wtorek, 29 marca 2011

Pasek! Odcinek 5: Farba do włosów

Janek obudził się z bardzo błogiego, acz krótkiego snu. Do pokoju wpadało jasne światło wczesnojesiennego poranka, tak jakby nawet słońce uśmiechało się właśnie do niego – najszczęśliwszego dwudziestolatka na Ziemi.
Chłopak nie spał całą noc, rozpamiętując każdą minutę spędzoną poprzedniego dnia
z Zenią.
Zenia! Zenobia! Zeniulka! Cudowne imię, cudownej dziewczyny! Ciągle słyszał
w uszach jej radosny śmiech, zamykając oczy widział jej lekko pyzatą buzię okoloną złotymi loczkami. Jego Zenia! Zenobia! Zeniulinka!
Unosząc się pięć centymetrów nad ziemią wykonał zadziwiająco długą serię zabiegów kosmetycznych. Postanowi zadbać o siebie. Wszystko dla Zeni!
Zenia! Zenia! Serce wybijało rytm, jakby ono również chciało śpiewać.
Janek umył zęby (i dodatkowo przeczyścił je nicią dentystyczną, choć jeszcze nic nie zjadł, nie było więc mowy, że ma jakieś resztki jedzenia między zębami), wziął prysznic, umył włosy, a następnie zajął się twarzą. Pamiętając o swojej poprzedniej klęsce nie użył peelingu matki. Po raz pierwszy także nie rzucił się do wyciskania pryszczy, co, jak wiedział, powodowało, że jego trądzik wciąż był taki, jaki był. Patrząc w lustro stwierdził też, iż kolor jego włosów zawsze pozostawiał wiele do życzenia, więc postanowił coś z tym zrobić.
Pójdzie do sklepu po farbę i zmieni swój image diametralnie! Wszystko dla Zeni najmilszej!
Janek ubrał się pośpiesznie i w biegu zabrał ze stołu jakiegoś tosta, po czym wyruszył na miasto.
Tak! Kupi farbę i nową koszulę i wtedy umówi się z Zenią. A kiedy ona go zobaczy! Już widział zaskoczenie i zachwyt malujący się na jej twarzy. To będzie chwila jego zwycięstwa na miłosnym polu bitwy!
Po kilku godzinach Janek wrócił do domu. W drogerii kupił pudełko rozjaśniacza,
a w jednym ze swoich ulubionych sklepów – ładną niebieską koszulę w delikatne pionowe paski. Chłopak założył ją, by przyjrzeć się sobie, po czym wybrał numer telefonu Zeni.
- Halo? – Usłyszał w słuchawce.
- Cześć Zenia, tu Janek!
- Janku, cieszę się, że dzwonisz.
Jankowi serce zabiło jeszcze szybciej. Jak to możliwe, że jeszcze nie dostał zawału?
Najwidoczniej chłopakowi na dłużej zabrakło mowy, bo usłyszał:
- Czy coś się stało, Janku?
- Eee... Nie. Tak dzwonię, żeby... Żeby zapytać, czy umówimy się na dzisiejszy wieczór?
- Z przyjemnością Janku.
- Tak? To świetnie! To, o której się zobaczymy?
- Może o siedemnastej, w parku, przy wejściu, co?
- Dobrze.
Janek był wniebowzięty. Znowu ją zobaczy! Zenia! Zenia!
Biegał po domu w szalonej ekstazie, nie wiedząc nawet, co dokładnie robi. Ani się obejrzał, jak na jego głowie znalazła się rozjaśniająca mieszanka, która miała spowodować jego metamorfozę w prawdziwego Adonisa.
W głowie zapaliło się światełko, które jak wielki neon wyświetlało tylko jedno imię: Zenia.
Szkoda tylko, pomyślał Janek, że przed wyrzuceniem pudełka nie spojrzałem ile czasu potrzeba na rozjaśnienie. Pół godziny? Godzina? Janek nie miał o tym pojęcia, gdyż pierwszy raz używał farby do włosów. Matki nie było w domu, ojca też nie, wątpił nawet czy ojciec wie takie rzeczy. W końcu Janek zadzwonił do Andrzeja, który odpowiedział mu tylko:
- Ja się, stary, nie znam na takich duperelach.
No to kiszka.
Minęło pół godziny i Janka zaczęła szczypać skóra głowy. Może to już? Na pewno już! Ruszył do łazienki i szybko zmył z włosów maź o drażniącym zapachu. Poczuł, że na kołnierzyku lekko zmoczyła mu się koszula, jednak nie przejął się tym. Owinął włosy
w ręcznik i zaczął je suszyć.
Chłopak stanął przed zaparowanym lustrem i przetarł je ręką. Gdy spojrzał na swoje odbicie, aż krzyknął z przerażenia.
Zdziwiło go, że zwierciadło nie pękło (na jego widok lub krzyk). To, co zobaczył było straszne! Jego zwykle mysiobure, nastroszone włosy teraz wyglądały jak białe igle człowieka porażonego prądem. Dziwny był to kontrast z jego lekko zaróżowioną skórą, niebieskimi oczami i ciemnymi brwiami. Nie tak miało być! Miał być ponętnym blondynem, za którym obejrzy się z zachwytem każda dziewczyna, a w szczególności Zenia! A w tym momencie przypominał bardziej jakiegoś bohatera filmów o mutantach, a ludzie mogliby się za nim oglądać tylko jak za dziwolągiem.
Co gorsza, Janek zauważył również, że kołnierzyk jego nowiutkiej koszuli odbarwił się pod wpływem jakiejś tajemniczej substancji, która musiała być w farbie. To był już szczyt jego pecha! To było jeszcze gorsze od wpadki z peelingiem! Co on teraz zrobi???
Nie ma rady, do randki pozostała godzina. Nie zdąży się ostrzyc u żadnego fryzjera
w okolicy, a sam nie będzie pogarszał szkód, które już wyrządził. Więc co? Czapka! Rzucił się do szafy, skąd zaczął wygrzebywać jedna po drugiej różne nakrycia głowy (i zdał sobie sprawę, że wszystko, co posiada, jest po prostu idiotyczne, jak na przykład jasnofioletowa czapka z trzema rogami, którą otrzymał na promocji czekolady). Między kolejnymi odrzuconymi czapkami zerwał z siebie zniszczoną koszulę i rzucił ją w kąt. W końcu znalazł coś, co mógł założyć na swoją koszmarną fryzurę. Wygrzebał także z szafy jakiś zabawny
t – shirt (licząc, że odwróci tym uwagę Zeni od swojej głowy) i ruszył na randkę.
Prezentował sobą naprawdę przedziwny styl. Dzień był wyjątkowo ciepły, a on naciągnął czarną, wełnianą czapkę aż do oczu, tak, że ledwo widział. Czuł, jak za uszami powstają mi strumyczki potu.
Cholera jasna z ta farbą!
Janek dotarł w końcu do parku. Od razu zauważył Zenię, która, mimo iż nie wystroiła się "jak stróż na Boże Ciało", wyglądała bardzo ładnie. Zmarszczyła brwi, niepewna, czy ten chłopak idący
w jej stronę w czapce zasłaniającej oczy, to Janek.
- Cześć! – Wykrztusił z siebie chłopak.
- Janku, to ty? Dlaczego masz czapkę na głowie, jest przecież ciepło.
- Ja... eee... Zachorowałem. – Tłumaczył się mało przekonująco Janek.
- Zachorowałeś? – Zenia była szczerze zmartwiona. – Więc może nie powinniśmy się dziś spotykać?
- Nie! To nie to, co myślisz! - Zaprzeczył gorliwie. – Ja... Ja mam alergię... Taką dziwną.
- Alergię?
- No, taką, że musze czapkę nosić i... i... w ogóle. Ale mogę wychodzić, bo... Bo świeże powietrze pomaga mi to zwalczyć...
- Naprawdę? – Zenia nie była do końca przekonana. – Wczoraj jeszcze wyglądałeś zdrowo.
- Bo to stało się dzisiaj.
- Dzisiaj?
- Tak. To... To uczulenie na słońce.
- Och! W takim razie nie powinieneś wychodzić!
- Nie! Zenia, powinienem, chciałem... Kurcze! – Janek zaczął się niecierpliwić. Czuł się jak małe dziecko. Czemu ta kobieta nie da mu spokoju i nie uwierzy w uczulenie? Czemu nie przejdą do innego tematu? W swojej irytacji nawet nie zauważył, że (jak to miał
w zwyczaju) nerwowo próbuje przygładzić włosy ręką i ściąga z głowy wełniany kamuflaż.
Z zamyślenia wyrwał go zduszony okrzyk Zeni.
- Och, Janku! Co Ci się stało z włosami?
Było po nim. Po randkowaniu z Zenią. Teraz z pewnością jest skończony...

