poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Pasek! Odcinek 9: Nowe możliwości

Janek wstał wcześnie, obudzony przez wstrętną myśl, która zdominowała jego senne marzenia. Nie wiedział jaka to myśl, bowiem od razu zapomniał, co właściwie mu się śniło, ale gdy spojrzał na zegarek, uświadomił sobie, że najwyższa pora wstawać, by przyszykować się do wyjścia. Bo oto rozpoczynał się nowy rozdział w jego życiu. Rozdział spod litery S.
S jak Studia...
Janek nie miał pojęcia jak to się właściwie stało, że przyjęli go na wyższą uczelnię. Nigdy nie miał jakichś szałowych wyników w nauce i wątpił, czy kiedykolwiek zda maturę, ale dziwnym trafem poszło mu nadspodziewanie dobrze podczas egzaminu dojrzałości, co pozwoliło mu dostać się na jakże prestiżowy kierunek filologia angielska, o którym po cichu marzył już od dawna. A dziś po raz pierwszy pojawia się na tym dziewiczym dla niego szlaku! Ciekaw był bardzo, czy będzie tak, jak to sobie zawsze wyobrażał: pozna nowych ludzi (w tym szczególnie dziewczyny, nie ukrywajmy – choć fakt, że Zenia dominowała w Paskowych myślach od dwóch tygodni, zepchnął na plan dalszy tą niewątpliwą korzyść ze studiowania), rozwinie swoje kontakty, zwiedzi świat... Jednocześnie odczuwał lekkie zdenerwowanie, tak znajome ostatnio, które pojawiało się zawsze, gdy miał w swym życiu napotkać coś nowego.
Tak więc nasz bohater ubrał najlepszy i jedyny garnitur, jaki znajdował się w jego szafie (nie używany od ostatniego egzaminu maturalnego), wypastował swoje czarne lakierki i automatycznie przygładził włosy, zdając sobie dopiero po chwili sprawę, że jego czupryna to zaledwie brzoskwiniowy puszek. Sprawdzał co dwie minuty, czy nie przyszedł do niego jakiś esemes od Zeni, jednak za każdym razem przyszło mu się rozczarować... Kiedy w końcu był gotowy, ruszył na przystanek autobusowy, skąd dziesięć minut później ruszył w stronę uczelni.
Pierwsze październikowe popołudnie było ciepłe i słoneczne, powiewał lekki wietrzyk.
Po dwudziestominutowej jeździe Janek wysiadł z autobusu i ruszył za tłumem podobnych mu ludzi, którzy dumnie mogli określać się mianem studenta. W dłoni ściskał wymiętą kartkę, gdzie zapisany miał dokładny adres (nie wiedział po co, przecież już tutaj był) oraz numer sali, gdzie miał się spotkać z resztą jego przyszłej grupy. Szybko odnalazł miejsce swego przeznaczenia, więc stanął pod ścianą i obserwował.
Zauważył, że pod „jego” salą czeka kilka dziewczyn: średniego wzrostu okularnica o ciemnych blond włosach, zaspanym wzrokiem przyglądająca się swoim butom; były też dwie identycznie ubrane i uczesane bliźniaczki – Jankowi zdawało się początkowo, że ma omamy wzrokowe i widzi podwójnie, mrugnąwszy jednak kilka razy, pozbył się tej błędnej myśli; niedaleko niego stała dziewczyna o marchewkowo rudych włosach, z twarzą oproszoną chyba milionem piegów; naprzeciw Janka dwie dziewczyny paplały jedna przez drugą, chcąc dowiedzieć się o sobie jak najwięcej. Im dłużej Pasek rozglądał się wokół siebie, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że jest być może jedynym mężczyzną w tym sfeminizowanym towarzystwie.
- Same laski na tej anglistyce, no nie? – Usłyszał Janek w prawym uchu. Obrócił głowę i zobaczył u swego boku wysokiego, śniadego chłopaka o czarnych kręconych włosach, który opierał się o ścianę, przyjmując luzacką pozę.
Janek przytaknął milcząco.
- No ale jest nas przynajmniej dwóch. – Oświadczył jego rozmówca, po czym przedstawił się, wyciągając rękę na powitanie. – Oskar jestem. Dla przyjaciół Ozi.
- Janek.
- Będzie co wyrywać, no nie? – Stwierdził Oskar, wskazując głową na grupkę dziewczyn, która formowała się niedaleko. Uśmiechnął się do nich łobuzersko.
Janek wyszczerzył zęby twierdząco, szukając w kieszeni swojego telefonu.
Zenia nie zadzwoniła i nie napisała...
- Chyba, że Ty już masz kobietę, co Janek? – Zapytał Oskar bezpośrednio.
- Hmmm... Tak jakby...
- Tak jakby? Czyli była kłótnia, tak? Albo to taka przyszła – niedoszła, co?
Janek rozdziawił usta, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć. Zanim zdążył ułożyć sobie w głowie jakąś rozsądną odpowiedź, w korytarzu, w którym stała jego grupa, powstał rumor. Ktoś wołał pierwszy rok anglistyki na aulę, gdzie miało odbyć się rozpoczęcie nowego roku akademickiego.
Pasek usiadł w auli obok Oskara, który z zadowoleniem rozglądał się po widowni i strzelał oczami, do co najmniej połowy dziewcząt siedzących wokół nich. Chłopak co jakiś czas powtarzał pod nosem: „Za to właśnie kocham filologię”. U drugiego boku Janka usiadła owa okularnica, która pierwsza rzuciła mu się w oczy.
