poniedziałek, 21 maja 2012

Zabójcze zamieszanie

Minęło już kilka dni od kiedy skończyłam czytać pewien kryminał, który wywarł na mnie dość duże wrażenie. I chyba właśnie te dni miały minąć, bym mogła ze spokojem napisać coś rozsądnego, a nie naładowanego emocjami. Dodam, że są to emocje raczej negatywne.
"Śmierć na śniegu" Konrada Staszewskiego to powieść w której głównym bohaterem jest mieszkający w Katowicach Krystian Rokicki. Już na samym początku książki zostaje on wplątany w morderstwo czarnoskórego mężczyzny - nie pamięta jak i dlaczego znalazł się na miejscu zbrodni, jednak wierzy w swoją niewinność, której za wszelką cenę chce dociec. Zanim jednak uda mu się dopaść sprawców sytuacji, w jakiej się znalazł, przyjdzie mu przeżyć kilka groźnych i nieprzyjemnych sytuacji, ale nie tylko...
Przyznam, że skończyłam książkę z musu. Nie podobała mi się w ogóle i to z kilku powodów. Po pierwsze jest przeładowana drobnymi wątkami, które zebrane w całość tworzą chaos i wrażenie, że autor po prostu przedobrzył. Książka bywa też melodramatyczna, a wartką akcję tworzą głównie szybko zmieniające się humory głównego bohatera, jak i jego uczucia do kobiet, w związku z którymi mam kolejną uwagę. Mianowicie na podstawie tej książki można odnieść wrażenie, że świat składa się z samych dziwek: czy to z zawodu, czy z zachowań. Każde spotkanie damsko-męskie ma tu również podtekst erotyczny, co owszem - jest fajne, ale bez przesady. Ostatnią irytująca mnie rzeczą była narastająca z każdą stroną myśl, że cała powieściowa intryga jest naciągana i mało realistyczna - jakoś mi to wszystko nie pasowało do polskiej rzeczywistości. Dobiłam więc do ostatniej strony z prawdziwą ulgą, że to już koniec tej historii.

niedziela, 13 maja 2012

Uwięziony wśród piasków

Pewnego sierpniowego dnia zaginął mężczyzna. Od chwili gdy w czasie urlopu udał się nad morze odległe o pól dnia drogi pociągiem - słuch o nim zaginął. Ogłoszenia w prasie i poszukiwania policji nie dały żadnych rezultatów.
Od tych słów rozpoczyna się książka, która pierwszy raz ujrzała światło dzienne 50 lat temu. Wydanie, które trafiło w moje ręce, nosi jednak datę sprzed dwóch lat, a ukazało się nakładem wydawnictwa Znak, w serii "50 na 50". By jednak nie przedłużać tego wstępu, podam tytuł tej powieści. To "Kobieta z wydm" japońskiego pisarza Kobo Abe.
O ile pierwszy akapit jest intrygujący, o tyle dalsze są jeszcze bardziej wciągające. Cały sekret kryje się chyba w prostocie tej historii, która jednocześnie zawiera w sobie jakąś zawiłą i skomplikowaną tajemnicę, aż do ostatniej strony niewypowiedzianą i nienazwaną. Powieść opowiada bowiem o wspomnianym we wstępie Mężczyźnie - entomologu, który po spędzeniu całego dnia na poszukiwaniu niewielkiego owada trafia na obrzeża pewnej wioski. Poznaje tam samotną Kobietę, u której się zatrzymuje. To, co miało być tylko jednorazowym noclegiem, jest jednak początkiem zniewolenia pełnego tajemnic i niedopowiedzeń. Bohater - arogancki i dumny, zostaje zmuszony do pracy przy przesypywaniu piasku. Zajęcie to jest dla niego bezsensowne, ale mieszkańcy nie akceptują innego sposobu powstrzymania tej klęski. Nie pozwalają też Mężczyźnie odejść, co wywołuje u niego jeszcze większą chęć ucieczki. 
Czy to się uda? Co wyniknie z relacji miedzy Kobietą a Mężczyzną? Czy są jeszcze jakieś inne tajemnice, strzeżone przez nadmorskich wieśniaków? By odpowiedzieć na te pytania, należy sięgnąć po tę książkę. Naprawdę warto!

piątek, 4 maja 2012

Przygody Martyny W.

