dobrym posunięciem autora? Z jednej strony tak, bo być może trochę nudne byłoby ciągłe wczytywanie się w dramat Dylana i Maggie. Z drugiej strony kryminał, na jaki sili się Martin, wydaje się nie pasować zupełnie do głównej historii, jaka jest przecież niezrealizowane rodzicielstwo.
Mimo tego "Maggie" jest miłą lekturą, która w prosty i jednocześnie delikatny sposób omawia coraz powszechniejszy w świecie zachodnim problem wielu małżeństw pragnących dziecka. Wzruszająca, ale bez szału, dobra lektura na zimowe wieczory.

sobota, 10 listopada 2012

O ogrodach ani słowa

"Marmurowe ogrody" - tytuł, skłaniający do zadania sobie pytania: o czym właściwie jest ta książka? Moim pierwszym skojarzeniem były gigantyczne, nowojorskie wieżowce, tworzące futurystyczny ogród. Jednak czytając tę powieść przekonałam się, jak niewiele ona ma wspólnego z "Wielkim Jabłkiem". Tak czy owak uważam, że tytuł jest nieco nietrafiony. Gdyby nie opis na tylnym grzbiecie okładki i zachęta mamy, pewnie oddałabym ten gruby tom, nie wiedząc nawet, co tracę.
Początek może wydawać się nudny. Na dublińskim lotnisku poznajemy bohaterów powieści: Ribę oraz jej śmiertelnie chorą córkę Zeldę, Briana - męża Riby oraz Sophie - przyjaciółkę rodziny. Wszyscy czekają na odlot samolotu na Karaiby, który ma zabrać Ribę i Zeldę do Jaya Streeta - przywódcy pewnego ugrupowania przypominającego sektę. Odlot się przedłuża. Przy takim początku można stracić cierpliwość, ale nie warto zamykać książki, wierzcie mi. Akcja rozkręca się błyskawicznie. Na jaw wychodzą sekrety, tajemnice i ukrywane przez lata uczucia. Dzieje się bardzo wiele, ale żeby nie odbierać Wam przyjemności z czytania, nie pisnę już ani słówka o treści. Powiem tylko, że naprawdę warto. 
"Marmurowe ogrody" to lektura, która skłania do refleksji, wzrusza, bawi, a nawet denerwuje. Takie właśnie uczucia powinna wywoływać dobra książka. Myślę, że w przypadku powieści Purcell warunki zostały spełnione z nawiązką. Przeczytajcie koniecznie!

niedziela, 28 października 2012

Boże okrucieństwo

"Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet?"  - pytanie krzyczące do nas już z okładki jest w zasadzie błędne. Zgodnie z tytułem oryginału "Does God hate women?"  powinno ono brzmieć "Czy Bóg nienawidzi kobiet?". Różnica jednego słowa wydaje się być nieistotna, a jednak ma znaczenie i to duże. Bo zadając sobie pytanie "Dlaczego?" książka autorstwa Ophelii Benson i Jeremy'ego Stangrooma ma tylko jedną odpowiedź, która w mniej lub bardziej dosadny sposób pojawia się na stronach ich dzieła. Ta jedna odpowiedź jest jednak moim zdaniem mało przekonująca. Z kolei pytając "Czy?" - praca Benson i Stangrooma otwiera nam oczy na wiele odpowiedzi, które może nie do końca usprawiedliwiają zbrodnie przeciw kobietom (raczej bardzo wyraźnie je wytykają), ale zestawione z tytułowym "Dlaczego/Czy?" są bardziej logiczne i skłaniają do refleksji.
Dlaczego/czy Bóg nienawidzi kobiet? No właśnie. Książka ta dotyka wielu aspektów - religijnych, kulturowych i społecznych. Próbuje przybliżyć nam okrucieństwa, na jakie przez wieki godziły się kobiety. Przymusowe małżeństwa, śluby małych muzułmańskich dziewczynek z dużo starszymi mężczyznami czy rytualne okaleczanie narządów płciowych to tylko niektóre z problemów, które w wielu krajach istnieją do dzisiaj. Autorzy poruszają też wiele innych kwestii, co sprawia, że książka jest bogatym kompendium na temat niesprawiedliwości i zła wyrządzonego "słabej płci". Czy jest jednak pełnym wyczerpaniem tematu? Nie. I jak patrzy na kwestię "bożej nienawiści" wobec kobiet?
Z ośmiu rozdziałów, jakie zawiera "Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet?" pierwsze cztery są jadowicie feministyczne, bez skrupułów atakujące Boga który "jest zły". Przeważa także teza "religia jest bez sensu, bo Bóg pozwala na takie okrucieństwa wobec kobiet", co może nie spodobać się wielu osobom, dla których religia stanowi ważny element życia. Wprawdzie autorzy, chcąc udowodnić swoje racje, najbardziej czepiają się islamu, jednak na innych religiach również nie pozostawiają suchej nitki.
Kolejne cztery rozdziały nie są już tak mocno feministyczne, zawierają jednak wiele odniesień do części poprzednich książki i jeszcze raz "przeżuwają" powstałe wcześniej argumenty, co sprawia, że książka robi się mętna, lekko nudna i w negatywnym sensie kaznodziejska. Ja osobiście, gdy dobrnęłam do końca "Dlaczego Bóg..." poczułam ulgę, że to już koniec. Poczytać warto, ale na pewno nie dla relaksu.

poniedziałek, 8 października 2012

Kulturalne pytania i odpowiedzi

"Twierdzi się, że nasze czasy cierpią na przesyt intelektualny" - to jedno z pierwszych zdań, otwierających książkę, która swoją premierę poza granicami naszego kraju miała 38 lat temu, u nas pojawiła się jednak dopiero 33 lata później, niemal od razu budząc moje zainteresowanie, głównie przez tytuł. "Krowy, świnie, wojny i czarownice. Zagadki kultury" Marvina Harrisa to pozycja obowiązkowa każdego szanującego się humanisty! Z radością sięgnęłam więc na biblioteczną półkę, chcąc dowiedzieć się kilku ciekawostek, które pozornie wydają się trudne do wytłumaczenia. Autor udowadnia jednak, że pozory (jak zawsze) mylą.
Dlaczego hindusi nie jedzą krów? Czemu żydzi i muzułmanie szerokim łukiem omijają wieprzowinę? Czy jest jakieś logiczne wytłumaczenie działań wojennych i dlaczego właściwie polowano na czarownice? Te cztery pytania, ściśle powiązane z tytułem, Harris wyjaśnia prostym i przyjaznym językiem, wspaniale tłumacząc coś, co pozornie jest niewytłumaczalne. Oprócz tego rozwiązuje zagadkę pierwotnej agresji mężczyzn, mechanizm "pędu do prestiżu" czy też siłę obietnicy lepszego świata. Macie jeszcze jakieś pytania?
Każdy rozdział (no, może oprócz ostatniego) wciąga i fascynuje, zapewniając intelektualną ucztę dla umysłu. Aż chce się napisać, że nie mają racji ci, którzy czują się tym przesyceni. Książka Harrisa to czytelniczy "must have", którego nie sposób pominąć obojętnie, a przede wszystkim naprawdę warto ją przeczytać!