Apel rozpoczynający rok był długi i okropnie nudny. Nie dziwiło więc naszego bohatera to, że dziewczyny siedzące za nim zaczęły półgłosem rozmawiać o przebiegu studiów i innych, mniej naukowych sprawach, a inne ziewały ostentacyjnie i wierciły się na krzesłach. Lekko zaskoczył go jednak Oskar, który po niecałych piętnastu minutach od rozpoczęcia uroczystości zachrapał tak głośno, że Janek pomyślał, że gremium profesorskie siedzące na scenie usłyszało ten niedźwiedzi pomruk. Pasek szturchnął nowego znajomego delikatnie.
- Tiaaa... To już koniec, Johnny? – Zapytał zaspanym głosem.
- Nie. Ale strasznie głośno chrapiesz...
- Taa, wiem. Sorki. Obudź mnie jak będzie koniec. – Stwierdził chłopak i zsunął się głębiej w swoje siedzisko.
Dwie i pół godziny później, kiedy sam Janek już przysypiał, rozpoczęcie roku, zakończyło się.
- Wszyscy studenci pierwszego roku proszeni są o udanie się do wcześniej wyznaczonych im klas. Dziękuję. – Obwieściła jakaś kobieta i Pasek wraz z Oskarem udali się w miejsce ich pierwszej zbiórki.
Usiadłszy na sali, jeszcze bardziej dało się zauważyć, jak bardzo sfeminizowany jest tegoroczny nabór na anglistykę. Dziewczęta, w liczbie około pięćdziesięciu, z zaciekawieniem oglądały się na dwóch rodzynków, jakimi byli Janek i Oskar. Pani, przedstawiająca się jako opiekun roku, uśmiechała się dobrodusznie, omawiając kolejne ważne kwestie, o jakich zwykle wspomina się na początku pierwszego semestru.
- W gablocie na korytarzu po prawej stronie jest podział na grupy. Powinniśmy także wybrać starostę albo starościnę, czy jest ktoś chętny?
Po klasie przebiegła fala konsternacji. Wyglądało na to, że nikt nie kwapił się do dzierżenia władzy nad całym rokiem.
- Cóż, skoro nie ma chętnych zdamy się na ślepy los. Wybiorę z listy. – Oświadczyła opiekunka roku. – Może pani Beata Tracka?
Z końca sali dobiegł cieniutki głosik:
- Nie, może lepiej nie ja...
Podobnych odpowiedzi udzieliły także cztery inne dziewczęta oraz Oskar, który rozbawił wszystkich stwierdzeniem, że jest zbyt nieodpowiedzialny do pełnienia takich funkcji. Dopiero dziewczyna wywołana po nim, rudowłosa i piegowata Alicja zgodziła się, choć zrobiła to niepewnie.
Po dokonaniu wszystkich formalności Janek i cała reszta nowo mianowanych studentów, mogła wreszcie udać się do domu. Okazało się, że Oskar jedzie tym samym autobusem, więc Janek mógł trochę lepiej poznać nowego kolegę i wymienić się z nim numerami telefonów. Gdy nasz bohater miał już wychodzić, Oskar rzekł do niego:
- Mówię Ci, te studia to będzie niezła przygoda. Otwierają się przed nami nowe możliwości, i nie mówię tu o nauce. – Chłopak kiwnął w stronę dziewcząt stojących na przedzie autobusu, wśród których była między innymi Alicja – starościna.
Janek po raz kolejny uśmiechnął się nie wiedząc, co powiedzieć. Jego nowy kumpel sprawiał wrażenie niepoprawnego uwodziciela, co wprawiło Paska w lekkie zmieszanie: był przerażony swoim brakiem doświadczenia, a jednocześnie pod dużym wrażeniem pewności siebie Oskara.
Wyszedłszy z autobusu spojrzał po raz kolejny na wyświetlacz swojego telefonu komórkowego. Dostał tylko dwa esemesy: jeden od matki, z zapytaniem, kiedy wróci, a drugi od Endiego, który zapowiadał, że wpadnie wieczorem.
Wiadomości od Zeni Janek nie otrzymał.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Pasek! Odcinek 8: Wściekłe nożyczki

Zaczynało się ściemniać, kiedy Janek stanął po raz drugi w swoim życiu pod salonem fryzjerskim „Paulina”. Spojrzał w zamyśleniu na czarne litery napisu, przypominając sobie ostatnią wizytę w tym miejscu. Z letargu wyrwał go dopiero głos lekko zniecierpliwionego Andrzeja:
- To wchodzisz stary czy nie?
Janek zdecydowanym ruchem pchnął drzwi i wszedł do środka.
W pomieszczeniu były tylko dwie osoby: Paulina i chłopak o wyglądzie modela z okładki jakiegoś popularnego czasopisma. Fryzjerka uśmiechała się do niego zalotnie i przeczesywała jego lekko przydługie włosy jedną dłonią. W drugiej trzymała nożyczki, gotowe w każdej chwili do strzyżenia niesfornych pukli. Gdy w końcu oderwała wzrok od klienta spojrzała na Janka i Andrzeja lekko nieprzytomnym wzrokiem.
- Cześć! – Przywitał się Janek.
Paulina zamrugała oczami szybko.
- Dzień dobry. – Odparła chłodnym, profesjonalnym tonem, po czym zwróciła twarz w stronę siedzącego na fotelu modela i rozpoczęła stylizowanie jego czupryny. – Proszę poczekać, za jakieś pół godziny zajmę się panem.
- Ale ja... eee... ja nie w tej sprawie... – Wyjąkał Janek pospiesznie.
- Więc o co chodzi? – Warknęła Paulina zniecierpliwiona, rzucając przenikliwe spojrzenie w stronę Paska. Po sekundzie zmrużyła swoje mocno wymalowane oczy i na jej twarzy nagle pojawiło się zrozumienie. – To Ty! – Wysyczała jadowicie.
