wtorek, 29 lipca 2014

W arystotelesowskim duchu

Do opisywanej dzisiaj książki jak zwykle przyciągnął mnie intrygujący tytuł i ciekawa, miętowo-czarna okładka. Taka elegancka i ze smakiem. Sam tytuł łączy zaś w sobie dwie dziedziny, które według mnie są szalenie interesujące. No dobra - przyznam się, że jeszcze na studiach nie darzyłam filozofii jakąś większą sympatią, ale w miarę jak zagłębiałam się (nieco "z musu") w tę naukę, polubiłam ją. Stąd dzisiejszy wpis i zachęta do sięgnięcia po książkę "Filozof na kozetce. Przewodnik po dobrym życiu".
Jak można by przypuszczać na pierwszy rzut oka - nie jest to poradnik. Autorzy - Antonina Macaro i Julian Baggini jako specjaliści w swoich dziedzinach prowadzą swego rodzaju około-naukową dyskusję na temat problemów z jakimi we współczesnym świecie zmaga się człowiek. Spośród dwudziestu zagadnień, jakim autorzy poświęcili swoją uwagę, mogę Wam z pełną odpowiedzialnością polecić prawie wszystkie. 
Po przeczytaniu tej książki z całą pewnością inaczej spojrzycie na problem samooszukiwania, emocji, celów czy intuicji. Bardzo wiele miejsca poświęcono tu również kwestiom związanym z  rozwojem osobistym, choć nie w kontekście tradycyjnego "self-coachingu" (coraz modniejszego za sprawą książek, czasopism czy szkoleń). Moimi niekwestionowanymi faworytami są tutaj rozdziały "Różne oblicza miłości własnej" i "Pogodny pesymista". W pewnym sensie były to dla mnie dowody na to, że obcowanie z dobrą książką działa lepiej niż niejedna droga terapia. I właściwie żaden "poradnik" przeczytany do tej pory nie zaserwował mi tak smakowitej pożywki intelektualnej, połączonej ze szczyptą dobrego humoru.
Jak pewnie zauważyliście to generalnie zachwycam się niemal każdą przeczytaną ostatnio książką, tu jednak mój zachwyt chciałabym dodatkowo uzupełnić ukłonem. "Filozof na kozetce" to chyba najlepsza książka, jaką w tym roku przeczytałam (no dobra, może jeszcze "Walka kotów" Eduardo Mendozy bije się o pierwsze miejsce na podium, ale w kategorii "nie-beletrystycznej" książka Baggini'ego i Macaro jest moim "numero uno").
"Filozof na kozetce" skłania do wielu przemyśleń i czasem w tym zastanawianiu się nad omawianymi kwestiami można się trochę pogubić. Nie jest to jednak wina zawiłości książki, bo tego nie można o niej powiedzieć. Problem może sprawić to, że pączkujące co chwila nowe rozważania mogą nieźle zamącić w głowie ;). Dlatego zalecam powolne delektowanie się tym "przewodnikiem". To prawdziwa uczta dla umysłu!