poniedziałek, 17 września 2012

O plastyczności czasu

Czym jest czas? Zadając sobie to pytanie i szukając na nie odpowiedzi stwierdzam, że nie umiem odpowiedzieć na nie w satysfakcjonujący dla siebie sposób. Czas jest czymś trwałym, bo jest stale i czymś przemijającym, a jego przemijanie zależne jest od wielu czynników. "Wystarczy drobna przyjemność czy nieznaczny ból, by uświadomić nam plastyczność czasu" - tak napisał autor powieści, którą przeczytałam w ostatni weekend. "Poczucie kresu" Juliana Barnesa, właśnie o tym traktuje: o czasie, przemijaniu i decyzjach, które w danej chwili wydają się nam właściwe, po latach jednak okazują się błędne lub brzemienne w skutkach. Takie właśnie były decyzje głównego bohatera: pozornie niewinne i nic nieznaczące, jednak w perspektywie czasu kluczowe dla całej fabuły powieści.
"Poczucie kresu" to historia w której narratorem jest Anthony Webster - sześćdziesięcioparolatek, wspominający swoją młodość, kiedy to do grona jego przyjaciół dołączył nieprzeciętnie inteligentny Adrian Finn. Pewnego dnia, z nieznanych dla Tony'ego przyczyn, Adrian popełnia samobójstwo, podcinając sobie żyły w wannie.
Po latach Tony otrzymuje list, w którym zawiadamia się go o postępowaniu spadkowym, w którym sprawą jest pewna suma pieniędzy i dziennik Adriana. Co ma z tym wspólnego dawna dziewczyna sędziwego już pana Webstera i jego dawne poczynania? Jak skończy się ta pozornie niewinna historia?
Opowieść, wydawać by się mogło, prosta i nieciekawa, jest tak naprawdę majstersztykiem kryjącym tajemnicę, która autor odkrywa przed nami dopiero na samym końcu (a która mnie osobiście zszokowała). Mimo tego, że może wydawać się statyczna, "Poczucie kresu" ma w sobie coś, co sprawia, że powieść jest dynamiczna i porywająca. Może tym czymś jest czas? Nie wiem. Wiem, że naprawdę warto sięgnąć po tą książkę!

niedziela, 16 września 2012

W roli głównej święta Rita

Sięgając ostatnio po "Trucicielkę" nie miałam pojęcia, że kolejna książka Erica Emmanuela Schmitta to zbiór opowiadań. Byłam przekonana, że tomik z którego zza wachlarza spogląda na nas piękna dziewczyna, to wyłącznie historia starszej pani, znanej w swoim miasteczku z tego, że najprawdopodobniej zabiła trzech swoich mężów i kochanka. Akcja toczyła się szybko, wręcz za szybko jak na powieść i dopiero ciocia uświadomiła mnie, że czekają na mnie jeszcze trzy inne historie.
Po "Trucicielce" możemy więc przeczytać "Powrót" - historię marynarza Grega, który zaabsorbowany karierą zapomina o rodzinie i dopiero osobista tragedia przypomina mu, że nie praca jest najważniejsza. "Koncert Pamięci anioła"  to z kolei opowieść o dwóch mężczyznach, których życie zmieniło się diametralnie przez podjęcie niewłaściwej decyzji przez jednego z nich. Ostatnia historia "Elizejska miłość" - moim zdaniem najlepsza ze wszystkich, to portret znanego i szanowanego małżeństwa, ukształtowanego przez bogactwo, pozory i władzę. Wszystkich bohaterów łączy jedno: wydarzenia, które o sto osiemdziesiąt stopni zmieniają ich spojrzenie na świat. Czasem smutne, czasem wstrząsające, czasem tragiczne. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która sprawia, że opowiadania Schmitta są do siebie jeszcze bardziej podobne. To święta Rita - patronka przypadków beznadziejnych i spraw niemożliwych. Jak piszę sam autor "(...) połyskuje w tych historiach jak brylant. Czasem błyszczy ironią, czasem cynizmem, niekiedy wyzwala jakieś działanie albo jakąś nadzieję (...) Rita to motyw, który sam w sobie nic nie mówi, ale można przez niego wyrazić siebie". I bohaterowie właśnie to robią. Czytelnik też.
Dodatkową atrakcją tej książki są fragmenty dziennika Schmitta, w którym opisuje on proces twórczy oraz uczucia jakie władają nim przed, w czasie i po powstawaniu dzieła. To równie wciągająca lektura, co jego opowiadania oraz powieści. Może kiedyś powstanie z tych wspomnień autobiografia? Z pewnością cieszyłaby się sukcesem!

sobota, 1 września 2012

Egipskie Kretowisko

Wreszcie udało mi się przebrnąć przez książkę, którą męczyłam przez dobre półtora miesiąca, choć zwykle czytam trzystustronnicowe tomy średnio dwa dni - zależy od ilości innych zajęć i tego, jak bardzo książka jest porywająca. "Mój Egipt" Jarosława Kreta, okazał się jednak lekturą tak nieznośną, jak nieznośny jest czterdziestostopniowy upał w gorących, pustynnych warunkach. Czytając tę książkę, odrywałam się od niej tak często, jak tylko mogłam. W efekcie zamiast przebrnąć przez Egipt z panem Kretem gładko i z gracją, przeczytałam chyba trzy czy cztery książki innych autorów, niechętnie wracając do kraju piramid i wywodów znanego prezentera pogody.
Skąd wzięła się moja nieprzychylna opinia na temat tej lektury? Gdy zaczynałam ją czytać, byłam naprawdę pełna dobrych uczuć co do tej książki, jak zresztą każdej, która trafia do moich rąk. Z okładki pan Kret uśmiecha się łobuzersko, opinie z tylnego grzbietu obiecywały super przygodę, jak więc miałabym być źle nastawiona? Jednak już po otwarciu i przeczytaniu kilku pierwszych rozdzialików zaczęło ogarniać mnie rozczarowanie i rozdrażnienie. Im dalej brnęłam, tym było gorzej. O ile gawędziarski ton wypowiedzi pana Jarka jest uroczy i zabawny na antenie telewizyjnej, o tyle sen sam styl w odniesieniu do pisania jest po prostu męczący. No bo jak można zaczynać jeden temat, jednocześnie zasiewając napięcie, a potem ten temat przerywać arcydługą, mieszczącą się średnio na dwóch stronach dygresją, po czym wracać do tematu z początku? Zaznaczam, że po przeczytaniu dygresji człowiek ma już spory mętlik w głowie, bo zastanawia się po co ta dygresja i co było na początku. No jak tak można? Nie można! I właśnie dlatego "Mój Egipt" jest jednym z moich największych rozczarowań literackich, choć przyznam, że przedostatni rozdział, gdzie pan Kret wyjaśnia znaczenie słów arabskich, których używamy w Polsce na co dzień, takich jak dywan czy algebra, jest naprawdę ciekawy (pomijając dygresje, które też się tam pojawiają).
Ostatecznie zamknęłam "Mój Egipt" z wielką ulgą, obiecując sobie, że już więcej po twórczość pana Kreta nie sięgnę.

środa, 29 sierpnia 2012

Mordercza psychologia

Będąc w temacie kryminalnych zagadek i makabrycznych zbrodni dziś przedstawię książkę, której treść wciągnęła mnie niczym dobry kryminał. "Profil mordercy" - bo o tej książce mowa, mimo iż powieścią w stylu Tess Gerritsen nie jest, przybliża najstraszniejsze przestępstwa, które wstrząsały Wielką Brytanią w latach 70., 80. i 90. ubiegłego wieku.
Autorem tej książki jest Paul Britton - jeden z najsłynniejszych na świecie profilerów, czyli ludzi zajmujących się konstruowaniem portretów psychologicznych przestępców. "Profil mordercy", wydany w Anglii 15 lat temu, to z jednej strony dokument, obrazujący przypadki z jakimi spotkał się autor w trakcie swojej kariery, a z drugiej po trosze autobiografia, w której ukazuje on motywacje, jakie kierowały nim - najpierw w wyborze zawodu psychologa, a następnie w podjęciu decyzji o udzielaniu pomocy śledczym  w poszukiwaniu groźnych morderców.
W książce przedstawionych jest kilkanaście spraw, z jakimi zmierzyć się musiał Britton w swej pracy na rzecz policji. Wszystkie jeżą włos na głowie, jednak niektóre z nich są tak makabryczne, że aż trudno uwierzyć, że takie historie mogły mieć miejsce w rzeczywistości. Z całą pewnością trzeba mieć mocne nerwy, żeby to przeczytać.
Za każdym razem, gdy piszę o książce opartej na faktach zdumiewa mnie, jak ludzie mogą być wobec siebie źli i okrutni. W tym wypadku nie było inaczej, a zbrodni nie tłumaczy nawet fakt, że większość przedstawionych w "Profilu..." przypadków, to osoby z dewiacjami seksualnymi i zboczeńcy. Autor nie usprawiedliwia zbrodni, w każdym wypadku jest bezstronny i powstrzymuje się od krytyki, nie szczędzi jednak szczegółów, jakie zastano na miejscu przestępstwa, co może przerażać. Z kolei wartka fabuła sprawia, że książkę czyta się jak dobry kryminał i tylko fakt, że Britton pisze z perspektywy pierwszej osoby nie pozwala zapomnieć, że to co czytamy, to nie jakieś zmyślone historie, a fakty.