- Eeee... Szukam Zeni... – Tylko tyle Janek zdążył wypowiedzieć, ponieważ w ułamku sekundy wydarzyło się coś, czego ani Janek, ani Andrzej się nie spodziewali.
Paulina nie odrywając pałających wściekłością oczu od Janka obcięła nieco zbyt długi kosmyk włosów modela, skutkiem czego jego falująca burza włosów została karykaturalnie zdeformowana. Chłopak krzyknął na znak protestu, ale fryzjerka nawet tego nie usłyszała, bowiem już zbliżała się do stojących przy drzwiach Paska i Endiego, błyskając metalowymi nożyczkami. Janek usłyszał, jak jego najlepszy kumpel głośno przełyka ślinę, a sam poczuł jak kolana mu miękną ze strachu. W głowie pojawiła mu się znikąd myśl, że piękne kobiety, to niebezpieczne kobiety...
- Ty! – Wysapała Paulina. Nożyczki zaklekotały gniewnie w jej dłoni.
- Ja... – Pisnął Janek.
- Ty cholerny... Bubku! Jak śmiesz się tu pokazywać!?!
- Ja... Szukam Zeni...
- No proszę! Wiem, że szukasz, nie musisz się powtarzać!
- Prze... Przepraszam... – Janek nie wiedział dlaczego przeprasza, ale czuł, że jeśli nie powie czegoś, co teoretycznie powinno przełamać wrogą atmosferę w tym miejscu, zginie ugodzony nożyczkami prosto w serce.
- Nie mnie masz przepraszać! Chociaż fakt, że nie usłyszałam od Ciebie żadnego słowa wdzięczności za to, że uratowałam Cię przed uzyskaniem tytułu Najgorzej Ufarbowanego Kretyna Roku, jest wart przeprosin! – Odparła dziewczyna lodowato. Model siedzący na fotelu przed lustrem ze łzami w oczach przyglądał się swojej oszpeconej fryzurze.
- Wiem, przepraszam...
- Już nie przepraszaj. – Wyglądało na to, że Paulina lekko spuściła z tonu. – Czego chcesz?
- Skontaktować się z Zenią. Nie odbiera telefonu, a chciałbym ją przeprosić. – Odparł Janek potulnie.
Fryzjerka prychnęła pogardliwie.
- Dałabyś mi jej adres? Chcę ją przeprosić osobiście, a nie tylko przez telefon.
Paulina prychnęła powtórnie, po czym rzekła:
- Zeni nie ma w domu. Wczoraj pojechała na tygodniowe targi kosmetyczne do Warszawy. Wróci w niedzielę.
- Och... – Westchnął Janek rozczarowany.
- „Och!”. A to dobre! Nie wiem czemu jesteś rozczarowany. Zenia dzwoniła do Ciebie chyba codziennie, a Ty nic! Mówię jej: „Olej tego smarkacza”, ale ona dalej swoje... Tyle, że najwidoczniej w końcu do niej dotarło to, co próbowałam jej wyperswadować, no i pojechała. – Powiedziała Paulina z ironią w głosie.
Janek westchnął ciężko, po czym przyznał szczerze:
- Idiota ze mnie.
- Tu przyznam Ci rację. Nie wiem, co ona w Tobie widzi. A może już tylko widziała... – Paulina wyglądała na udobruchaną tym krótkim porywem szczerości Janka.
- Więc co teraz? – Zapytał Janek, z rozpaczą patrząc to na Andrzeja, to na fryzjerkę.
Zanim Janek uzyskał odpowiedź na to pytanie, z głębi zakładu dało się słyszeć żałosny jęk oszpeconego modela:
- Właśnie? Co teraz? Kobieto, coś Ty zrobiła z moimi włosami, ja nie mogę tak wyglądać!
- Cicho tam! Taki duży chłopiec i płacze! – Odkrzyknęła Paulina karcącym tonem, po czym powiedziała do Paska. – Zaraz dam Ci jej adres. Chociaż tak jak mówiłam, wcześniej niż w niedzielę nie ma sensu tam iść, bo Zenia jest na tych targach... Ale dzwoń, może odbierze...
Po czym podeszła do fotela, na którym siedział model i zajęła się naprawianiem szkód, jakie wyrządziła mu na głowie. Po dwudziestu minutach chłopak zszedł z siedziska z dużo bardziej zadowoloną miną. Janek zastanawiał się, czy to dlatego, iż jego fryzura nabrała normalnych, modnych kształtów, czy może przez to, że Paulina, z natury dziewczyna bardzo atrakcyjna, swoim urokiem tak wspaniale podziałała na zrozpaczonego chłopaka. Szczęśliwy wyszedł z zakładu, puszczając do fryzjerki perskie oko.
W tym czasie Janek wraz z Andrzejem zdążyli przejrzeć wszystkie gazety leżące na stoliczku w małej poczekalni dla klientów. Kiedy w końcu Paulina łaskawie wręczyła Paskowi kartkę z adresem Zeni, ten z radością rzucił się na dziewczynę i uniósł ją do góry. Wcale tego nie planował, zwłaszcza, że nie podejrzewał, że jest tak silny.
Paulina uśmiechnęła się tylko nerwowo, po czym oświadczyła, że niedługo zamyka i, że jeżeli ani Janek, ani Andrzej nie mają do niej żadnych innych interesów, to prosi ich o wyjście.
Kumple spełnili prośbę dziewczyny i odeszli w swoją stronę. Misja została wykonana.

środa, 13 kwietnia 2011

To, co w życiu naprawdę ważne...