środa, 9 lipca 2014

Książka, z tytułem której trudno się kłócić

Latem optymizmu nigdy dość, tak więc pozostając w konwencji książek, niosących za sobą obietnicę poprawienia nastroju, sięgnęłam ostatnio po powieść "Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę". Ten tytuł - stwierdzenie brzmiące niczym jakieś ogólnie przyjęte i niepodważalne prawo, to niewątpliwie chwytliwy wabik francuskiej pani psycholog - Agnes Martin-Lugand. Literacki debiut Francuzki - po raz pierwszy opublikowany w internecie, stał się w ciągu kilku miesięcy wydawniczym hitem w ojczyźnie pisarki, a następnie również w wielu innych krajach. Dziś, już po lekturze tej krótkiej - bo 200-stronicowej powieści, mogę powiedzieć, że wcale mnie to nie dziwi.
"Szczęśliwi ludzie..." to historia doświadczonej przez los trzydziestodwuletniej paryżanki Diane, która w wypadku samochodowym utraciła męża i córkę. Owdowiała kobieta zmaga się z depresją, zaniedbując przyjaciół i kawiarenkę literacką, której jest właścicielką. Pewnego dnia nieoczekiwanie postanawia porzucić Paryż i przenieść się do małej wioski w Irlandii, gdzie oprócz wścibskich, ale życzliwych mieszkańców, poznaje także Edwarda - swojego antypatycznego sąsiada, oraz jego zwariowaną siostrę. Te wydarzenia stają się początkiem nowego rozdziału w życiu Diane. Życiu, które jak sądziła, skończyło się wraz ze śmiercią najbliższych.
Nie powiem Wam jednak, jak skończy się ta historia. Za to zachęcam, abyście sięgnęli po tę książkę, bo myślę, że naprawdę warto! Czyta się szybko i z zapartym tchem, byleby tylko poznać zakończenie - dla mnie zaskakujące, jednak chyba nie rozczarowujące (ja raczej jestem głęboko poruszona, że WŁAŚNIE TAK się to skończyło, bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego). A jakie będą wasze wrażenia? Czekam na opinie :)

PS. Już po napisaniu tej recenzji zajrzałam do opinii innych blogerów, którzy wcześniej czytali tę książkę. To skłoniło mnie do uzupełnienia tej recenzji o małą polemikę. Generalnie zgadzam się, że powieść pani Martin-Lugand to czytadło. Ale bardzo przyjemne czytadło. Można zgodzić się też z tym, że fabuła i pewne wątki są banalne i przewidywalne, ale czasem ten banał jest nam potrzebny (mnie najwidoczniej był, bo książka mi się podobała). Jak już wspomniałam wcześniej nie dziwi mnie też to, że książka jest bestsellerem - w końcu trudno się oprzeć tak kuszącemu tytułowi, czyż nie? :)

wtorek, 8 lipca 2014

Uwierzyć w swoje szczęście

Bywa, że najprostsze rozwiązania naszych codziennych problemów są bardzo blisko. Wielu z nas nie potrafi ich jednak dostrzec i tygodniami, a nawet miesiącami czy latami trwamy w przekonaniu, że coś nas przerasta lub jest dla nas nieosiągalne. Szczerze mówiąc mnie też zdarzało się (i zdarza nadal) tak myśleć. Ostatnio jednak trafiłam na książkę, która pozwoliła mi spojrzeć na pewne kwestie z nieco innej - tej bardziej optymistycznej strony.
Poradnik "Moc pozytywnego myślenia" autorstwa Normana V. Peale'a, mimo iż napisany ponad 60 lat temu, to książka ponadczasowa. I nie chodzi tu tylko o to, że przez cały ten czas (bo od 1952 roku) cieszy się niesłabnącą popularnością wśród wydawców i czytelników. Zawarte w niej wskazówki i dobre rady opierają się bowiem na Księdze stanowiącej podwaliny naszej moralności - czyli Biblii.
I choć może wiele osób w dzisiejszych czasach religię oraz jej wszelkie "insygnia" traktuje  z dystansem, trzeba przyznać, że "Moc pozytywnego myślenia" pozwala spojrzeć na kwestię wiary i jej znaczenia w życiu dużo mniej sceptycznie. Autor (nomen omen pastor) wyjaśnia bowiem w swoim poradniku jak ważny jest Bóg i nasze zaufanie w jego siłę i moc. Czasem może nawet trochę za dużo tego kaznodziejstwa, jednak Peale dowodzi nam w swej książce jak wiele zależy też od nas. Jeśli myślimy pozytywnie, nietrudno o to, aby nasze marzenia mogły się spełnić. Siłę do tego, aby nie bać się żyć Peale zaleca brać właśnie od Boga i z nauk Jezusa Chrystusa.
Czytając tę książkę bywało, że nie mogłam przestać się uśmiechać - tak wiele jest w niej pozytywnego przesłania. Więc jeśli macie mały (lub duży) kryzys wiary w siebie, chcecie poprawić sobie humor lub po prostu lubicie być optymistami - sięgnijcie po "Moc pozytywnego myślenia". Nawet jeden rozdział tej książki może okazać się wielkim zastrzykiem wspaniałej energii.