piątek, 24 sierpnia 2012

Demoniczna zbrodnia

Kiedy byłam młodsza uwielbiałam czytać kryminały , szczególnie te medyczne. W czasach szkoły średniej nie było wakacji, kiedy nie wypożyczyłabym sobie powieści Cobena, Cooka czy Crinchtona. W ciągu ostatnich kilku lat zaniechałam jednak czytania "powieści z dreszczykiem", ale jaki był tego powód nawet ja sama nie wiem...
Miesiąc temu postanowiłam wrócić do dawnych tradycji i będąc w bibliotece wypożyczyłam "Klub Mefista" amerykańskiej pisarki Tess Gerritsen. Bohaterami powieści są Jane Rizolli - policjantka, oraz Maura Isles - lekarka sądowa, znane z innych książek autorstwa Gerritsen. Tym razem celem ich śledztwa jest odnalezienie tajemniczego zabójcy, który zostawia przy zwłokach swoich ofiar satanistyczne symbole. Kim jest ów zabójca i co ma wspólnego z tytułowym "Klubem Mefista"? Jaki związek ze sprawą mają apokryficzne, starożytne teksty, przewijające się przez treść książki? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie w książce, która wciąga już od pierwszego akapitu.
"Klub Mefista" można by uznać za typowy kryminał, gdzie obok krwawej zbrodni pojawia się także wątek miłosny oraz zwyczajne problemy rodzinne bohaterów. Powieść Gerritsen ma w sobie jednak coś, co sprawia, że fabuła na długo pozostaje w pamięci, skłaniając do zastanowienia się, czy podobne historie miałyby szansę zdarzyć się w rzeczywistości (ja się zastanawiałam). Można się wkręcić i nieźle przerazić, więc jeśli macie słabe nerwy, zastanówcie się, zanim przeczytacie...

niedziela, 22 lipca 2012

Nowojorski krąg prześladowców

"Miłość jest straszna" - tak głosi tytuł powieści, po którą sięgnęłam ostatnio, niezmiernie zaintrygowana tytułem. Chętna do przeczytania tego dzieła, na rzecz którego porzuciłam inną obecnie "pożeraną" przez siebie książkę, zagłębiłam się w jego treść z wielką ciekawością.
Powieść Amandy Filipacchi to historia trzydziestoparolatków z Nowego Jorku: ofermowatego księgowego Alana, atrakcyjnej właścicielki galerii sztuki Lynn oraz pochodzącego z Francji prawnika Rolanda, których losy łączą się w nieco dziwnych okolicznościach. Opowieść zaczyna się mianowicie od łańcucha prześladowań, jakim poddają się wzajemnie bohaterowie. Alan - obsesyjnie zakochany w Lynn - śledzi jej każdy krok. Kobieta - poniekąd zainspirowana przez swojego "absztyfikanta" - zaczyna z nudów prześladować Rolanda. Ten z kolei zaprzyjaźnia się z Alanem, co skutkuje tym, że między Nowojorczykami tworzy się specyficzna więź, można rzec: trójkąt, który z czasem ulega modyfikacji, obserwowanej przez nas z perspektywy tych trzech osób. Ale to nie wszystkie atrakcje, jakie zapewnia książka. Pojawia się tu również nieco szalony, bezdomny psychoanalityk i cała gama innych, wyrazistych postaci. Życie bohaterów ubarwiają także absurdalne, ale i zabawne sytuacje. Gdy już wydaje się nam, że to koniec niesamowitych splotów okoliczności, wychodzą kolejne. Zwieńczeniem książki jest "podwójne zakończenie": jeśli czytelnik chce, aby historia zakończyła się dobrze, wręcz sielankowo, nie czytamy rozdziału siedemnastego, który burząc ową sielankę usnutą w poprzednim, w rzeczywistości otwiera nowe wątki i to w sposób, który mnie osobiście zachęca do tworzenia dalszej części tej opowieści.
Jeśli lubicie klimaty absurdu, zarówno w życiu, jak i w literaturze, mogę powiedzieć, że dzieło Amandy Filipacchi to książka warta przeczytania. Czasem mogą trochę denerwować zachowania i postawy bohaterów - cyniczne, egoistyczne i bezduszne...Ogólnie jednak powieść wypada dobrze. Nie można się przy niej nudzić!

czwartek, 12 lipca 2012

(Nie)zapomniana książka

Literacka podróż do Barcelony po raz kolejny! W moim przypadku nie sposób się jednak oprzeć prozie autora "Więźnia nieba" czyli Carlosa Ruiza Zafóna, którego książki za każdym razem obiecują wspaniałą przygodę. Teraz również się nie zawiodłam, choć w porównaniu z "Cieniem wiatru" najnowsza powieść tego pisarza nie zachwyca aż tak bardzo, jak jej poprzedniczka.
W "Więźniu nieba" po raz kolejny przenosimy się do księgarni Sempere i Synowie, usytuowanej w zaułkach katalońskiego miasta. Tym razem opowieść skupia się na postaci Fermina Romero de Torresa - znanego z "Cienia wiatru" przyjaciela Daniela Sempere. Fermin, który wkrótce ma się ożenić z ukochaną Bernardą staje się obiektem obserwacji pewnego tajemniczego człowieka, który okazuje się widmem jego przeszłości...
Obok dramatycznej historii Fermina, sięgającej czasów wojny, obserwujemy życie rodzinne Daniela, a także po raz kolejny odwiedzamy Cmentarz Zapomnianych Książek. Co więcej, opowieść nie kończy się wraz z ostatnią stroną "Więźnia nieba". Zafón, zgodnie z tym, co jeszcze przed otwarciem książki mówi nam okładka - pozostawia zakończenie otwarte, tak więc chyba możemy spodziewać się kolejnych przygód Daniela i jego przyjaciół...
Książka Zafóna po raz kolejny pełna jest intryg, tajemnic i trafnych cytatów. Postać Fermina de Romero Torresa bardzo przypomina mi innego bohatera-włóczęgę - tego stworzonego prze Eduardo Mendozę, a występującego m.in. w "Sekrecie hiszpańskiej pensjonarki". Fermin - dowcipny i elokwentny erudyta, mimo iż na pierwszy rzut oka na takiego nie wygląda, uwodzi swoim urokiem nie tylko na kartach książki, ale i poza nią. Zatem: czy trzeba czegoś więcej, aby zachęcić do przeczytania "Więźnia nieba"?