Nie ma chyba takiej osoby czytającej, która nie słyszałaby o „Małym Księciu” Antoine de Saint Exupery’ego i nie znała pochodzącego z tej książki cytatu, mówiącego: „Najważniejsze jest dla oczu niewidoczne, widzi się tylko sercem”. Każdy, kto zgadza się z tym twierdzeniem, powinien sięgnąć po dzieło innego francuskiego literata – Erica Emmanuela Schmitta, noszące tytuł „Kiedy byłem dziełem sztuki”.
Jest to historia Adama – zakompleksionego, niczym niewyróżniającego się chłopca, który chcąc odmienić swoje, według niego nic nie warte, życie postanawia poddać się niecodziennemu eksperymentowi. Pozorując własną śmierć oddaje się w ręce ekscentrycznego artysty, który przeistacza go w żywą rzeźbę, Adama bis, będącego na ustach wszystkich ludzi i podziwianego na całym świecie. Czy jednak Adam w nowej roli czuje się szczęśliwy? Czy utrata wolności na rzecz międzynarodowej sławy jest warta swej ceny? Jak potoczą się losy głównego bohatera? I wreszcie, co tak naprawdę świadczy o naszej wyjątkowości? Każdy, kto przeczyta tę fascynującą książkę przynajmniej częściowo będzie mógł odpowiedzieć sobie na te pytania...
„Kiedy byłem dziełem sztuki” to piękna, niesamowita historia o prawdziwej wartości życia, człowieka i tym, co naprawdę w życiu ważne. Gorąco polecam!

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Pasek! Odcinek 7: Próba kontaktu

Minęło półtora tygodnia, od kiedy Janek stracił wszystkie włosy wskutek niedokładnie przemyślanej decyzji o ich ufarbowaniu.
Zenia dzwoniła codziennie, ale on nie odbierał telefonu. Był przekonany, że dziewczyna będzie się chciała teraz z niego nabijać, tak jak robiły to inne, kiedy ostatnim razem był Jajogłowym. Czapka, którą nosił na głowie od tamtego feralnego dnia, towarzyszyła mu wszędzie, tak jakby przyrosła mu do skóry. Zresztą „wszędzie” ograniczało się jedynie do wyjść o wpół do siódmej rano do sklepu po pieczywo, kiedy to prawdopodobieństwo spotkania kogokolwiek z jego znajomych było niemalże niemożliwe...
Był ostatni dzień września, kiedy z otępienia i letargu, w jaki ostatnio wpadał, wyrwało go łomotanie do drzwi. Usłyszał w korytarzu głos Andrzeja, który witał się z jego (Janka) matką, po czym drzwi pokoju naszego bohatera otwarły się na oścież i stanął w nich jego najlepszy przyjaciel.
- Co z Tobą, stary? – Zapytał z lekkim oburzeniem Endi, który także próbował się bezskutecznie skontaktować z Jankiem.
Chłopak wzruszył ramionami, gapiąc się na powrót w monitor komputera. Próbował napisać jakiś wiersz, ale wena twórcza kompletnie odmówiła mu posłuszeństwa. Podejrzewał nawet, że farba do włosów wywołała nieodwracalne zmiany w jego mózgu, przenikając przez czaszkę i wżerając się w jego szare komórki odpowiedzialne za twórcze myślenie...
- Już wszystko wiem, więc nie musisz mi odpowiadać. – Rzekł Andrzej, nie zwracając uwagi na milczenie kumpla. – Tylko o co ta cała afera, stary? Jesteś łysy, i co? Przecież już to przerabialiśmy. Włosy odrosną!
- A jeśli nie odrosną...
- Czemu miałyby nie odrosnąć? Kurde, Janek, nawet jak nie odrosną, to co? Będziesz się krył w domu jak jakiś mnich?
Janek spojrzał na przyjaciela ostro. Czy on nic nie rozumie? Przecież utrata wszystkich włosów w wieku dwudziestu lat to horror. Żadna kobieta się za nim nie obejrzy! A on nigdy sobie nie wybaczy, że popełnił taki błąd i użył tej cholernej farby!
- Nie będę się krył. Przecież jutro zaczynam szkołę... – Odparł Janek obrażonym tonem.
- No! Nareszcie się odezwałeś! – Ironizował Andrzej. – A powiedz mi, co z tą Twoją Zenią? Bo kręciła się tu jakaś blond lala, bardzo ładna zresztą...
- Zenia...?
- Chyba ona. Zagadałem do niej raz czy dwa. Milutka.
- Och, no tak...
- Więc co, stary? Chodzisz z nią?
- Eee... – Janka zamurowało. Półtora tygodnia temu, zanim jeszcze skazał się na dobrowolne odseparowanie od ludzi, miał wrażenie, że wszystko jest na dobrej drodze do udanego związku z dziewczyną. Ale teraz wszystko się zmieniło. I zdaje się, że to jego wina. Bo nie dość, że wyszedł na idiotę, farbując się na blond, to jeszcze zawalił sprawę nie kontaktując się od tamtego czasu w ogóle z Zenią. Dopiero teraz uświadomił sobie, że strach przed dostaniem kosza doprowadził go właśnie do tego, czego najbardziej się obawiał. I na dodatek to on odrzucił Zenię, która najwidoczniej chciała się z nim skontaktować, by dowiedzieć się, jak się czuje... A on... A on...
- Cholera! – Krzyknął nagle. Tak nagle, że aż sam wystraszył się reakcji na własne myśli, która wydobyła się z jego ust.
- To chodzisz, czy nie? – Andrzej był zdezorientowany tymi niespodziewanymi wybuchami przyjaciela.
Janek chwycił się za głowę i zaczął szarpać czarną wełnę, która zastępowała jego włosy. Z jego ust zaczął wypływać potok słów, które niewypowiedziane tkwiły mu w gardle od ostatniego spotkania z Zenią.