Dziś kilka słów o książce, która pochłonęła mnie niesamowicie już od pierwszej strony. Wystarczyło niemal dziesięć godzin (ale z przerwami, więc ostatecznie było ich chyba z siedem), abym przeczytała "Zapiski (pod)różne" których autorką jest znana dziennikarka i podróżniczka Martyna Wojciechowska.
"Zapiski... " to zbiór felietonów, notatek i przemyśleń, spisanych przez panią Martynę w trakcie i po odbytych podróżach w najróżniejsze zakątki świata. Z wielką fascynacją, a także pewnego rodzaju zazdrością (ale pozytywną) mój wzrok przemykał przez kolejne strony książki, które z kolei przenosiły mnie m.in. do Ekwadoru, Mongolii, Namibii czy Etiopii. Przygody Wojciechowskiej - zarówno te zabawne, jak i niebezpieczne czy tez smutne - łączy jedno: napisane są w sposób, który sprawia, że aż chce się poznać pozostałą twórczość pani Martyny. Oprócz przygód, które wydzierają się z "Zapisków..." dowiedzieć się można również wielu ciekawostek dotyczących obcych kultur, przyrody, a także poznać proste, życiowe prawdy, na które jednak bardzo trudno jest nam czasem trafić.
Książka Martyny Wojciechowskiej mnie osobiście przypomniała również, że sama swego czasu chciałam być taką globtroterką i poszukiwaczką przygód. Jakoś przez ostatnie parę miesięcy lub nawet lat te marzenia gdzieś pouciekały lub pochowały się nie wiadomo gdzie... Jednak po przeczytaniu tego dzieła z powrotem odżyły. Nie wiem czy na chwilę, czy na dłużej... W każdym razie polecam przeczytać "Zapiski..." każdemu: i tym podróżującym, i tym, którzy wolą spędzać czas w zaciszu swego domu. To prawdziwa przygoda w pigułce!

czwartek, 3 maja 2012

Nietypowa przysięga

Samobójstwo to niezbyt radosny temat - z tym zdaniem zgodzi się chyba każdy, niezależnie od tego, w jakim jest nastroju i jakie ma podejście do życia. Przeczytałam już co najmniej kilka książek, w których bohaterowie odbierali sobie życie, jednak "Dziennik samobójców" Błażeja Przygodzkiego już od samego początku jeśli nie był dla mnie dziwny, to z pewnością nietypowy.
Powieść zaczyna się od przedziwnej wizji Koksa - głównego bohatera, który śniąc o dążeniu przez ciemny tunel do przysłowiowego "światełka" trafia na... białego goryla! Jednak nie surrealistyczne wizje są meritum tej lektury, a samobójcza przysięga, którą główny bohater złożył wraz z przyjaciółmi w młodzieńczych czasach. Niby głupie gadanie, a jednak na kilka dni przed umówionym terminem Koks otrzymuje zaproszenie na "samobójcze party", na którym pojawić ma się również reszta zgranej paczki. Koks - na poły niedowierzający, na poły przerażony - zaczyna robić bilans życiowych zysków i strat. Niezdecydowany, czy chce pozbawić się życia, trafia w końcu na przyjęcie, od którego wypadki rozwijają się w jeszcze szybszym tempie. Jak to się wszystko skończy? Powiem jedynie, że zaskakująco i dlatego warto sięgnąć po "Dziennik..." wydany w szarej, niepozornej okładce.
Powieść Przygodzkiego napisana jest bardzo żywym, dowcipnym językiem. Roi się w niej od ironii i chłodnego dystansu do świata, Polska wydaje się szara i smutna, a bohaterowie rozczarowani swoim życiem... To wszystko w połączeniu tworzy jednak bardzo wciągającą fabułę. Polecam!