poniedziałek, 21 marca 2011

Pasek! Odcinek 4: Kosmetyczka

Minęło kilka dni, od kiedy Janek wrócił ze swojej trzeciej – kompletnie nieudanej randki w ciemno, która tak naprawdę nie odbyła się, ponieważ jego wybranka w ogóle się nie pojawiła. Była już połowa września i za dwa tygodnie Janek miał rozpocząć całkiem nowy rozdział w swoim życiu – studia. Chyba tylko myśl o tym, że rozpocznie naukę na swoim wymarzonym kierunku powodowała, że nie zwariował kompletnie przez rozczarowania, jakie zgotował mu los na polu kontaktów damsko – męskich.
W ciągu tych kilku dni ze dwadzieścia razy zignorował połączenie, jakie próbowało nawiązać z nim biuro „Randka w ciemno”. Miał już dosyć. Dosyć randek z dziwolągami
i dziewczynami, które ignorowały jego osobę. Czuł, że minie trochę czasu, zanim znowu nabierze zaufania do kobiet.
Telefon rozdzwonił się znowu. Doprawdy, czy nie może mieć ani chwili spokoju? Jeśli to znowu to cholerne biuro, to im nagada tak, że zobaczą! Ale gdy Janek spojrzał na wyświetlacz ukazał się mu zupełnie nieznany numer. Zaintrygowany odebrał:
- Słucham?
W słuchawce panowała cisza.
- Halo?
Znowu cisza.
- Z kim mam przyjemność? – Zapytał z głupia frant. Nienawidził takich głuchych telefonów.
- Janek? – Odezwał się w końcu głos po drugiej stronie słuchawki. To niewątpliwie była dziewczyna.
- Tak, to ja.
- Jan Pasek?
- Tak! O co chodzi?? - Janek zaczął się irytować.
- Nie wiem, od czego zacząć... – Dziewczyna speszyła się
Od początku – pomyślał Janek, ale nie wymówił tego na głos.
- Byliśmy umówieni ostatnio w galerii... I, ja... Chciałam Cię przeprosić, że nie przyszłam wtedy, ale wypadło mi coś bardzo, bardzo ważnego i nie miałam w ogóle czasu, by to wszystko odwołać zanim pojawisz się na miejscu spotkania. A potem, gdy zadzwoniłam do biura, powiedzieli mi, że się z Tobą skontaktują, ale nie odbierałeś telefonu... I ostatnie kilka dni... Dzwoniłam codziennie do biura, by móc się z Tobą umówić i Cię przeprosić, ale też nie podnosiłeś słuchawki, kiedy oni do Ciebie dzwonili, więc wyprosiłam od nich numer i...
Janek był oszołomiony. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.
- Jesteś tam jeszcze, Janku? – Zapytała nieznajoma z troską w głosie.
- Tak, jestem.
- Bardzo, bardzo Cię przepraszam. Wiem, że tak przez telefon nie wypada, ale mam takie okropne wyrzuty sumienia. I chciałabym się z Tobą spotkać jeszcze raz. W tym samym miejscu, o tej samej porze, dzisiaj. Zgadzasz się?
Szok, jaki wypełnił Jankowi gardło uniemożliwił mu mówienie.
- Bardzo mi na tym zależy, Janku...
W głosie dziewczyny słychać było szczerość. I to jej „Janku” naprawdę go rozczuliło. Mimo dziwności całej tej sytuacji polubił tajemniczą nieznajomą i zachrypniętym z emocji głosem odpowiedział jej:
- Dobrze. Dzisiaj o tej samej porze i w tym samym miejscu.
- Cudownie.- Janek był przekonany, że dziewczyna uśmiecha się po drugiej stronie słuchawki.- To do zobaczenia!
- Do widzenia.
Dziewczyna rozłączyła się. Janek uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem. Może życie wcale nie jest takie podłe? Może teraz... Nie, nie, lepiej tak nie myśleć, bo jeszcze zapeszy. Do szesnastej pozostało tylko parę godzin, ale Janek postanowił, że nie będzie się jakoś specjalnie przygotowywał na to spotkanie, więc wziął do ręki książkę i zaczął czytać.
O dziwo, nie rozpraszała go myśl o tajemniczej nieznajomej i kiedy po piętnastej wychodził
z domu, mógł z zadowoleniem stwierdzić, że ma za sobą prawie sto stron lektury „Mistrza
i Małgorzaty”.
Dojechał do centrum pięć minut przed szesnastą i ruszył w stronę fontanny. Dopiero teraz pomyślał, że może jego kumple zrobili mu głupi żart i kazali którejś ze swoich dziewczyn zadzwonić do niego, by poprawić mu humor perspektywą randki. Ale było już za późno. Podchodził do fontanny wolnym krokiem, bojąc się podnosić wzrok. A co, jeśli ta panna, jeśli oczywiście faktycznie się z nim umówiła, znowu nie przyjdzie?
- Janku! Janku! – Usłyszał chłopak łagodny, dziewczęcy głos. Głos zadziwiająco podobny do tego z telefonu! Podniósł głowę i spojrzał w stronę machającej do niego energicznie dziewczyny.
Była średniego wzrostu, lekko pyzatą blondynką o mocno kręconych włosach. Miała delikatny makijaż (przez co sam Janek poczuł się głupio, że nie postarał się wyglądać lepiej)
i policzki zaróżowione z podniecenia. Brązowe oczy iskrzyły się w radosnym błysku. Gdyby nie fakt, że kilka dni wcześniej Janek dowiedział się, ile dziewczyna ma lat, pomyślałby, że umówił się z szesnastolatką.
- Cześć Janku! – Przywitała się dziewczyna radośnie. – Cieszę się, że przyszedłeś. Martwiłam się, że mnie olejesz, co w sumie wcale by mnie nie zdziwiło, po tym, jak wystawiłam Cię ostatnio.
- Cześć. – Odpowiedział Janek na wydechu i uśmiechnął się. Tak naprawdę nie chciał tego robić, ale optymizm bijący z dziewczyny był zaraźliwy. Mimowolnie stwierdził, że wypełnia go fala błogiej radości.
- Jeszcze raz przepraszam Cię za nasze ostatnie spotkanie. Strasznie mi przykro z tego powodu...
- Ważne, że dziś się udało. – Stwierdził Janek radośnie. Zbyt radośnie. Przecież obiecywał sobie, że nie zaufa w najbliższym czasie żadnej kobiecie! – Jak mnie rozpoznałaś?
- Och. Byłam bardzo, bardzo upierdliwa. – Zaśmiała się dziewczyna. – Codziennie dzwoniłam do biura, by móc się z Tobą skontaktować, a w końcu poszłam tam i wymusiłam na nich, by dali mi Twój numer telefonu i adres, i żeby pokazali mi Twoje zdjęcie, bo naprawdę mi zależało, by się z Tobą spotkać, więc postanowiłam, że jeśli nie będziesz chciał ze mną gadać przez telefon, to i tak Cię znajdę i przeproszę.
Janek był mile zaskoczony. Aż odebrało mu mowę. Znowu.
- A tak w ogóle to ja się chyba nie przedstawiłam. Jestem Zenobia. Ale wszyscy mówią mi Zenia, więc Ty też tak mów, proszę. Wolę zdrobnienie.
- Zenia. Ładnie. – Przyznał Janek.
- Mam nadzieję, że już się nie gniewasz, Janku.
- Nie, coś Ty. – Janek zaprzeczył gorliwie. – Po prostu nie spodziewałem się takiego miłego spotkania. Chociaż... Dopiero się zaczęło.
- Dziękuję podwójnie. – Zenia znowu posłała mu promienny uśmiech. – Za przebaczenie i za to, że uważasz, że jest miło.
- Hmm... Może pójdziemy coś zjeść? – Zaproponował Janek. – Albo napijemy się gorącej czekolady, masz ochotę?
- Uwielbiam gorącą czekoladę!
Więc poszli do jednej z kilku kawiarni znajdujących się w galerii handlowej
i zamówili sobie po dużej porcji ich, jak się okazało, ulubionego napoju z ogromną ilością bitej śmietany na czubku. Zenia była bardzo gadatliwą osobą i chętnie mówiła o swojej pracy kosmetyczki, którą uwielbiała, o zamiarze pójścia na studia zaoczne z psychologii, a także
o wierszach Haliny Poświatowskiej, która była jej ulubioną poetką. Była też dobrą słuchaczką. Zadawała Jankowi wiele pytań na temat jego zajęć i planów na przyszłość oraz
o jego zainteresowania. Zamówili po jeszcze jednej porcji czekolady i ani się obejrzeli, aż wybiła godzina dwudziesta pierwsza i kelnerka przypomniała im, że za chwilę kawiarnia zostanie zamknięta.
- Niesamowite, jak szybko upłynął nam czas, prawda Janku?
- Tak, niesamowite. – Przyznał Janek. Już zdążył zapomnieć o swoim durnym przyrzeczeniu „Nie ufaj kobietom”. Spędził fantastyczny wieczór z fantastyczną dziewczyną
i miał ochotę na powtórkę.
Szli w milczeniu mijając zamykane powoli sklepy z ubraniami i punkty gastronomiczne. W końcu Janek odezwał się:
- Umówimy się jeszcze?
- Jasne. – Odparła Zenia z entuzjazmem.
- To...
- Do widzenia, Janku. Zadzwoń do mnie, a wtedy się umówimy. – Wpadła dziewczyna wpół zdania i poklepała Janka po ramieniu z czułością. – Muszę biec na autobus. Pa!
- Pa! – Odkrzyknął Janek po chwili.
Zenia zniknęła za drzwiami galerii.
W sercu Janka grały niebiańskie trąbki i waltornie. Nareszcie! Umówił się
z dziewczyną i nie dał plamy! Umówił się i przegadał z nią pięć godzin! Umówił się i ma szansę na powtórzenie tego cudownego spotkania! Serce biło mu jak szalony werbel, a on sam czuł się lekki jak piórko, tak lekki, że mógłby wzlecieć w niebo i fruwać jak ptak!
Zenia. Zenobia. Zenia. Zenobia.
Niewątpliwie, był nią zauroczony.