Powiedział Andrzejowi wszystko: o farbowaniu, o randce w parku i o wizycie u fryzjerki Pauliny. Powiedział o tym, jak wyszedł wtedy bez słowa i o ukrywaniu się przed ludźmi, by nie zaczęli znowu nazywać go Jajogłowym. Powiedział nawet o swoim spostrzeżeniu, które narodziło się w jego umyśle tuż po przyjściu Andrzeja...
- Głupi idiota! – Zakończył swój słowotok Janek. Rzucił się do telefonu i wybrał numer Zeni. Musi z nią porozmawiać. Musi ją przeprosić.
Jeden sygnał. Potem drugi. Trzeci i czwarty. Piąty. Niemożliwe. Nie odbiera! Dlaczego nie dobiera, dlaczego? Czyżby było aż tak źle???
- Cześć, tu Zenia. Nie mogę teraz odebrać telefonu. Zostaw wiadomość, a na pewno oddzwonię. Pa! – Odezwała się automatyczna sekretarka.
- Zenia! Zenia! Tu Janek. Zenia, przepraszam Cię, zachowałem się jak kretyn, czy możemy się spotkać, chcę Ci wszystko wyjaśnić... – Wyrzucał z siebie na wydechu Janek. – Proszę oddzwoń, kiedy będziesz mogła, dobrze?
Chłopak był jak w amoku. A co, jeśli nie zadzwoni? Wcale by się nie zdziwił. Ledwie odłożył słuchawkę, znowu wybrał numer do dziewczyny. Usłyszał to co poprzednio.
- Zenia, ale oddzwoń, dobrze? Musimy porozmawiać. Strasznie Cię przepraszam... – Wypowiedział tym razem do automatycznej sekretarki.
W ciągu kolejnych dziesięciu minut zadzwonił jeszcze trzy razy, przy czym dwukrotnie zostawił na poczcie głosowej kolejne prośby o telefon. Przed piątą wiadomością powstrzymał go Andrzej, który odebrał mu aparat, w chwili, gdy zabrzmiał czwarty sygnał połączenia.
- Nie zachowuj się jak świr, dobra stary? – Skwitował, patrząc na Janka z politowaniem.
- Ale... Ale ona pomyśli, że mi na niej nie zależy...
- Stary, możliwe, że już tak myśli, po tym, jak ją potraktowałeś.
- To czemu mi zabierasz ten telefon Endi? Dawaj! Muszę jej wyjaśnić! – Janek zaczął skakać wokół kumpla, próbując wyrwać mu swoją komórkę z ręki.
- Pasiu, nie bądź jeszcze większym idiotą niż jesteś. Sorry... – Andrzej zauważył, że Janek z oburzeniem przyjmuje fakt nazwania go tym niemiłym epitetem. – Ale stary, dzwonisz do niej i non stop przepraszasz i prosisz o spotkanie, a może ona to oleje, tak jak ty olałeś ją.
- Nie, ona taka nie jest. – Janek oburzył się jeszcze bardziej. Może i nie znał dziewczyny długo, ale jedno wiedział dobrze: Zenia nie zignorowałaby go od tak...
- Dobra, dobra, nie denerwuj się... Masz jej adres?
Janek zdębiał. Nie miał adresu. Nie wiedział nawet, w jakiej dzielnicy mieszka jego oblubienica, jakim autobusem jeździ do domu, w którym salonie kosmetycznym pracuje. Nie mógł uwierzyć, że podczas ich ostatniej, pięciogodzinnej rozmowy nie poruszyli takich ważnych i banalnych kwestii jak adres czy miejsce pracy!
- Nie. – Rzekł z rezygnacją. Byłoby łatwiej pójść do jej domu z kwiatami, czekoladą i przeprosinami, ale w tej sytuacji...
Nagle przypomniał sobie, jak podczas pierwszego spotkania Zenia opowiadała mu o tym, jak bardzo zależało jej na spotkaniu z nim i w jaki sposób zdobyła jego dane osobowe. Janek uniósł rękę do czoła i zaczął się okładać po głowie w geście oznaczającym narodziny świetnego pomysłu. Przestał, gdy uświadomił sobie, że okłada się po czole trochę za mocno...
- Mógłbym zadzwonić do tego biura matrymonialnego, przez które się poznaliśmy. Tak właśnie Zenia odnalazła mnie, kiedy nie przyszła na nasze pierwsze spotkanie. Na pewno dadzą mi jej adres.
Ledwie wypowiedział te słowa, już wybierał numer do „Randki w ciemno”. Po kilku sekundach odebrała jakaś nieznana mu z głosu kobieta.
- Biuro matrymonialne „Randka w ciemno”, w czym mogę pomóc?
- Dzień dobry, moje nazwisko Jan Pasek. Dzwonię w sprawie pewnej młodej kobiety. Ma na imię Zenobia... eee... – Janek zawahał się. Nawet nie wiedział jak Zenia ma na nazwisko! – No, nieważne. Jest kosmetyczką i ma 21 lat. Blondynka, bardzo ładna... Notuje pani?
- Do rzeczy panie...
- Pasek. Tak, chodzi mi o jej adres... – Wyrzucił z siebie Janek.
- Nie podajemy takich informacji.
- Ale to ważna sprawa!
- Nie podajemy takich informacji.
- Ale...
- Nie podajemy takich informacji! – Zaskrzeczała kobieta po drugiej stronie linii. – Nie słyszał pan o ochronie danych osobowych? Paragraf... No, któryś tam paragraf kodeksu karnego. To ściśle tajne informacje!
- Ale to...
- Ważna sprawa, już pan mówił. A wie pan, co się ze mną stanie, jak podam panu te informacje? To też jest ważne: trafię do więzienia na Bóg wie ile lat, a szkoda mi życia na odsiadkę za jakiegoś młodziaka, któremu nie wiadomo co chodzi po głowie.