piątek, 6 lipca 2012

Miłość, kuchnia i Wenecja

Zwykle nie czytam typowych romansów. Tym razem jednak, sięgając po książkę Marleny de Blasi, uczyniłam wyjątek. Chyba skusiła mnie obietnica widniejąca na okładce, a mianowicie, że powieść jest "pełna przepisów kulinarnych". Jak taki łasuch jak ja miałby sobie odmówić tej literacko-gastronomicznej przyjemności? Zadając sobie to pytanie zapomniałam niemal całkowicie o tym, że "Tysiąc dni w Wenecji" to książka przede wszystkim o miłości, w której gotowanie jest dopiero na drugim, jeśli nie dalszym, miejscu.
"Tysiąc dni w Wenecji" to opowieść oparta na wspomnieniach pani de Blasi, która podczas jednej ze swoich podróży poznaje tajemniczego Włocha, który utrzymuje, że jest w niej szaleńczo zakochany. Fernando - bo tak ma na imię - rusza za Marleną do Stanów, gdzie i ona zakochuje się w nim, a następnie postanawia porzucić dotychczasowe życie, przeprowadzić się do ojczyzny makaronu i wyjść za "Pięknego Nieznajomego". Dalsze losy bohaterów to ich perypetie po zamieszkaniu Marleny w Wenecji - gdzie miłość splata się z codziennymi problemami i rozterkami, a także smakowitymi opisami kulinarnych przygód autorki. Czytając opis zwykłej oliwy z oliwek można zaślinić się z zachwytu!
Początkowo, przesuwając wzrok po kartach książki, odnosiłam się do niej bardzo sceptycznie. Ciężko było mi uwierzyć w opowieść słodką jak bożonarodzeniowy keks - może dlatego, że w świecie rzeczywistym nie zdarzyło mi się spotkać z podobną historią. Ostatecznie jednak dałam się wciągnąć w ten wenecko-miłosny wir.
Być może, jeśli kiedyś sięgniecie po tę powieść, również jak ja stwierdzicie, że to tylko książka i takie rzeczy raczej się nie zdarzają. Może nie będzie się Wam podobać, może będzie... Tak czy owak, nie jest wcale taka zła. A przepisy? Wyśmienite!

środa, 4 lipca 2012

Śmierć i dziewczyna

"Złodziejka książek". Trzymające się za ręce śmierć i dziewczynka zdobiące okładkę. Prawie pięćset stron tekstu. I rekomendacja koleżanki. Czegóż trzeba więcej, by zachęcić mnie do przeczytania książki, która już od pierwszego spojrzenia na okładkę intryguje i obiecuje niesamowitą przygodę? Chyba nie muszę nic dodawać, ale mimo wszystko podzielę się z Wami refleksją na temat dzieła Markusa Zusaka.
Początek jest nieco dziwny i, jeśli chodzi o mnie, jakoś nie zachęcał do dalszego czytania. Narrator przedstawia bowiem siebie, barwy oraz złodziejkę książek. Kim jest narrator? To śmierć, która pośrednio jest także jednym z bohaterów, jak i obserwatorem wydarzeń, rozgrywających się podczas II wojny światowej w niemieckim mieście Mochling. Główna bohaterka to nastoletnia Liesel Meminger - czyli tytułowa złodziejka książek. Dziewczynka trafia do Mochling na ulicę o niebiańskiej nazwie Himmelstrasse, gdzie ma się nią zaopiekować pewne małżeństwo. Mimo początkowych trudności z zaadaptowaniem się Liesel nawiązuje przyjacielskie relacje z nową rodziną i sąsiadami. Uczy się czytać, przeżywa pierwsze szczenięce zauroczenie, a także dramat pewnego młodego Żyda, z którym splatają się jej losy...
Czy Liesel jest zwykłą złodziejką? Nie. Dziewczynka darzy książki ogromnym, nieraz niezrozumiałym dla niej samej, uczuciem. Jej złodziejstwo to nie tylko proste przestępstwo, ale coś więcej. Panienka Meminger ratuje książki - nie tylko przed okrucieństwem wojny, ale również przed zapomnieniem i pogardą, na jakie zostały skazane w hitlerowskich Niemczech.
Czy Zusak próbuje usprawiedliwić okrucieństwo wojny? Nie. Przyjmuje raczej postawę śmierci-narratora: obserwuje, nie ocenia, stwierdza fakty. Dzięki niemu można jednak inaczej spojrzeć na obecność Niemców w tej tragedii. Do tej pory ucząc się o wojnie, czytając książki i oglądając filmy na ten temat nie zastanawiałam się nad tym, że wśród Niemców byli też dobrzy ludzie, wcale nie obojętni na los Żydów...
Książka jest piękna. Tak fantastyczna, że tą recenzję piszę od jakichś czterech dni i sama nie wiem, czy ujęłam w niej wszystko co najważniejsze w odpowiedni sposób... To jedna z tych powieści, które po prostu trzeba przeczytać.

środa, 27 czerwca 2012

Gdy nie ma dzieci

Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni, 
gdy nie ma w domu dzieci to jesteśmy niegrzeczni...
Słowa znanej piosenki zespołu Kult wydały mi się bardzo dobrym wstępem do opowieści o rodzicach i ich trzydziestopięcioletniej córce. 
Napisana prawie 90 lat temu powieść "Ptaszyna" węgierskiego literata Dezso Kosztolanyiego skojarzyła mi się także z innym dziełem - tym razem literackim, a mianowicie "Wizytą starszej pani" Friedricha Dürrenmatta. Skąd tyle odwołań? Już wyjaśniam.
Tytułowa Ptaszyna jest brzydką i grubą starą panną, mieszkającą w pewnym węgierskim mieście z kochającymi ją rodzicami. Pewnego dnia zostaje zaproszona do wujostwa na wieś, gdzie ma spędzić tydzień, zostawiając tym samym starych rodziców "na pastwę losu". Wyjazd jest dla niej traumą, jednak nie staje się głównym tematem powieści. Przynajmniej nie dosłownie. W rzeczywistości są nim opuszczeni przez córkę rodzice, którzy uwolnieni od obowiązku opiekowania się samotną latoroślą poznają zapomniany smak życia. Życia bez Ptaszyny. To dlatego fabuła skojarzyła mi się z KULTową piosenką.
Co jednak z porównaniem do dzieła Dürrenmatta? Być może gra tutaj rolę klimat małego miasteczka, które w wypadku szwajcarskiego dramaturga również było planem rozgrywających się wydarzeń? A może chodzi o to, że każdy z bohaterów skrywa jakąś niewypowiedzianą tajemnicę, sekret, którego się wstydzi? Istotna jest tu także rola symboli (jak choćby brzydota Ptaszyny), tak ważnych również w "Wizycie starszej pani".
Zatem: czy warto sięgnąć po tą niemal dwustustronicową lekturę? Myślę, że tak. Chwile śmiechu oraz refleksji są gwarantowane, a książka w całości na długo pozostaje w pamięci. 

sobota, 16 czerwca 2012

Latawiec z Afganistanu

Nigdy wcześniej nie sięgałam po literaturę afgańską. Chyba dlatego, że do tej pory niewiele książek napisanych przez autorów z tego kraju ujrzało światło dzienne. To, co miałam okazję przeczytać ostatnio zostanie w moje pamięci na bardzo długo, jeśli nie na zawsze. "Chłopiec z latawcem" afgańskiego pisarza Khaleda Hosseini, mieszkającego na co dzień w Stanach Zjednoczonych, to powieść, która wstrząsnęła mną do głębi.
Książka podzielona jest jakby na dwie części. W pierwszej poznajemy 12-letniego Amira - syna bogatego kupca z Kabulu, za wszelką cenę próbującego zyskać uznanie w oczach ojca. Okazja ku temu nadarza się gdy w mieście organizowane są zawody latawcowe. Amir, z pomocą najlepszego przyjaciela Hasana, wygrywa konkurs i wreszcie osiąga swój cel. Zwycięstwo ma jednak gorzki smak goryczy, bowiem chłopiec przypadkiem staje się świadkiem dramatu: grupa miejscowych łobuzów napada Hasana, a ich przywódca - Asef - gwałci chłopca. Przestraszony Amir ucieka, a to okropne wydarzenie ciągnie za sobą lawinę innych przykrych sytuacji i pozostawia ślad w psychice chłopca na całe życie. Odkupienie przyjdzie dopiero 25 lat później - w drugiej "części" książki, kiedy to Amir będzie musiał wrócić do opanowanego przez talibów Afganistanu, by uratować osieroconego syna Hasana - Sohraba. Nim to jednak nastąpi, mężczyzna będzie musiał zmierzyć się z zaskakującą prawdą o swoim życiu oraz niewyobrażalnymi okrucieństwami...
Powieść Hosseiniego to niezwykle poruszająca historia, opowiadająca o miłości, prawdzie, zdradzie, honorze, wojnie i problemach etnicznych z jakimi od co najmniej czterdziestu lat zmaga się Afganistan. Książka chwilami może zbyt okrutna, jednak nie niesmaczna. Trzyma w napięciu do samego końca, a po jej zamknięciu odczuwa się jeszcze większy smutek. Nie tylko z oczywistego powodu, że to już ostatnia strona. By jednak dowiedzieć się, co jeszcze innego może zasmucać, należy po prostu ją przeczytać. Warto!