poniedziałek, 14 marca 2011

Pasek! Odcinek 3: Rozczarowanie

Janek był wzburzony. Pół godziny wcześniej wrócił ze swojej drugiej randki, na którą umówił się z Harmonią – Koniec – Świata i do tej pory wstrząsał nim dreszcz na samo wspomnienie sugestii dziewczyny, by razem ocalili ludzkość przed zagładą.
Czy to wszystko naprawdę miało sens? Jak na razie jego randki kończyły się katastrofalnie, nie mówiąc o tym, że przebiegały równie podle...
Jego rozmyślania przerwał dzwoniący telefon.
- Siema Pasiu, tu Endi! – Usłyszał Janek w słuchawce.
Andrzej był najlepszym kumplem Janka z osiedla.
- Siema Endi... –Odparł Janek słabo.
- I jak tam stary? Jak Ci idzie randkowanie?
Janek westchnął. Oczywiście powiedział o swoim pomyśle kumplom, którzy z aprobatą przyjęli jego dość oryginalny pomysł poszukiwania dziewczyny.
- Wpadnij do mnie, to pogadamy. – Zaproponował i odłożył słuchawkę.
Kwadrans później Endi rozwalił się na fotelu w pokoju Janka i słuchał relacji z dwóch randek kumpla. Co jakiś czas parskał śmiechem, kiedy Janek dramatycznie inscenizował zdarzenia. Kiedy nastąpił koniec, Endi westchnął:
- No stary... Naprawdę hard – core...
- Chyba się z tego wypiszę. – Przyznał Janek.
- Dlaczego? Może następnym razem nie będzie tak źle?
- Też tak myślałem po randce z Sylwią, no i kaszana... To znaczy Harmonia...
Andrzej parsknął. Janek zmusił się do słabego uśmiechu.
- Idź jutro do tego biura i zastrzeż, że nie interesują Cię apokaliptyczne wariatki i wielbicielki filmów wojennych. – Poradził kumpel.
- Hmm... No nie wiem...
- Stary, do trzech razy sztuka! Idź i spróbuj!
Tak więc następnego dnia Janek udał się do agencji randkowej, gdzie oświadczył miłej pani przyjmującej dane osobowe, iż nie życzy sobie spotkań z kobietami prezentującymi poglądy apokaliptyczne i wojenne. Preferuje dziewczyny z klasą. Artystki. Literatki. Bibliofilki. Żadnych hippisek!
- Jak pan sobie życzy. – Odparła kobieta. – I skoro pan już tu jest, to mam dla pana ofertę. Jest całkiem nowa.
- Naprawdę? – Janek był zaskoczony.
- Tak. Dziewczyna ma 21 lat, jest dyplomowaną kosmetyczką i lubi czytać wiersze.
Janek przekalkulował w myślach stopień ryzyka tego przedsięwzięcia.
Ma 21 lat. To dobrze, że jest trochę starsza. Kosmetyczka, czyli musi być zadbana. Czyta wiersze... Więc jest wrażliwa i inteligentna.
- Zgadzam się. – Rzekł z entuzjazmem, o jaki się nie podejrzewał. Wyszedł z biura w dużo lepszym nastroju, niż do niego przyszedł.
Był umówiony z kosmetyczką w miejskiej galerii handlowej przy fontannie, następnego dnia o szesnastej. Zapowiedział „pani od randek”, że zakupi bukiet żółtych tulipanów i to będzie jego znak rozpoznawczy, co kobieta miała przekazać jego towarzyszce.
Nazajutrz więc Janek czekał na swoją nową wybrankę z uroczym bukiecikiem. Postanowił być naturalny, więc przygładził tylko lekko włosy, ubrał ulubione spodnie bojówki i koszulkę w paski. Starał się także niczego nie oczekiwać. Niczego dobrego, bo mógłby się rozczarować, ani też niczego złego, gdyż uznał, że to niesprawiedliwe oceniać dziewczynę, zanim ta się pojawi.
Wybiła szesnasta. Janek nie miał nic przeciwko spóźnialstwu, ale po piętnastu minutach zaczął się niecierpliwić. Po półgodzinie zastanawiał się już, czy dziewczyna przypadkiem nie przeraziła się na jego widok i nie uciekła. A może pomyliła godziny? Albo on pomylił i tak naprawdę spotkanie zaplanowano na siedemnastą?
Ale o siedemnastej również nikt się nie pojawił.
O siedemnastej dziesięć rozdzwonił się telefon. Janek nawet go nie słyszał. Siedział smętnie ze spuszczona głową na omurowaniu fontanny. W zwiotczałej dłoni pozostał mu jeden przywiędły tulipan, a reszta kwiatów obsypała podłogę wokół sadzawki. Janek wyglądał tak nieszczęśliwie, że nawet ochrona galerii nie podeszła, by upomnieć go, że nie powinien zaśmiecać podłóg kompleksu.
Chłopak wybudził się z letargu dopiero o osiemnastej.
Wszystko wskazywało na to, że los gotuje mu puste, samotne życie bez kobiety u boku. Albo jeśli już, to jest to walnięta hippiska, która zamierza przetrwać apokalipsę w południowoafrykańskim bunkrze.
Telefon znów zadzwonił. To był Endi.
- No i co stary? Jak tam randka?
- Nie pojawiła się... – Odparł martwym głosem Janek.
- Cooo???
- Wypisuję się z tego. Za dużo rozczarowań...