- Ale...
- Ale, ale... Niech już pan skończy z tym „ale”. Nie podam panu tych informacji. Niezależnie od tego, kim pan jest. Odkładam słuchawkę! – Ostrzegła na pożegnanie kobieta.
- Nie, niech pani posłu...
Trzask. Bip, bip. Połączenie zostało przerwane.
Janek spojrzał na Andrzeja z rezygnacją w oczach. Kumpel pokiwał głową ze współczuciem i poklepał go po ramieniu.
- Może oddzwoni. – Pocieszył niezbyt przekonująco.
Janek zaczął machinalnie drapać się po głowie osłoniętej czarną czapką. Gdy ta osunęła mu się lekko z czoła wyczuł bardzo delikatny meszek, którego dotąd nie miał szans dostrzec, a który zaczął pokrywać jego łysą czaszkę. Włosy.
Nagle, równie szybko, jak zdał sobie sprawę, że jego rozczochrana grzywa mu odrasta, przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl.
- Paulina!
Fryzjerka była jego ostatnią nadzieją.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Pasek! Odcinek 6: Fryzjerka

           - Janku, dlaczego? – Zapytała Zenia takim tonem, jakby co najmniej kogoś dotkliwie pobił bez żadnego konkretnego powodu.
Janek wzruszył ramionami. Nie wiedział, co odpowiedzieć. A właściwie wiedział, ale nie chciał mówić. Bo jakby to zabrzmiało? Znają się z Zenią od kilku dni zaledwie, a on już czuje, że to do Zeni, to coś więcej niż sympatia. Było mu wstyd, że tak się zbłaźnił. Przecież chciał się jej podobać...
- Musimy coś z tym zrobić, Janku, nie możesz tak wyglądać.- Zawyrokowała Zenia, wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi, po czym wyciągnęła telefon i wybrała numer z listy kontaktów.
Janek wciągnął czapkę na głowę, rozglądając się na boki. Wszyscy się na niego gapili, a niektórzy chichotali pod nosem. Było gorzej, niż myślał. Trzeba było w ogóle nie ruszać się z domu!
- Cześć Paulinko, mam sprawę... Tak, słuchaj, nagły przypadek... – Zenia zdążyła połączyć się już z wybraną przez siebie osobą. – Mój kolega... Hmm... Postanowił sam ufarbować sobie włosy i... eee... Tak, właśnie. Czy możemy do Ciebie wpaść? Tak? No to świetnie, do zobaczenia!
- Co...? – Zapytał Janek niepewnie.
- Moja przyjaciółka Paulina jest fryzjerką. Zgodziła się zająć Twoją głową. Chodź.- Zenia uśmiechnęła się do Janka, i pociągnęła go za rękaw delikatnie. Chłopak podążył za nią posłusznie.
Po kilkunastu minutach maszerowania ulicami miasta Janek i Zenia weszli do niewielkiego, ale schludnie urządzonego zakładu fryzjerskiego „Paulina”. Powitała ich wysoka i smukła brunetka z krótkimi włosami ułożonymi w artystyczny nieład. Miała oliwkową skórę i brązowe oczy mocno okolone tuszem do rzęs i czarną kredką. Była ubrana w strój, który idealnie podkreślał jej sylwetkę i świadczył o tym, że dziewczyna bacznie podąża za modą.
- Cześć! – Powitała ich z uśmiechem. Miała idealnie proste, śnieżnobiałe zęby.
- Cześć Paulinko! Poznaj Janka. – Odparła Zenia. Janek zbliżył się do, jak się domyślał, właścicielki zakładu i podał jej rękę. Czuł się nieco onieśmielony. Paulina miała bardzo gładką skórę i była wyższa od niego o głowę. Była naprawdę piękna.
- To ty próbowałeś sam się ufarbować? – Zapytała z lekką nutką ironii w głosie, co jeszcze bardziej speszyło Janka, więc skinął tylko głową bez słowa. Sekundę później Paulina zerwała mu czapkę z głowy i wrzasnęła z przerażenia. Janek próbował uśmiechnąć się przepraszająco, ale na jego twarzy powstał grymas, którego znaczenia nawet ja nie potrafiłabym odgadnąć.
- O. Mój. Boże. – Wyszeptała Paulina, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Spaliłeś sobie włosy. Spaliłeś. Sobie. Włosy. To straszne. Straszne.
- Dasz radę coś z tym zrobić? – Zapytała Zenia przymilnie.
- Oczywiście. Chociaż nie widzę innej rady, jak strzyc na zero. Zero. Dziwię się, że włosy same Ci nie powypadały, kolego. Mam nadzieję, że cebulki przeżyły te przerażające tortury, jakim je poddałeś, farbując się samodzielnie...
- To znaczy, że co? – Zapytał Janek głupkowato.
- Mam nadzieję, że nie będziesz od dzisiaj łysy do końca życia... Jak babcię kocham, o czymś takim czytałam tylko w podręcznikach do fryzjerstwa i nie sądziłam, że ujrzę to kiedyś na żywo...
Jankowi zabrakło tchu z przerażenia. Miał być łysy do końca życia??? To straszne! Już raz, kiedy miał szesnaście lat, obciął się na zero. Wtedy to wraz z Andrzejem i innymi kumplami z osiedla, postanowili zostać skinheadami. Dobrze pamiętał, jakie wtedy otrzymał przezwisko. Jajogłowy. Nie chciał do tego wracać.
- To znaczy, że... Obetniesz mnie na łyso, a ja mogę potem nigdy nie... mieć... włosów...?