czwartek, 7 czerwca 2012

O jedzeniu i niejedzeniu słów kilka

Okładka w czerwonym kolorze z płonącymi papryczkami chilli ułożonymi jak diabelskie różki - ten piekielny wizerunek przedstawia sobą książka "Tosty i posty" autorstwa Ewy Awdziejczyk. Gdy jednak przeniesiemy się na tylną stronę okładki, naszym oczom ukazuje się nie informacja o autorze czy ciekawostki o książce, a "niebiański" widok - wygryziona niczym aureola kromka chleba na niebieskawym tle. To "Posty i tosty" - których głównym autorem jest tym razem ojciec Jan Bereza OSB. Obie książki, złączone w jeden tom, tworzą niesamowicie ciekawą opowieść o jedzeniu i poszczeniu, którą z wielkim zainteresowaniem przeczytałam ostatnio.
Zaczęłam od piekielnych "Tostów..." jako że lubię jeść, a diety odchudzające towarzyszyły mi chyba przez całe liceum. Pani Awdziejczak przytacza w swojej części historię diet odchudzających i rządzących naszym życiem kanonów piękna. Pisze także o psychologicznych i socjologicznych uwarunkowaniach tego co, kiedy i jak jemy. Omawia choroby związane z zaburzeniami odżywiania oraz nowe trendy i rządowe programy odchudzania społeczeństwa. Wszystko to podane jest w tak ciekawy sposób, że "Tosty..." pożera się niczym ulubioną potrawę.
Nieco inaczej jest z "Postami...". Tutaj nie wiedziałam czego się spodziewać. Niby post jest czymś ważnym w naszym życiu, ale czy go przestrzegamy? Czy rozumiemy jego ideę i płynące z niej nauki? Jan Bereza z punktu widzenia duchownego przybliża nam post i jego znaczenie, opowiada o historii tego zjawiska, a także o poście w innych religiach i kulturach. Bez moralizatorstwa i średniowiecznego podejścia do sprawy. Po prostu obiektywnie.
Jeśli więc znudziły Wam się już podręczniki z dietami, warto sięgnąć po "Tosty/posty" - odchudzający się podejdą z dystansem do swoich diet, a poszczący umocnią się w swoich postanowieniach. A jeśli nie jesteście ani na diecie, ani w czasie postu? Z pewnością dowiecie się kilku ciekawych faktów. Polecam!

poniedziałek, 21 maja 2012

Zabójcze zamieszanie

Minęło już kilka dni od kiedy skończyłam czytać pewien kryminał, który wywarł na mnie dość duże wrażenie. I chyba właśnie te dni miały minąć, bym mogła ze spokojem napisać coś rozsądnego, a nie naładowanego emocjami. Dodam, że są to emocje raczej negatywne.
"Śmierć na śniegu" Konrada Staszewskiego to powieść w której głównym bohaterem jest mieszkający w Katowicach Krystian Rokicki. Już na samym początku książki zostaje on wplątany w morderstwo czarnoskórego mężczyzny - nie pamięta jak i dlaczego znalazł się na miejscu zbrodni, jednak wierzy w swoją niewinność, której za wszelką cenę chce dociec. Zanim jednak uda mu się dopaść sprawców sytuacji, w jakiej się znalazł, przyjdzie mu przeżyć kilka groźnych i nieprzyjemnych sytuacji, ale nie tylko...
Przyznam, że skończyłam książkę z musu. Nie podobała mi się w ogóle i to z kilku powodów. Po pierwsze jest przeładowana drobnymi wątkami, które zebrane w całość tworzą chaos i wrażenie, że autor po prostu przedobrzył. Książka bywa też melodramatyczna, a wartką akcję tworzą głównie szybko zmieniające się humory głównego bohatera, jak i jego uczucia do kobiet, w związku z którymi mam kolejną uwagę. Mianowicie na podstawie tej książki można odnieść wrażenie, że świat składa się z samych dziwek: czy to z zawodu, czy z zachowań. Każde spotkanie damsko-męskie ma tu również podtekst erotyczny, co owszem - jest fajne, ale bez przesady. Ostatnią irytująca mnie rzeczą była narastająca z każdą stroną myśl, że cała powieściowa intryga jest naciągana i mało realistyczna - jakoś mi to wszystko nie pasowało do polskiej rzeczywistości. Dobiłam więc do ostatniej strony z prawdziwą ulgą, że to już koniec tej historii.

niedziela, 13 maja 2012

Uwięziony wśród piasków

Pewnego sierpniowego dnia zaginął mężczyzna. Od chwili gdy w czasie urlopu udał się nad morze odległe o pól dnia drogi pociągiem - słuch o nim zaginął. Ogłoszenia w prasie i poszukiwania policji nie dały żadnych rezultatów.
Od tych słów rozpoczyna się książka, która pierwszy raz ujrzała światło dzienne 50 lat temu. Wydanie, które trafiło w moje ręce, nosi jednak datę sprzed dwóch lat, a ukazało się nakładem wydawnictwa Znak, w serii "50 na 50". By jednak nie przedłużać tego wstępu, podam tytuł tej powieści. To "Kobieta z wydm" japońskiego pisarza Kobo Abe.
O ile pierwszy akapit jest intrygujący, o tyle dalsze są jeszcze bardziej wciągające. Cały sekret kryje się chyba w prostocie tej historii, która jednocześnie zawiera w sobie jakąś zawiłą i skomplikowaną tajemnicę, aż do ostatniej strony niewypowiedzianą i nienazwaną. Powieść opowiada bowiem o wspomnianym we wstępie Mężczyźnie - entomologu, który po spędzeniu całego dnia na poszukiwaniu niewielkiego owada trafia na obrzeża pewnej wioski. Poznaje tam samotną Kobietę, u której się zatrzymuje. To, co miało być tylko jednorazowym noclegiem, jest jednak początkiem zniewolenia pełnego tajemnic i niedopowiedzeń. Bohater - arogancki i dumny, zostaje zmuszony do pracy przy przesypywaniu piasku. Zajęcie to jest dla niego bezsensowne, ale mieszkańcy nie akceptują innego sposobu powstrzymania tej klęski. Nie pozwalają też Mężczyźnie odejść, co wywołuje u niego jeszcze większą chęć ucieczki. 
Czy to się uda? Co wyniknie z relacji miedzy Kobietą a Mężczyzną? Czy są jeszcze jakieś inne tajemnice, strzeżone przez nadmorskich wieśniaków? By odpowiedzieć na te pytania, należy sięgnąć po tę książkę. Naprawdę warto!

piątek, 4 maja 2012

Przygody Martyny W.