sobota, 12 marca 2011

Docenić to, co się ma

Każdy z nas wierzy, że na świecie istnieje nasze idealne dopełnienie w postaci partnera marzeń. Druga połówka. Miłość Życia. Bratnia Dusza. Tak jest również w przypadku Honey Holt, bohaterki powieści „Miodowy miesiąc” autorstwa Amy Jenkins.
Honey, dwudziestoośmioletnia Brytyjka, wychodzi niedługo za mąż za swojego chłopaka Eda. Ed to idealny materiał na męża: czuły, opiekuńczy, wyrozumiały, oddany i uczciwy. Można by o nim mówić w samych superlatywach. Jednak Honey nie uważa go za Miłość Swojego Życia. Prędzej jest nim raczej poznany siedem lat wcześniej Amerykanin Alex, z którym młoda kobieta spędziła tylko jedną noc, podczas której oboje poczuli porozumienie dusz. Niestety, jak to bywa nie tylko w książkach, ale i w życiu, kontakt między obojgiem urywa się i zarówno Alex, jak i Honey układają sobie życie z innymi partnerami. Wszystko się zmienia podczas podróży poślubnej, która łączy ścieżki dawnych znajomych, co wywołuje niemałe zamieszanie w obu małżeństwach. Jak skończy się ta historia? By się dowiedzieć, należy przeczytać powieść Amy Jenkins.
Książkę można pochłonąć w jeden dzień, gdyż jest napisana w bardzo lekki i zabawny sposób. Jednak mnie nie podoba się w niej postawa bohaterki, która mniej więcej od połowy książki zachowuje się jak niedojrzała emocjonalnie nastolatka, która nie dba o uczucia innych, tylko o swoje własne. Jej postawa jest dla mnie nie do przyjęcia i uważam, że Honey nie jest godna tego, by być żoną takiego faceta jak Ed.
Myślę jednak, że ta książka jest warta polecenia, by móc wyrobić sobie własne zdanie na prezentowane w niej zachowanie.