- Dokładnie. Dokładnie. Ale lepiej być łysym, niż wyglądać tak, jakby się miało kępkę spalonego na słońcu siana, która woła o pomstę do nieba.- Odparła Paulina. – Chodź, siadaj. Zaraz się tobą zajmę.
„Lepiej być łysym”. Dobre sobie! Znowu zostanie Jajogłowym, był tego pewny, tak jak faktu, że popełnił straszne głupstwo, używając ten cholernej farby do włosów.
Paulina usadziła Janka na krześle, owinęła go szczelnie płachtą ochronną i zaczęła strzyc jego sterczące druty, najpierw nożyczkami, na następnie maszynką. Kilkanaście minut później Janek wyglądał jak lekko zdezorientowane niemowlę, którym był dwadzieścia lat temu. W miejscu, gdzie jeszcze rano miał włosy, teraz była tylko jasnoróżowa skóra.
- Mam nadzieję, że odrosną. – Rzekła Paulina, kiedy już zakończyła swoją pracę. Janek miał wrażenie, że dziewczyna zastanawia się, czy stwierdzenie „Lepiej być łysym” jest dobrą pociechą dla kogoś, kto wygląda tak, jak on.
- Dzięki. – Bąknął i uśmiechnął się słabo. Wstał i sięgnął po swoją czarną czapkę, by nałożyć ją z powrotem na swój łysy czerep.
- Kiedy następnym razem będziesz chciał coś robić z włosami to przyjdź do mnie. Do mnie, pamiętaj. – Pouczyła Paulina.
- O ile będę miał jeszcze jakieś włosy na głowie...
- Och... No... No tak, właśnie... – Paulina zmieszała się i poklepała Janka czule po jego łysej jak kolano czaszce.
Janek wstał, wlepiając oczy w podłogę i patrząc, jak jego zbielałe włosy znikają
w koszu na śmieci. Nadal było mu wstyd przed Zenią, czuł się jak uczniak, który coś przeskrobał... Ponownie włożył na głowę wełnianą czapkę, i ruszył do wyjścia bez słowa. Czuł na sobie wzrok obu dziewczyn, ale nie zaszczycił ich ani jednym gestem czy spojrzeniem, które mówiłoby, że wszystko już jest w porządku. Otwarł drzwi i znalazł się na tętniącej wieczornym życiem ulicy, nawet nie zwróciwszy uwagi na to, że Zenia woła za nim i próbuje go dogonić, dopóki nie znalazł się w autobusie, który zawiózł go do domu.

piątek, 1 kwietnia 2011

Ponna Potłuczona

Za górami, za lasami i innymi obiektami geograficznymi, żyła sobie dziewczyna o imieniu Ponna. Miała długie, mocno kręcone włosy i pogodne usposobienie, które pozwalało jej zjednywać sobie ludzi, z którymi się stykała. Wszyscy znali ją jako Ponnę Potłuczoną, bowiem przez swoją lekką fajtułapowatość każdy przedmiot, zrobiony ze szkła i innych kruchych materiałów, w obecności dziewczyny stawał się garstką skorupek i odłamków, nadających się wyłącznie do wyrzucenia.
Ponna była córką znanego wytwórcy porcelanowych zastaw zwanego Tonno oraz siostrą Lonny – miejscowej piękności i jedynej dziedziczki ojcowskiej fortuny. Jasne było, że Ponna nie będzie mogła przejąć rodzinnego biznesu, gdyż jej tendencja do rozbijania wisiała nad nią, niczym żyrandol nad salą balową w królewskim zamku, ale dziewczyna nie przejmowała się tym. W zasadzie nigdy nie lubiła szkła. Może dlatego, że tak często przychodziło jej chodzić z zabandażowanymi dłońmi, bo szklany odłamek ją zranił? Nie ważne. Miała inne zainteresowania i nie zamierzała martwić się tym, że ma w życiu trochę pod górkę. „Kiedyś będzie z górki” – to było motto Ponny, które powtarzała sobie dokładnie trzy razy dziennie.
Pewnego dnia, a był to Doroczny Festiwal Przedsiębiorczych Ważniaków, Ponna miała okazję doświadczyć jednej z tych sytuacji, które mimo swej małości mają wielki wpływ na życie człowieka. Tego bowiem dnia poznała Mężczyznę. I to nie byle jakiego. Był to Bardzo Bogaty, Bardzo Przystojny i Bardzo Przedsiębiorczy jegomość – Hugo Makmillion – który, niestety, zamiast na Ponnę, stojącą przy stoisku z plastikowym asortymentem, będącym niszową alternatywą dla ojcowskiej porcelany, zwrócił uwagę na piękną Lonnę, która już po kilku godzinach przebywania w towarzystwie Huga, była zakochana w nim po uszy.
Ponna z zazdrością patrzyła na szczęście siostry, której Makmillion oświadczył się w ekspresowo szybkim tempie, ku uciesze Tonna, mającego nadzieję na fuzję spółek Porcelana Tonno i Hugo Indartris. Narzeczeni spędzali ze sobą każdy wieczór, patrząc sobie głęboko w oczy i wyznając dozgonną miłość w mało romantycznej (ale zawsze jakiejś) scenerii fabryki porcelany Tonna.