Dziś kilka słów o książce, która pochłonęła mnie niesamowicie już od pierwszej strony. Wystarczyło niemal dziesięć godzin (ale z przerwami, więc ostatecznie było ich chyba z siedem), abym przeczytała "Zapiski (pod)różne" których autorką jest znana dziennikarka i podróżniczka Martyna Wojciechowska.
"Zapiski... " to zbiór felietonów, notatek i przemyśleń, spisanych przez panią Martynę w trakcie i po odbytych podróżach w najróżniejsze zakątki świata. Z wielką fascynacją, a także pewnego rodzaju zazdrością (ale pozytywną) mój wzrok przemykał przez kolejne strony książki, które z kolei przenosiły mnie m.in. do Ekwadoru, Mongolii, Namibii czy Etiopii. Przygody Wojciechowskiej - zarówno te zabawne, jak i niebezpieczne czy tez smutne - łączy jedno: napisane są w sposób, który sprawia, że aż chce się poznać pozostałą twórczość pani Martyny. Oprócz przygód, które wydzierają się z "Zapisków..." dowiedzieć się można również wielu ciekawostek dotyczących obcych kultur, przyrody, a także poznać proste, życiowe prawdy, na które jednak bardzo trudno jest nam czasem trafić.
Książka Martyny Wojciechowskiej mnie osobiście przypomniała również, że sama swego czasu chciałam być taką globtroterką i poszukiwaczką przygód. Jakoś przez ostatnie parę miesięcy lub nawet lat te marzenia gdzieś pouciekały lub pochowały się nie wiadomo gdzie... Jednak po przeczytaniu tego dzieła z powrotem odżyły. Nie wiem czy na chwilę, czy na dłużej... W każdym razie polecam przeczytać "Zapiski..." każdemu: i tym podróżującym, i tym, którzy wolą spędzać czas w zaciszu swego domu. To prawdziwa przygoda w pigułce!

czwartek, 3 maja 2012

Nietypowa przysięga

Samobójstwo to niezbyt radosny temat - z tym zdaniem zgodzi się chyba każdy, niezależnie od tego, w jakim jest nastroju i jakie ma podejście do życia. Przeczytałam już co najmniej kilka książek, w których bohaterowie odbierali sobie życie, jednak "Dziennik samobójców" Błażeja Przygodzkiego już od samego początku jeśli nie był dla mnie dziwny, to z pewnością nietypowy.
Powieść zaczyna się od przedziwnej wizji Koksa - głównego bohatera, który śniąc o dążeniu przez ciemny tunel do przysłowiowego "światełka" trafia na... białego goryla! Jednak nie surrealistyczne wizje są meritum tej lektury, a samobójcza przysięga, którą główny bohater złożył wraz z przyjaciółmi w młodzieńczych czasach. Niby głupie gadanie, a jednak na kilka dni przed umówionym terminem Koks otrzymuje zaproszenie na "samobójcze party", na którym pojawić ma się również reszta zgranej paczki. Koks - na poły niedowierzający, na poły przerażony - zaczyna robić bilans życiowych zysków i strat. Niezdecydowany, czy chce pozbawić się życia, trafia w końcu na przyjęcie, od którego wypadki rozwijają się w jeszcze szybszym tempie. Jak to się wszystko skończy? Powiem jedynie, że zaskakująco i dlatego warto sięgnąć po "Dziennik..." wydany w szarej, niepozornej okładce.
Powieść Przygodzkiego napisana jest bardzo żywym, dowcipnym językiem. Roi się w niej od ironii i chłodnego dystansu do świata, Polska wydaje się szara i smutna, a bohaterowie rozczarowani swoim życiem... To wszystko w połączeniu tworzy jednak bardzo wciągającą fabułę. Polecam!

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

O dziewczynce, która chciała tańczyć

Ten weekend upłynął mi na czytaniu książki, o której dowiedziałam się dzięki mojej cioci oraz mamie. Nie wiem czy (i jeśli, to kiedy) sięgnęłabym po nią, jednak ten "nieprzypadkowy przypadek" sprawił, że trafiłam na dzieło nie tylko wzruszające, ale i ciekawe.
"Poczwarka" Doroty Terakowskiej jest opowieścią o młodej, nowoczesnej parze - Adamie i Ewie, ludziach trzydziestoparoletnich, którzy prowadzą poukładane i szczęśliwe życie w eleganckim domu pełnym wygód, nie narzekając na biedę i niedostatek. pewnego dnia sielankę psuje pojawienie się dziecka - długo oczekiwanej córeczki, która znacznie odbiega od ideału, jaki sobie zaplanowali. Latorośl Adama i Ewy rodzi się bowiem z ciężką postacią zespołu Downa, co przewraca do góry nogami egzystencję nowobogackiego małżeństwa. Adam odrzuca córkę wkrótce po narodzinach, na każdym kroku dając do zrozumienia, jak bardzo się nią brzydzi. Z kolei Ewa z nieznanych sobie powodów nie oddaje Myszki - tak bowiem nazywa córeczkę - do zakładu opiekuńczego, a obdarza ją miłością. Jest to jednak uczucie pełne goryczy, bólu i beznadziei. Myszka rośnie, poznaje świat i rozumie coraz więcej, ale ogranicza ją jej choroba: nie może bawić się z innymi dziećmi, nie może porozmawiać z mamą tak, jakby tego chciała, nie może przytulić się do taty, którego wrogość instynktownie wyczuwa. Nieoczekiwanie domowy strych staje się dla niej przystanią - miejscem, gdzie odnajduje szczęście, przyjaciół oraz spokój...
Historia, obserwowana z perspektywy dziewczynki i jej rodziców, porusza bardzo ważny temat odrzucenia społecznego, strachu przed innością oraz dostrzegania rzeczy naprawdę ważnych. Książka pozawala czytelnikowi odkryć istotę małych, często nie dających się zaobserwować, szczęść. Nietrudno też zgodzić się ze słowami umieszczonymi na tylnej stronie okładki, iż jest to dzieło napisane "z niespotykaną wrażliwością i czystością spojrzenia".

piątek, 27 kwietnia 2012

W czasie nudy dzieciom czas się dłuży (ale nie z tą książką)

Minęło już wiele czasu od momentu, kiedy ostatni raz sięgnęłam po książkę, która wpisuje się w kanon literatury dziecięcej. Jednak niewielki zbiór opowiadań czeskiej pisarki Violi Fischerovej pt. "Opowieści Dłużącego się Czasu", wydany przez wrocławską Oficynę Wydawnicza ATUT, przełamuje ten schemat.
Cóż mogę powiedzieć na temat tej naprawdę pięknie wydanej książeczki? Jest to opowieść o małym Kubie, który leżąc pewnego dnia w łóżku dostrzega, że tarcza ściennego zegara mruga do niego porozumiewawczo, po czym wynurza się z niej tajemniczy stwór. To Dłużący się Czas, który zaczyna opowiadać choremu i znudzonemu chłopcu różne historie. Opowieści otwiera bajka o przemądrzałym Panu Kraku, który wyrusza w podróż do Afryki, gdzie przeżywa kilka niebezpiecznych i jednocześnie zabawnych przygód. Następnie poznajemy lwa Edwarda, który ponad wszystko na świecie ukochał muzykę, dzięki czemu stał się sławny. Bohaterem trzeciej serii opowieści jest Franciszek, który spróbuje przechytrzyć psotne i złośliwe Paplaki. Książkę zamyka historia lalki Serafinki, która wraz z przyjaciółmi przeżywa pełną przygód i groźną podróż do domu....
Jak skończą się te historie i co stanie się z Dłużącym się Czasem? Jak zwykle powiem, że aby się dowiedzieć, trzeba przeczytać tę książkę. Niekoniecznie będzie się ona podobać dorosłym czytelnikom, jednak każdy, kto ma w sobie choć odrobinę dziecka lub sam nim jest, z chęcią zapozna się z twórczością czeskiej pisarki. Zatem: miłego czytania!