poniedziałek, 7 marca 2011

Pasek! Odcinek 2: Koniec świata

Janek leżał na kanapie w salonie i czytał właśnie „Rok 1984” Orwella, gdy rozdzwonił się jego telefon komórkowy.
- Słucham? – Odebrał grzecznie.
- Witam panie Pasek. Tu biuro „Randka w ciemno”.- Przedstawiła się pani po drugiej stronie linii, po czym dodała bez owijania w bawełnę. – Mamy dla pana kolejną kandydatkę. Jutro o osiemnastej w kawiarni „Pierwiosnek”. Dziewczyna będzie siedziała w sekcji dla palących i mówi, że jest charakterystyczna. Zgadza się pan?
- Eee... A czy może pani powiedzieć coś więcej na jej temat? – Zapytał niepewnie chłopak. Szczerze mówiąc po jego pierwszej randce trochę się bał, że znowu trafi na jakąś patrzącą na niego z góry wielbicielkę filmów wojennych i antypatkę literatury.
- Jest bardzo miła. Zresztą dowie się pan na spotkaniu. – Ucięła rozmowę kobieta. – To jak, zgadza się pan, czy nie?
- Tak... Tak, oczywiście...- Janek był strasznie niepewny, czy podjął dobrą decyzję, ale już było za późno, by zmieniać zdanie, bo kobieta po drugiej stronie słuchawki przerwała połączenie.
Janek wrócił do lektury jednak nie potrafił skupić się na jej treści. Po dziesięciu minutach zdał sobie sprawę, że ciągle wbija wzrok w ten sam akapit, a jego myśli krążą wokół wspomnienia jego ostatniego spotkania z dziewczyną oraz przypuszczeń, jak może wyglądać spotkanie, które go czeka.
Postanowił zająć się czymś innym. Jednak ani wybieranie odpowiedniego zestawu ciuchów na spotkanie (do tej pory myślał, że tylko dziewczyny tak robią), ani sprzątanie pokoju, ani nawet kontrola stanu swojej cery i uzębienia (wbrew pozorom bardzo zajmujące zajęcie) nie odpędziły od niego niepokojących go myśli.
Janek nie wiedział jak minęła mu ta doba, która dzieliła go od spotkania z nową kandydatką na dziewczynę, jednak ani się obejrzał, jak o osiemnastej stał w drzwiach kawiarni „Pierwiosnek” i w sektorze dla palących rozglądał się za swoją towarzyszką.
Określenie „charakterystyczna” pasowało do niej idealnie. Była jedyną osobą, siedzącą samotnie przy stoliku. Widać było, że jest chuda i wysoka, wyższa nawet niż sam Janek. Miała długie, brązowe włosy, które opadały jej na bladą twarz. Oczy ukryła, podobnie jak sam Janek, za grubymi szkłami okularów w jadowicie zielonej oprawie. Jej strój, stanowiący połączenie indyjskiego sari i hippisowskiej sukienki opinał płaską klatkę piersiową. Na szyi miała kilkanaście różnych wisiorów, a na nadgarstkach podzwaniały kolorowe bransolety. Wyglądała na podenerwowaną.
Janek podszedł śmiało do dziewczyny. Jedna z niewielu rzeczy, jakie zapamiętał w tej ostatniej dobie, to przyrzeczenie, jakie sobie złożył. Brzmiało ono: „Nie oceniaj po pozorach”.
- Cześć! Chyba byliśmy umówieni, prawda? – Zagadnął z uśmiechem. Zadziwiające, że ostatnim razem nie potrafił się nawet porządnie przywitać!
- Hmm... Chyba tak.- Odpowiedziała cichym, delikatnym, ale i nudnym głosikiem.
- Jestem Janek.
- Harmonia.
Harmonia! Nawet imię miała „charakterystyczne”!
Janek usiadł przy stoliku i po chwili pojawiła się kelnerka, która przyjęła zamówienie.
- Masz ciekawe imię... – Zagadnął Janek taktownie.
- Och... Tak, to przez moich rodziców. Byli hippisami. – Zwierzyła się Harmonia.
Zapadła cisza. Janek jakoś nie umiał rozwinąć wątku związanego z ruchem „dzieci kwiatów”. Kelnerka podała zamówione napoje.
- Szkoda, że nie mają mojej ulubionej mieszanki ziół... – Westchnęła Harmonia smętnie.- Ale, ostatecznie, ta herbata też może być... – Dodała, sypiąc do filiżanki pięć łyżeczek cukru.
- Hmm... Sporo słodzisz. – Stwierdził Janek.
- Och, tak... Wiesz, może to dziwne, ale postanowiłam korzystać z życia dopóki jeszcze mam czas.
- Dlaczego?
- Noo... Niewiele czasu nam zostało, prawda?
Janek nie rozumiał. Przecież wieczór dopiero się zaczął. A on sam nie palnął jeszcze żadnej gafy! W porównaniu ze swoją „charakterystyczną” partnerką wyglądał w miarę normalnie. Nie mógł niczym podpaść.
A może dziewczyna jest chora? Śmiertelnie? Zanim zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie Harmonia westchnęła ciężko, jakby domyśliła się co jest powodem konsternacji chłopaka.
- Przecież w 2012 ma nastąpić koniec. Totalny koniec. Koniec świata, nie słyszałeś o tym?
- Ach! No... Coś tam na ten temat słyszałem. – Odparł Janek. – I co z tego?
- Co z tego? – Dziewczyna oburzyła się słysząc to pytanie. Janek mimo woli stwierdził, że popełnił pierwszą gafę. – To, że musimy brać z życia, ile się da! Musimy żyć chwilą! Carpe diem! Tak! I musimy znaleźć sposób, by udało się nam przetrwać!
- Ale... Skąd wiesz, że koniec rzeczywiście nastąpi?
- Skąd wiem? Skąd? Wszelkie znaki na niebie i ziemi mówią, że nadejdzie koniec! Kryzys ekonomiczny! Klęski żywiołowe! Wojna w Iraku i Afganistanie! Prezydentem został czarny, a Chińczycy szerzą się jak zaraza po świecie! No i... Świńska grypa! Przecież to wszystko to zapowiedź Apokalipsy!
Płaska pierś falowała jej, gdy oddychała spazmatycznie, próbując się uspokoić.
- Wiem, że zbliża się koniec! – Kontynuowała Harmonia. – Moja przyjaciółka jest wróżką, a karty nie kłamią. W 2012 zakończy się wszystko, co znamy!
- To... To wiele wyjaśnia. – Przyznał potulnie Janek. Bardzo się starał nie myśleć o tym, że jego ostatnie przyrzeczenie obraca się w niwecz i ustępuje miejsca opinii: „To jakaś wariatka!”
- Tak! – Krzyknęła towarzyszka i wlepiła w Janka swoje oczy, upodabniające ja do ważki. – I dlatego postanowiłam się uratować! Szkoda by było, gdyby mnie zabrakło na świecie...
- Rze... Rzeczywiście...
- Znalazłam w internecie takie ogłoszenie... – Dodała, już ciszej. Chyba zauważyła, że ludzie przyglądają się jej ze zdziwieniem. Zapaliła papierosa, zaciągnęła się dymem i kontynuowała. – Jeden facet w RPA buduje bunkry, w których można się schronić w czasie Końca. Już trwają zapisy. Oczywiście trzeba zapłacić za miejsce w takim bunkrze, ale dam każdą cenę za ocalenie. Co miesiąc odkładam z wypłaty, by móc wpłacić zaliczkę...
- A... Czy mogę spytać ile coś takiego kosztuje?
- Och, tak! – Harmonia uśmiechnęła się. – Widzę, że Ty tez chcesz ocalić życie! Tak, tak... To dobry pomysł. Ocalimy się razem... A potem... Zapoczątkujemy przedłużenia gatunku ludzkiego na zupełnie Nowej Ziemi!
Janek z przerażenia upuścił filiżankę, która z głośnym brzękiem opadła na spodeczek i zachłysnął się kawą.
Harmonia zignorowała go i mówiła dalej:
- Oczywiście, zaliczka to jakieś 7 tysięcy złotych, a całość 45 tysięcy... W trzy lata tyle nie uzbieram. Mam dopiero 2,5 tysiąca... Ale wezmę kredyt. W Nowym Świecie i tak nie będę musiała go spłacać...
Janek krztusił się kawą. W jego oczach stanęły łzy. Gdy się opanował, Harmonia patrzyła na niego w skupieniu.
- Wiem, że jesteś w szoku... – Wyznała grobowym tonem. – Ale nie martw się. Razem przetrwamy każdy kataklizm.- Uśmiechnęła się pocieszająco.
- Ja... eee... ja... – Zaczął się jąkać Janek. Chciał jak najszybciej opuścić tą kawiarnię.
Harmonia przyglądała mu się strapionym wzrokiem.
- M... m... muszę już iść.
- Już?
Jankowi wydawało się, że w jej głosie pobrzmiewa żal.
- Tak... eee... Chyba zostawiłem włączone żelazko. Pa! – Wstał i pożegnał się szybko. Zdążył jeszcze usłyszeć jak Harmonia woła za nim:
- Czy zapisać Cię na listę chętnych do bunkra?
Janek wypadł z kawiarni i szybkim krokiem ruszył przed siebie. Nie wiedział nawet, dokąd zmierza. Co za wariatka! Co za wariatka!!! Koniec świata! Już myślał, że nic gorszego od randki w kinie go nie spotka, ale mylił się. Co za nawiedzona wariatka! Prawdziwy koniec świata...
Jak tylko ochłonie, zastanowi się, czy ten pomysł z randkami w ciemno ma jakikolwiek sens. Na razie nic na to nie wskazywało.