Pewnego wieczoru, a było to dokładnie tydzień przed ślubem, Ponna postanowiła śledzić siostrę i jej narzeczonego. Chciała po prostu móc wyobrazić sobie, że to ona, a nie Lonna, słyszy te czułe słówka, jest głaskana po policzku i całowana namiętnie w usta. Złamała więc zakaz i wkradła się za zakochanymi do fabryki porcelany, co spowodowało kolejny przełom w jej życiu. Przełom, który można nazwać „Wielkim Bum”, ponieważ szklany pech nie opuścił naszej bohaterki nawet na chwilę. Czerwona wstążka, którą Ponna związała włosy, rozplątała się i wpadła w tryby jednej z głównych maszyn produkujących słynne porcelanowe filiżanki Tonna. Tylko cudem uniknięto ofiar w ludziach, ale fabryka niestety eksplodowała, powodując opad szklanych odłamków trwający dobre pół godziny. Oprócz tego, ta pozornie niemogąca wyrządzić szkody wstążka, spowodowała całkowitą plajtę firmy Porcelana Tonno, i sprawiła, że z rekinów biznesu rodzina Ponny stała się ubogą, niemającą środków do życia rodziną szarych obywateli (oszczędności nie mieli, gdyż musieli pokryć koszta wywozu kilkuset ton gruzu, a także koszty sądowe od poszkodowanych pracowników fabryki). Jakby tego było mało, Hugo Makmillion okazał się zimnym draniem i już dzień po katastrofie porzucił Lonnę dla jakiejś innej bogatej panienki. To ostatnie dla Ponny nie było właściwie tragedią. Bardzo nie lubiła, gdy ktoś mocniej niż ludzi kocha pieniądze, ale Lonna nie podzielała jej zdania. Zarówno ona, jak i ojciec znienawidzili Ponnę za złamanie zakazu zbliżania się do fabryki porcelany i zniszczenie jej. Dawni przyjaciele Tonna nagle się od niego odwrócili, skutkiem czego nie mógł znaleźć pracy w branży i musiał zatrudnić się jako sprzedawca w sklepie ze sznurowadłami. Lonna zaś straciła powodzenie u mężczyzn (mimo, że nadal była niezwykle piękna), a że nie umiała robić niczego praktycznego, chcąc nie chcąc musiała towarzyszyć Ponnie w codziennej wyprawie na targ, gdzie dziewczyna promowała i sprzedawała cudem przetrwałe w piwnicy plastikowe pojemniki. Następnie dziewczęta ruszały do karczmy, gdzie polewały piwo „śmierdzącym ochlapusom” i „życiowym nieudacznikom” (tak nazywała klientów Lonna) i sprzątały. Potem wracały na kilka godzin do domu by się wyspać, a od rana znowu ruszały w trasę do pracy.
Mimo tych wszystkich nieszczęść Ponna zachowywała pogodę ducha i chyba najlepiej znosiła zdegradowanie z poziomu „małej księżniczki” do „żebraczki”. „Kiedyś będzie z górki” – powtarzała sobie, cierpliwie wysłuchując stękania Lonny na to, że znowu złamała sobie paznokieć i sarkania ojca, że muszą jeść owsiankę trzy razy dziennie.
Dni mijały jednostajnie i pracowicie. Ponna niewzruszenie promowała dziwne, plastikowe pojemniki, licząc na to, że oprócz kilku stałych nabywców: kolekcjonerów i zwyczajnych wariatów, uda jej się złowić naprawdę gruba rybkę, na przykład jakiegoś przedsiębiorczego inwestora, których chciałby zająć się masową produkcją nietłukliwych miseczek, misek i kubków.
Aż pewnego dnia nastąpił kolejny przełom. Do stoiska Ponny i Lonny podszedł wysoki, niewiele starszy od dziewcząt mężczyzna, który, mimo iż wyglądał bardziej na kujonowatego i prześladowanego w szkole intelektualistę, złożył całkiem sensowną ofertę na zakupienie przez niego całego plastikowego zasobu piwnicy Ponny wraz z zatrudnieniem dziewczyny w dziale promocji jego firmy.
Ponna, początkowo bardzo nieufna, odmówiła chłopakowi aż sześć razy, argumentując to niechęcią wpuszczenia się w maliny. Jednak gdy za siódmym razem chłopak na dowód prawdziwości swych słów złożył jej wszystkie możliwe dokumenty, potwierdzające fakt, że to on jest właścicielem firmy Plastik-Fantastik, Ponna zgodziła się na transakcję. Zgodziła się także na prywatne spotkanie z Albertem (tak miał na imię ów młody przedsiębiorca), który, jak się okazało, od dawna obserwował dziewczynę i był w niej bezgranicznie zakochany. To miłość pozwoliła mu ukończyć studia Inżynierii Oryginalnej i Przedsiębiorczości. To miłość pomogła mu w założeniu firmy. Ponna stała się główną inspiracją i motorem jego działań, dzięki którym został jednym z najlepiej zapowiadających się młodych inżynierów w kraju.
Sama Ponna również zakochała się w Albercie, ale na długo przed tym, jak pokazał jej dokumenty jej firmy. Od razu zauroczył ją ten grzeczny kujonek, na widok którego Lonna prychała szyderczo i któremu rzucała wściekłe spojrzenia. Ponna jednak wiedziała swoje Albert był dobry. I pokochała go od razu, tyle, że chyba nie od razu to sobie uświadomiła.
To, co już jest chyba oczywiste, to koniec tej historii: Ponna wyszła za Alberta, razem z którym świetnie prowadzili plastikowych naczyń. Jako dobra siostra, nasza bohaterka zatrudniła także Lonnę, która stała się twarzą Miseczkowej Kampanii Reklamowej (a dzięki której Lonna poznała także swojego przyszłego męża – fotografa Ludwika). Jeśli zaś chodzi o ojca Ponny – Tonna, to za sprawą wykrycia nieprawidłowości w prowadzeniu sklepu ze sznurowadłami, znalazł on dużo lepszą pracę jako oficer śledczy Miejskiego Departamentu Do Spraw Wykrywania Nieprawidłowości Handlowych. Doczekał się szóstki wnuków i piętnastki prawnuków i umarł szczęśliwie w wieku stu sześciu lat.