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Pewien przypadek młodego starca

Rodzimy się, dorastamy, dojrzewamy, starzejemy, umieramy... Taka jest naturalna kolej rzeczy. Co by jednak było, gdybyśmy rodzili się starzy, a w miarę upływu czasu młodnieli? Trudno to sobie wyobrazić, prawda? Na postawione przez mnie pytanie próbuje jednak odpowiedzieć David Fincher, reżyser filmu "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona", gdzie obok Brada Pitta w roli tytułowej możemy zobaczyć takie gwiazdy jak Cate Blanchett, Tilda Swinton, Julia Ormond czy Jason Flemyng.
Fabuła filmu, oparta na opowiadaniu F. Scotta Fitzgeralda pod tym samym tytułem, dotyczy porzuconego przez ojca chłopca, który urodził się stary. Przygarnia go czarnoskóra opiekunka z domu starców, która wzrusza los małego Benjamina. Wbrew jej domniemaniu, że dziecko wkrótce umrze, Benjamin rośnie, przypominając wyglądem osiemdziesięcioletniego dziadziusia, psychicznie będąc jednak dzieckiem. Poznaje również dziewczynkę, która stanie się miłością jego życia i, ku wielkiemu zdziwieniu otoczenia jak i siebie samego, z roku na rok porusza się żwawiej. Staje się też coraz młodszy... 
Losy Benjamina, wypełnione podróżami, ubarwione wojną i romansami, toczą się nadal, budując niezwykle interesującą i pasjonującą historię o życiu i śmierci, miłości ponad wszystko, marzeniach i poświęceniu. 
Ten poruszający film ogląda się niemal pożerając go oczami. Na uwagę szczególnie zasługują charakteryzacja, scenografia i efekty specjalne, nagrodzone w 2009 roku Oscarami. Mnie osobiście zauroczyła również muzyka, autorstwa Alexandre'a Desplata. Wszystkie te elementy tworzą niesamowitą atmosferę, dlatego kto jeszcze nie widział tego filmu, musi koniecznie nadrobić zaległości. Polecam!

wtorek, 3 kwietnia 2012

Prawda ukryta w baśniach

Dla fanów Harry'ego Pottera gratką jest przeczytanie kolejnej książki pisarki, która stworzyła jedną z najbardziej kultowych postaci XXI wieku. "Baśnie Barda Beedle'a" to zbiorek pięciu krótkich opowiadań o czarodziejach, napisanych przez J.K. Rowling i opatrzonych komentarzami nie kogo innego, jak samego Albusa Dumbledore'a - dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Każde z opowiadań niesie za sobą pewne przesłanie. Na szczególną uwagę zasługuje ostatnia z historii - "Opowieść o trzech braciach", znana z ostatniego tomu przygód Harry'ego Pottera, gdzie oprócz odpowiedzi na pytanie, jak trzej bracia próbowali przechytrzyć śmierć, dowiemy się też innych cennych prawd, które pozwoliły na ostateczne rozwiązanie zagadek siedmiotomowego cyklu autorki przygód "małego czarodzieja".
Książeczka ta jest szczególna nie tylko ze względu na tematykę, w jakiej jest utrzymana. Ważny jest przede wszystkim cel, w jakim została wydana, a mianowicie pomoc dla dzieci z domów dziecka, będących pod opieką Fundacji Children's High Level Group.
Czy sięgnąć po "Baśnie..." i kto powinien do nich zajrzeć? Z pewnością nie mogą ich ominąć fani Harry'ego Pottera, a także wielbiciele magii i tajemnic. Urok opowieści Rowling kryje się tutaj w prostocie.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Tajemnice Barcelony

Barcelona jest chyba jednym z najpiękniejszych miast - jeśli nie na świecie, to w Europie. Skąd wsnuwam ten wniosek, skoro nigdy tam nie byłam? Wszystko za sprawą czwartej w dorobku powieści autorstwa Carlosa Ruiza Zafóna, którą ostatnio przeczytałam. Mowa tu o "Marinie" , gdzie barcelońskie ulice kolejny raz odgrywają znaczącą rolę, tworząc niesamowicie magiczny klimat już od pierwszych stron książki.
Jest to opowieść, w której narratorem jest 30-letni Óscar Drai, wspominający czasy, kiedy miał 15 lat. Wtedy to, włócząc się po uliczkach miasta, trafił do pozornie opuszczonego domu, skąd zabiera popsuty zegarek. Od tego momentu rozpoczyna się historia, w wyniku której chłopak poznaje Marinę - dziewczynę zaintrygowaną tajemniczą damą w czerni, odwiedzającą stary barceloński cmentarz. Kim jest owa kobieta i co oznacza symbol czarnego motyla wygrawerowany na nagrobku, przy którym można ją spotkać? By się dowiedzieć należy przeczytać tę powieść, która absolutnie bez reszty wciąga, pozostając na długo w pamięci.
Historia trzyma w napięciu, momentami ocierając się o powieść grozy. Subtelny wątek miłosny również robi wrażenie, układając się w smutną, ale również magiczną opowieść, gdzie elementy fantastyczne genialnie mieszają się z rzeczywistością (jak zwykle zresztą u Zafóna). Autor po raz kolejny udowodnił, że jest mistrzem w swoim fachu!

niedziela, 25 marca 2012

Dwanaście historii

"Imiona kwiatów i dziewcząt" to zbiór dwunastu opowiadań amerykańskiej pisarki Elizabeth Gilbert, znanej szerzej za sprawą zekranizowanej parę lat temu powieści "Jedz, módl się, kochaj". Dzieło, w którego filmowej wersji wstąpiła Julia Roberts, nie miało okazji trafić w moje ręce, jednak zaintrygowana tytułem jej mini antologii opowiadań, postanowiłam je przeczytać.
Początkowo szło mi marnie... Być może spowodowane to było podróżami i zajęciami, jakie skupiły moją uwagę bardziej niż lektura. Faktem jest jednak, że dopiero ósme opowiadanie pt. "Czego Denny Brown (lat piętnaście) nie wiedział" zapadło mi w pamięć i skłoniło mnie do przemyśleń. Równie ciekawe wydały mi się "Na Giełdzie Owocowo-Warzywnej w Bronksie" czy ostatnie - "Najlepsza żona". Każdy z przedstawionych w opowiadaniach bohaterów wydał mi się bliski, dzięki czemu czytanie drugiej połowy książki szło mi zdecydowanie lepiej.
Tytuł tomu w polskim tłumaczeniu sugeruje, że mamy do czynienia z opowiadaniami o kobietach i dla kobiet. Tytuł amerykański - "Pilgrims" - zupełnie burzy to założenie. O czym jest więc zbiór pani Gilbert? O kobietach i poszukiwaniu życiowego celu? Między innymi tak. Bohaterki opowiadań są odważne i wyraziste. Oprócz nich pojawiają się także zdecydowani mężczyźni, nieco dziwaczne rodziny, zagmatwane historie. Bohaterowie są również swego rodzaju pielgrzymami, dążącymi do odkrycia mniejszych i większych prawd o sobie i swoim życiu.
Mimo początkowych trudności w czytaniu i zniechęcenia, spowodowanego chyba niezrozumieniem przesłania autorki albo po prostu zwyczajnym rozproszeniem moich myśli, uważam, że warto sięgnąć po tę książkę. Na pewno każdy,. podobnie jak ja, znajdzie tam coś dla siebie.