sobota, 5 marca 2011

Historia Złych Sióstr Kopciuszka

Wszyscy dobrze wiemy jak wygląda bajka o Kopciuszku. Nie wszyscy jednak znamy tę historię z zupełnie innej strony, o której będzie ta opowieść.
Zaczęło się to dawno, dawno temu, w bliżej nieokreślonym europejskim mieście, gdzie pewna młoda, niepozorna dziewczyna poznała dużo starszego, poważnego mężczyznę, który zakochał się w niej do szaleństwa – z wzajemnością. Szybko wzięli ślub, po którym udali się w kilkuletnią podróż po kontynencie, w czasie której na świat przyszły dwie dziewczynki. Jednej rodzice nadali imię Wenecja, a drugiej Orleana, na cześć miejsc, gdzie zostały poczęte. Życie płynęło miło i niemal beztrosko przez kilkanaście lat, do czasu, gdy ojciec dziewcząt zmarł.
Ponieważ matka – Lady Felicja (tak nazywano ją na salonach) – od czasu ślubu była pod każdym względem zależna od męża, po jego śmierci została zupełnie sama ze wszystkimi sprawami: utrzymaniem majątku, wychowaniem dwóch nastoletnich córek, bywaniem w towarzystwie i tak dalej. Wiele wieczorów spędzała teraz sama w łóżku, gdzie jedyna istotą, do której można było się przytulić, był kot. Brakowało jej męskiego ramienia, na którym mogłaby się oprzeć…
Minęło kilka lat, bardzo gorzkich, aż nadszedł dzień w którym Lady Felicja poznała nieco starszego od siebie wdowca, ojca pięknej dziewczyny, mającego smykałkę do interesów zamożnego finansistę. Od tego momentu życie znów nabrało kolorów: kolejny raz nastąpił szybki ślub, lecz i tym razem nie było jej dane cieszyć się miłością do końca swych dni. Drugi mąż umarł jeszcze szybciej niż pierwszy, zostawiając pod opieką Lady Felicji swoja córkę Kasandrę.
I tu rozpoczyna się właściwa część historii. Kasandra – śliczna dziewczyna o sarnich oczach, tak podobnych do oczu jej ojca, wzbudzała w Lady Felicji uczucie nienawiści silniejsze niż jakiekolwiek miłosne uniesienie. Dziewczyna znienawidzona za to dobre i szczere spojrzenie została zdegradowana w domowej hierarchii do roli kuchty, sprzątaczki i opiekunki ognia w piecyku, przez co w bardzo krótkim czasie przylgnęło do niej przezwisko Kopciuszek. Po kilku tygodniach nikt w domu już nie pamiętał, jak nazywa się córka drugiego męża Lady Felicji.
Przybrane siostry Kopciuszka – Wenecja i Orleana, o ile przed śmiercią ojczyma starały się utrzymać dość obojętny stosunek do dziewczyny, o tyle po tym wydarzeniu zaczęły okazywać jej, co naprawdę do niej czują. Zanim jednak nakreślimy ten aspekt naszej opowieści, należy przywołać kilka faktów z życia dziewcząt. Są to fakty istotne.
Wenecja była starszą siostrą Orleany, wysoką, niemal płaską jak deska dziewczyną o patykowatych nogach i twarzy upodabniającej ją do konia. Miała także wielkie jak pokrywki do garnków dłonie i ogromne stopy. Lista jej talentów obejmowała wszelkiego rodzaju sporty, z biegami na czele, dzięki czemu mogła reprezentować swoją żeńską szkołę w Międzyszkolnych Integracyjnych Zawodach Sportowych, pokonując nawet męskich przeciwników. Czasami na bieżni mylono ją z chłopakami, jednak nikt nie miał odwagi wypowiadać tego głośno, obawiając się jej morderczych pięści, których użyła jeden jedyny raz: gdy znalazł się w jej życiu idiota, który głośno powiedział o niej „Chłopak-koń”. Lekarze nie potrafili nastawić mu nosa, przez co chłopak całe swoje życie oddychając świszczał.
Jeśli zaś chodzi o Orleanę – była zupełnym przeciwieństwem Wenecji. Niska, pulchna, o serdelkowatych nogach i mięsistych paluszkach u rąk. Ubrania dla niej, a w szczególności gorsety, szyte były na miarę, gdyż żaden sklep z bielizną nie dysponował biustonoszem w jej rozmiarze. Orleana lubiła podjadać słodycze, a szczególnie czekoladę, wierząc, że to dzięki niej osiąga tak wybitne wyniki na polu naukowym. Faktem było bowiem to, że młodsza córka Lady Felicji była dumą tej samej żeńskiej szkoły co Wenecja, z powodzeniem prezesując kołu matematycznemu, udzielając się podczas konkursów z chemii i fizyki oraz w rok opanowując biegle trzy języki obce. To jednak nie przysparzało jej popularności. W szkole lubili ją głównie nauczyciele i nieliczni uczniowie jej pokroju, na przykład Tłusta Berta (dziewczyna o podobnych do Orleany gabarytach) czy Wiktoria Wektor (geniusz fizyki).
Nie było więc siostrom łatwo. Jak może dziwić w tym kontekście fakt, że po śmierci ojca Kasandra – posągowa piękność o złotorudych włosach i sarnich oczach, pierwsza ofiara niedostatecznie uzasadnionej nienawiści ich matki, stała się także ofiarą swoich przybranych sióstr? Zarówno Wenecja jak i Orleana, jeszcze przed śmiercią ojczyma zauważyły, że to za Kasandrą oglądają się wszyscy chłopcy ze szkoły męskiej. Kasandra była też miła, uczynna i dobra, przez co wiele osób uśmiechało się do niej, mijając ją na ulicy. Coś, czego siostry same nie doświadczyły przez całe swoje życie.
Tak więc po śmierci ojca Kasandra, nie chroniona płaszczykiem bezpieczeństwa, jakim była miłość jej ojca do Lady Felicji, została w okrutny sposób pozbawiona wszystkiego, co było dla niej ważne: począwszy od małych, ale istotnych dla niej kwestii dóbr materialnych, jak własny pokój czy ładne sukienki, po rzeczy naprawdę duże i kluczowe w jej życiu, jak możliwość uczęszczania do szkoły dla dziewcząt, gdzie kształciła się za życia ojca. Kasandra została Kopciuszkiem i posługaczką swoich, nie ma co ukrywać, szkaradnych sióstr, które będąc dla niej równie okrutne jak zgorzkniała macocha, kompensowały sobie braki w poczuciu własnej wartości. Uśmiech zniknął z twarzy Kasandry, a sarnie oczy teraz zwykle wypełniał smutek.
Mijały tygodnie i miesiące, podczas których Wenecja i Orleana używały sobie na Kasandrze, nie mogąc znieść, że mimo tego smutku na twarzy i potarganych, usmolonych sadzą ubrań, mężczyźni nadal patrzą na ich przybraną siostrę z podziwem. Kasandra jednak nie zauważała tego. Wzrok miała stale wbity w swoje nogi, tak jakby jej kolana były jedynymi przyjaciółmi, jakich miała.

***

Zdarzyło się pewnego dnia, że w mieście ogłoszone zostało, że nie kto inny, jak typowy Książe z Bajki urządza wielki bankiet, na który zaprasza wszystkie wolne dziewczęta z okolicy, by móc odnaleźć wśród nich wybrankę swego serca. Książe – oczywiście – był wysokim, przystojnym brunetem, który jednym spojrzeniem swoich pięknych oczu (w których czaiła się inteligencja i nieziemski urok osobisty) wprawiał w drżenie wiele dziewczęcych serc w mieście. Wenecja i Orleana również należały do grona jego fanek, piszczących każdego dnia na coraz bardziej nieznośnej dla uszu częstotliwości, w miarę jak zbliżał się bankiet. Lady Felicja musiała zakupić sobie zatyczki, by ograniczyć niszczycielskie działanie strun głosowych córek, które zdawały się być ogłupiałe z tej niemal psychopatycznej miłości. Kopciuszek wiele razy zbierał łupiny filiżanek, które pękły pod wpływem wibracji dźwiękowych wydawanych przez siostry.
Dziewczęta istotnie oszalały na punkcie Księcia. Gdyby zmierzyć poziom endorfiny w ich mózgu, dawno przekroczył on już stan podwyższony - zbliżał się do granicy zmieniającej mózg w papkę o konsystencji kisielu. Dziewczyny w tym amoku kupowały sukienki, wdzięcząc się potem przez lustrem, tapirowały i układały włosy w coraz to dziwniejsze fryzury, zastanawiając się jednocześnie, jak zatuszować swoje liczne niedoskonałości. Wenecja kupiła sobie specjalne czarne rękawiczki i dwa numery za małe buty oraz gorset push-up, a Orleana nadszarpnęła wręcz bezczelnie sporą cześć swych oszczędności na korygujące body i buty na tytanowym obcasie. Kasandrę cieszyło to całe zwariowanie w domu. Pierwszy raz od dawna nikt się jej nie czepiał o byle co.
Nadszedł w końcu długo oczekiwany wieczór balu. Wenecja i Orleana przypomniały sobie nagle, że istnieje ktoś taki jak Kasandra i zmusiły dziewczynę do pomocy przy przygotowaniach na bal, co pięć minut rzucając kąśliwe uwagi i aluzje. Dziś szczególnie rozkoszowała je możliwość dokuczania przybranej siostrze. Matka również wybierała się na bal, polecając Kasandrze wykonać wiele prac domowych, z zainstalowaniem nowego kranu włącznie. Było jasne, że dziewczyna na bal nie pójdzie. Nie będzie więc odwracać uwagi Księcia od Wenecji i Orleany, które – po gruntownym przepoczwarzeniu się za pomocą wszelkich możliwych środków – można było uznać za interesujące fizycznie dziewczyny.
Gdy hetery w końcu ruszyły na bal, Kasandra zabrała się za porządkowanie domu, wzdychając ciężko, a z oczu popłynęła jej pierwsza od śmierci ojca kryształowa łza, która następnie zamieniła się w dobrą wróżkę.
Wszyscy wiemy, jak to było dalej z perspektywy Kopciuszka. Jest to jednak historia jego złych sióstr, ruszmy więc za nimi na bal.
Po przebyciu drogi Wenecja i Orleana miały wreszcie okazję doświadczyć, czym jest męskie zainteresowanie. Wachlując się nieco zbyt energicznie, chichotały nerwowo na widok przyjaciół Księcia, uśmiechających się do nich i puszczających nieliczne, acz znaczące, perskie oczka. Obie spłonęły krwistoczerwonym rumieńcem, gdy sam Książe podszedł do nich i przywitał się. Następnie pokłóciły się o to, z którą rozmawiał dłużej i na którą spojrzał przychylniej (tak naprawdę patrzył tak samo krótko i tak samo niewiele się do nich odezwał) – efektem czego Orleana oberwała wachlarzem Wenecji prosto w czoło. Ta druga bliska była doznania poważnej kontuzji za sprawą buta Orleany, jednak w tym samym momencie na sali nastąpiło wielkie poruszenie. Do rezydencji Księcia weszła ONA. Wszystkim opadły szczęki ze zdumienia, mężczyznom i kobietom. Wenecja i Orleana zastygły w swoich bojowych pozach, a ich miny były co najmniej głupie. Przez salę przetoczył się szum, a Książe, akurat stojący na środku, nie potrafił oderwać wzroku od Nieznajomej (i vice versa). Zagrała muzyka i Obiekt Kobiecego Pożądania poprosił Piękną Nieznajomą do tańca. Wyglądali naprawdę prześlicznie. On – w eleganckim garniturze, z czarnymi włosami przygładzonymi pomadą, i Ona – w niesamowicie złotej sukni, mieniącej się przy każdym ruchu, ze złotorudymi włosami spiętymi w kok, z radośnie błyszczącymi sarnimi oczami.
Wenecja i Orleana, po wyjściu z pierwszego szoku, znów poczuły się brzydkie i zazdrosne. Kim jest ta dziewucha? Dlaczego ON tak na nią patrzy, takim wzrokiem przywodzącym na myśl masło topiące się na gorących pierogach? Skąd ona ma taką sukienkę? – zastanawiały się. Po kilkunastu minutach, gdy taniec trwał, bystry umysł Orleany zrozumiał, że Książe się zakochał. Po kolejnych kilkudziesięciu, podczas których siostry wymieniły serię wężowych syków na temat dziewczyny, Wenecja doświadczyła niebiańskiego olśnienia. Uświadomiła sobie bowiem, że Nieznajoma to przecież ta sama osoba, co ich przybrana siostra zwana Kopciuszkiem. Nim jednak zdążyła ją zdemaskować, zaczął bić dzwon obwieszczający północ i na sali nastąpiło kolejne poruszenie. Dziewczyna w złotej sukni ulotniła się tak szybko, że Książe nie miał szans jej dogonić. Został po niej tylko szklany pantofelek…
Kolejne godziny bankietu upłynęły pod znakiem rozmów o Nieznajomej. Gdy tylko opadł pierwszy szok po jej zniknięciu, Wenecja podzieliła się z matką i siostrą swym podejrzeniem. Lady Felicja zarządziła natychmiastowy powrót do domu. Przykazała córkom zachowywać się tak, jakby w ogóle nie domyślały się prawdy.  Nie chciała wierzyć, że ta dziewucha, jej przybrana córka, porzuciła prace domowe na rzecz balu, ale wierzyła, że dzieją się rzeczy, których nawet ona sama nie potrafi wyjaśnić. Ot, taka miłość na przykład. Coś na rodzaj magii. Może dzięki magii Kopciuszek znalazła się na balu?
Lady Felicja nie mogła dłużej się nad tym zastanawiać. Wraz z córkami weszła do domu, który był wysprzątany jak nigdy. Nawet kran nie kapał! Kopciuszek siedział przy popielniku, wbijając wzrok w żar, a na jego twarzy czaił się ledwie widoczny rumieniec. Wenecja i Orleana zaczęły paplać o Nieznajomej, chcąc sprawdzić jak zareaguje Kasandra, nie zauważyły jednak nic podejrzanego.
Następnego dnia Książe z Bajki obwieścił wszem i wobec, że odnajdzie właścicielkę szklanego pantofelka, po czym się z nią ożeni. Wenecja i Orleana wpadły w panikę. Książe nie może znaleźć ich przybranej siostry! Książe musi ożenić się z jedną z nich! Pokierowane wszystkimi najpodlejszymi uczuciami wyszarpały zdezorientowanego Kopciuszka z kuchni i zamknęły go w komórce na miotły. Następnie zaś rozpoczęły przygotowania do przybycia Księcia. Po raz kolejny dokonały metamorfozy swojego wizerunku, by wydawać się bardziej interesujące i czekały.
Książe wkrótce zawitał do ich drzwi. Wraz ze swoimi wiernymi druhami dawał do przymierzenia pantofelek każdej odwiedzanej dziewczynie. Tak było też w przypadku naszych bohaterek. Przymiarkę zaczęła Orleana, która próbując wcisnąć bucik na swoją platfusowatą stopę nieomal go rozbiła. Po dziesięciu minutach łkań, że „stopy jej spuchły” musiała się poddać. Przyszła kolej na Wenecję, która już wcześniej owinęła swoje kajaki bandażem uciskowym, co też oczywiście nic nie dało. Zrezygnowany, choć niekoniecznie rozczarowany Książe zapytał, czy w tym domu mieszka jeszcze jakaś młoda dziewczyna. Od sióstr usłyszał tylko stanowcze „nie” i już miał wychodzić, jednak usłyszał dziwne stukanie dochodzące zza drzwi komórki na miotły, co go bardzo zaintrygowało. Kazał otworzyć drzwi pomieszczenia, ale Wenecja ani Orleana tego nie zrobiły, więc sam przekręcił kluczyk w zamku (zostawiony nieopatrznie przez którąś z sióstr na widoku) i jego oczom ukazała się dziewczyna umazana popiołem, z pajęczyną w złotorudych włosach.
Oczy Kopciuszka i Księcia zabłyszczały znacząco. Wenecja jęknęła przeciągle, a Orleana głośno wciągnęła powietrze. Lady Felicja przyglądała się całej scenie bez słowa. Książe dał przymierzyć bucik Kopciuszkowi, no a potem…
Wiecie, co było potem.
Historia Wenecji i Orleany jest jednak w dalszym ciągu nieznana, więc warto ją przedstawić. Choć niedobre były z nich siostry – znalazły szczęście. Długo musiały na nie czekać, ale w końcu przyszło – niespodziewanie i raczej niekonwencjonalnie...
Ponieważ głównym wątkiem bajki o Kopciuszku jest miłość, w tej wersji też tak będzie. Wenecja spotkała ją na bieżni, po raz kolejny doznając bliskiego kontaktu pięść-twarz i łamiąc nos mężczyźnie, który podobnie jak pierwszy idiota, ośmielił się nazwać ją koniem. Tyle, że nazwał ją tak w kontekście jej majestatycznego biegu, co wytłumaczył jej już później, gdy doszedł do siebie (powiedział, że Wenecja jest dostojna i dumna i przeprosił ją za to, że wszystko co takie jest kojarzy mu się z końmi, czym zauroczył biegaczkę).
Jeśli zaś idzie o Orleanę – miłość odnalazła za sprawą swego przysmaku. Dzięki swoim licznym sukcesom na polu chemii dostała się do zespołu badawczego, opracowującego nowatorską formę czekolady: słodką, acz nie psującą zębów i nietuczącą tabliczkę, rozpływająca się rozkosznie w ustach. Wspólna praca z jednym z naukowców zaowocowała nie tylko produktem spożywczym, ale i wielkim, gorącym uczuciem.
Siostry, mimo swej nietypowej urody, potwierdziły znaną wszem i wobec tezę „Każda potwora znajdzie swego amatora”. I wszystko skończyło się dobrze!

piątek, 4 marca 2011

Przyzwoity porywacz?