poniedziałek, 12 marca 2012

Kryminał z życia wzięty

Kaya Mirecka-Ploss - kobieta, której nazwisko jest mi znane od dobrych kilku lat, nie tyle za sprawą jej książek, co działalności społecznej. Pośród wielu inicjatyw, jakie zrealizowała na przestrzeni swego życia, zarówno w Polsce, jak i Ameryce, jedna z nich jest mi szczególnie bliska: założenie Fundacji "Dzieci Śląska", której siedziba znajduje się w miejscowości, gdzie jest mój dom. Mówię tu o Nakle Śląskim. Tam też stoi szkoła podstawowa, do której chodziłam, a ochrzczona na cześć pisarki jej imieniem. W Nakle rozgrywa się również akcja pierwszej powieści Mireckiej pt. "Droga przez most". To wszystko składa się na szczególne miejsce tej osoby w moim sercu, która, choć nigdy nie poznałam jej osobiście, jest mi w jakiś sposób bliska.
W niedzielny wieczór skończyłam czytanie najnowszego dzieła pisarki, wydanego przez Świat Książki. "Kobieta, która widziała za dużo" jest powieścią opartą na prawdziwych zdarzeniach, rozgrywających się ponad 30 lat temu w Waszyngtonie, kiedy to pani Kaya wraz z ówczesnym mężem Sidneyem Plossem musiała przeprowadzić się do nowego domu. Wkrótce dochodzi do morderstwa dwojga młodych ludzi, które pani Kaya w i d z i, mimo, iż znajduje się daleko od miejsca zbrodni. Wszystko za sprawą swego niezwykłego daru. Z zabójstwem Alana i Donny jest powiązany Richard Lee Earman - agent nieruchomości, który sprzedał pani Mireckiej dom. Rozpoczyna się proces, a także cała seria trzymających w napięciu wydarzeń i zwrotów akcji, które zdominowały życie pisarki na dwa lata... Jak skończy się ta historia? By się dowiedzieć, trzeba koniecznie przeczytać powieść Mireckiej-Ploss.
"Kobieta, która widziała za dużo" to nie tylko kryminał psychologiczny, ale także zapis autentycznej historii z życia. Mnie osobiście ciężko było uwierzyć, że takie rzeczy mogły się przydarzyć naprawdę osobie, która jest mi znana i, przez wzgląd na dzieciństwo spędzone w Nakle, bliska. Wszystko to jednak prawda. Tym bardziej więc należy podziwiać autorkę za odwagę, jaką się wykazała, stając twarzą w twarz z płatnym mordercą i okrutnym gangiem wyłudzającym pieniądze. Kolejną ważną rzeczą ukazaną w książce, są zapisy historii, rozgrywających się w czasie wojny oraz komunizmu - historie, które ukształtowały życie i charakter pani Kai Mireckiej - kobiety, która nie bała się walczyć o własne szczęście.

niedziela, 4 marca 2012

Poradnik (?) szczęśliwej singielki

Sięgając po książkę "Singielka - sama, ale nie samotna" miałam mieszane uczucia. O ile zgadzam się z tytułem, o tyle treść tej niewielkiej lektury nieco mnie wzburzyła. Choć może wzburzenie to za duże słowo... Nie potrafię nazwać tego uczucia, ale skłoniło mnie do przemyśleń.
Patriazia Gucci dzieli swoją książkę na cztery części. W pierwszej z nich przedstawia swoją interpretację singielskiego stanu, w drugiej wymienia dziesięć najpopularniejszych stereotypów, jakie przylgnęły do kobiet aktualnie nie posiadających partnera. Przyznam, że w każdej roli znalazłam nieco siebie (ale chyba każdy by znalazł), przy czym najbliższa mojej osobie wydała się Wonder Woman (do tej pory zwykłam mawiać na taką postawę "Zosia Samosia"). Trzecia część książki to dziesięć krótkich rozdziałów odpowiadających na pytanie jak dokonać przełomu i stać się szczęśliwą singielką, a ostatnia - porady, jak zachowywać się w różnych sytuacjach np. w hotelu, pracy, na przyjęciu, by nie czuć się jak oferma.
W zasadzie ten poradnik nie zawiera nic superodkrywczego. Rady w nim zawarte nie zawsze też można odnieść do własnej sytuacji - jak choćby mojej, bo nie jestem ani rozwódką, ani wdową, jednak kilka zdań podnosi na duchu niezależnie od tego, w jaki sposób czytelniczka stała się singielką.
Największy plus ma dla mnie mimo wszystko druga część książki. Interesująca, bo pozwala przyjrzeć się sobie z boku.

sobota, 3 marca 2012

"Tańcząc ze śmiercią"

Tym razem książka, która mimo dość niewinnego tytułu porusza temat poważny. "Truskawkowe pola" hiszpańskiego pisarza Jordi Sierra i Fabry opowiada o jednym dniu z życia pewnej grupy nastolatków i ich rodzin. Należy dodać, że dnia bardzo dramatycznego.
Wszystko zaczyna się w pewną sobotę o szóstej trzydzieści dziewięć rano, kiedy to Luis Salas odbiera telefon ze szpitala miejskiego. Informacja, jaką przekazuje telefonująca kobieta dotyczy jego córki Luciany - dziewczyna przedawkowała narkotyki i leży w śpiączce na oddziale intensywnej terapii. Rodzice niemal natychmiast pojawiają się w szpitalu, gdzie są już przyjaciele Luciany, którzy bawili się z nią na tej samej imprezie. Wszyscy przerażeni i zdruzgotani, czują się winni zaistniałej sytuacji, która zmusza ich do gruntownego przemyślenia swego zachowania i postawy życiowej. Zrozpaczony chłopak Luciany - Eloy postanawia odnaleźć dilera, który sprzedał jego znajomym narkotyk. Na scenie pojawia się także policja, wścibski dziennikarz i dziewczyna z problemami żywieniowymi, równie ważnie dla fabuły, co główna bohaterka.
Książka Fabry jest przestrogą. Ukazuje dzikie i szalone życie nastolatków pozbawionych hamulców, sięgających po narkotyki, które we współczesnym świecie są coraz groźniejsze i zbierają okrutne żniwo we wszystkich zakątkach naszego globu. 
Skłaniająca do przemyśleń i warta do przeczytania - szczególnie dla młodzieży.

niedziela, 26 lutego 2012

O płomiennym uczuciu pewnej guwernantki

Do czego zdolna jest kobieta by zdobyć serce upragnionego mężczyzny? To pytanie zadają sobie od wieków filozofowie, poeci, naukowcy, filmowcy oraz zwyczajni ludzie. Wśród wymienionego przeze mnie grona z pewnością jest również niemiecka pisarka Esther Vilar - autorka fenomenalnej powieści "Siedem pożarów Mademoiselle", którą jednym tchem przeczytałam w ten weekend.
Jest to opowieść o francuskiej guwernantce - Catherine Loucheron, opiekującej się córką argentyńskiego dyplomaty - Carlotą Linares. Mademoiselle jest kobietą niezwykłej urody, za którą szaleją wszyscy mężczyźni, ona jednak nie zważa na ich awanse, co jeszcze bardziej rozbudza ich pożądanie. Wszystko zmienia się w chwili, gdy podczas bożonarodzeniowej kolacji w płomieniach staje choinka Linaresów, a do ich domu przyjeżdża ekipa miejscowych strażaków z niepozornym Nickiem Kowalskim na czele. W jednym momencie zmienia się życie zarówno guwernantki, jak i jej podopiecznej. Bowiem Mademoiselle zakochuje się w łysiejącym dowódcy straży, który zdaje się w ogóle nie reagować na urodę i wdzięk młodej Francuzki. Co więc zrobić, by zdobyć ukochanego? Intryga, jaką ukuwa kobieta wraz z Carlotą zdziwi niejednego wielbiciela literatury!
Czytając tę książkę nie mogłam powstrzymać uśmiechu pojawiającego się co chwila na mojej twarzy. Esther Vilar pisze lekko i z humorem, doskonale ukazując przewrotność kobiecej psychiki. Nie obywa się również bez wiary w szczerą miłość oraz świetnych cytatów, których nie omieszkam się zapisać w moim zeszycie literackich złotych myśli. W tej książce nic nie rozczarowuje: jest po prostu doskonała od początku do samego bajkowego końca. Szczerze polecam!