„Morze słów, ocean milczenia” to książka Ilony Hruzik, opowiadająca historię młodej kobiety – Klaudii, uprowadzonej przez bezwzględnych i okrutnych przestępców, którzy nie cofną się przed niczym, by zdobyć to, czego pragną. Przetrzymywana w piwnicy, pobita i brutalnie zgwałcona dziewczyna tęskni za rodziną i mimo zwątpienia wierzy, że kiedyś jej los się odmieni i zostanie uwolniona.
Niespodziewanie dla niej samej w jednym z porywaczy znajduje sprzymierzeńca, który dba o to, by czas, który musi spędzić w zamknięciu był jej choć trochę milszy. Tom, bo tak mu na imię, podążając za głosem sumienia, zdobywa się na to, by Klaudia mogła funkcjonować w miarę ludzkich warunkach. Z czasem między ich dwojgiem zaczyna rodzić się specyficzna więź.
Książka, wedle zapowiedzi, istotnie kończy się zaskakująco, przy czym moim zdaniem jest to zakończenie nieco hollywoodzkie. Czytając ostatnie epizody książki, a także mając już lekturę za sobą, zastanawiałam się, czy byłabym w stanie zakochać się kimś, kto przyczynił się do mojego porwania i późniejszego cierpienia? Czy późniejsze dobre traktowanie mnie sprawiłoby, że taki człowiek jak Tom urośnie w moich oczach do tego stopnia, że byłabym w stanie oddać mu swoje serce? Zastanawia mnie to szczególnie w kontekście wcześniejszych doświadczeń bohaterki z jej byłym mężem, który stosował wobec Klaudii zarówno przemoc fizyczną jak i psychiczną.
Cóż, takie powinny być książki. Powinny skłaniać do refleksji i zastanowienia, w jaki sposób my sami postąpilibyśmy w danej sytuacji. A ponieważ wątek miłosny jest tutaj tylko jednym z wielu, należy zapytać także, dlaczego ktoś taki jak Tom, w gruncie rzeczy dobry człowiek, zgadza się pełnić działalność przestępczą? Jak potoczą się losy dwojga ludzi, którzy poznali się w takich dziwnych okolicznościach? Czy przyczynienie się do uwolnienia Klaudii nie poniesie za sobą żadnych konsekwencji dla Tomasza? I jakich?
Samo zakończenie nie mówi wiele o tym, co stało się po powrocie Klaudii do normalności. Można się jedynie domyślać, lecz domysłów jest tyle, ile ludzi czytających tą powieść. Mimo to polecam tę książkę, gdyż napisana jest z pomysłem, dzięki czemu czyta się ją szybko, a jej treść pozostaje w pamięci na długo.

Recenzja książki "Morze słów, ocean milczenia" została nagrodzona w konkursie organizowanym przez Gminną Bibliotekę Publiczną w Świerklańcu i Wydawnictwo Zaimek w lipcu 2010.

czwartek, 3 marca 2011

Ponad wszystko

Miłość to piękne uczucie. Szczególnie ważna i na stałe zapadająca w pamięć jest ta pierwsza, poważna, od której niekiedy zależy, jak potoczą się nasze losy i jakie będzie nasze spojrzenie na świat...
Taką właśnie miłość opisuje nam Bernhard Schlink – niemiecki profesor prawa i powieściopisarz, który na kartach książki „Lektor” przedstawia nam postać Michaela. Bohater to pierwsze, gorące uczucie przeżył w wieku piętnastu lat, a jego partnerką była wówczas dużo starsza, ale emanująca niespotykanym czarem konduktorka tramwajowa Hanna. Ich potajemne schadzki nie różniłyby się za bardzo od innych typowych romansów, gdyby nie fakt, że Michael za każdym razem czyta Hannie książki, czemu jak można się domyślić, zawdzięczamy tytuł powieści. Pewnego dnia kobieta niespodziewanie znika, pozostawiając Michaela jedynie ze wspomnieniami i uczuciem, które będzie mu towarzyszyło przez całe życie.
Jednak na tym nie koniec historii. Po latach Michael, jako student prawa, ponownie spotyka swoją ukochaną, tym razem w okolicznościach, jakich by się nie spodziewał. Kobieta sądzona jest za zbrodnie wojenne, które popełniła przed laty.
Jednakże nie zbrodni wstydzi się Hanna najbardziej, lecz sekretu, który może się wydawać bardzo banalny i prozaiczny. Jest nim ukrywany przez lata analfabetyzm, który pośrednio przyczynił się nie tylko do zbrodni, o które oskarża się Hannę, jak i do rozdzielenia jej z zakochanym w niej Michaelu.
I choć prawdopodobnie ta miłość nie miałaby szans, jest nam żal zarówno głównego bohatera, jak i pani Schmitz.
Powieść Bernharda Schlinka to historia, gdzie głównym wątkiem jest właśnie miłość Michaela do Hanny, a dopiero w następnej kolejności odczytujemy przestrogę, jaką dała Europie i światu II wojna światowa. „Lektor” to powieść o pierwszym i najważniejszym uczuciu w życiu człowieka: o miłości, która kształtuje nas i czyni takimi, jacy jesteśmy.
Nie jest to moim zdaniem historia z happy endem. Przemawia już za tym sam fakt, że Hanna wiesza się, nie umiejąc, po odbyciu wieloletniej kary więzienia, przystosować się do życia na zewnątrz. Sam Michael zaś wiele lat spędził naznaczony piętnem miłości nieszczęśliwej i niespełnionej. Ukochana – w jego młodym i nieukształtowanym jeszcze umyśle – stała się ideałem, którego nie potrafił już odnaleźć w żadnej innej kobiecie. Hanna, mimo ujawnienia swej mrocznej przeszłości, nadal pozostaje tą jedyną. Kolejny dowód na to, że serce i rozum nie zawsze idą w parze.
Mimo to „Lektor” to piękna i pouczająca lektura, napisana w prosty, ale ujmujący sposób. Docenili to także twórcy filmu pod tym samym tytułem, który jako adaptacja powieści został nominowany do pięciu Oscarów i, podobnie jak książka, zebrał świetne recenzje zarówno wśród krytyków jak i widzów na całym świecie.

wtorek, 1 marca 2011

Wyspa strachu

Dawno już nie przeczytałam książki, która wstrząsnęłaby mną tak bardzo jak "Władca much" Williama Goldinga - powieść będąca klasykiem kanonu literatury światowej.
Jest o historia angielskich chłopców, rozbitków ocalałych z katastrofy samolotu, którzy zdani tylko i wyłącznie na siebie muszą przeżyć na jednej z wielu nieznanych i dotąd niezbadanych wysp Pacyfiku. Nie jest im łatwo: starsi chłopcy, jak Ralf i Jack, walczą o przywództwo, młodsi muszą liczyć na pomoc i opiekę "bardziej doświadczonych" życiowo kolegów. Życie na wyspie upływa głównie na zabawie, polowaniach, jedzeniu i kąpielach w morzu. Jednak to, co początkowo wydaje się rajem na ziemi: brak rodziców, brak praw, które byłyby powszechnie akceptowane i wypełniane, staje się po pewnym czasie koszmarem, który prowadzi do tragedii...
Dla mnie osobiście książka ta to studium strachu. Strachu, który wyzwala w ludziach najgorsze instynkty. Strachu, który w odpowiednich rękach, odpowiednio wykorzystany, doprowadza do zezwierzęcenia człowieka. Strachu, który ma wielką moc. Moc, która już wiele razy w historii świata zaowocowała powstaniem państw totalitarnych, gdzie przywódcą był najczęściej człowiek, umiejący ten strach wykorzystać.
Gorąco polecam tę książkę. Zachęca do przemyśleń.