niedziela, 22 lipca 2012

Nowojorski krąg prześladowców

"Miłość jest straszna" - tak głosi tytuł powieści, po którą sięgnęłam ostatnio, niezmiernie zaintrygowana tytułem. Chętna do przeczytania tego dzieła, na rzecz którego porzuciłam inną obecnie "pożeraną" przez siebie książkę, zagłębiłam się w jego treść z wielką ciekawością.
Powieść Amandy Filipacchi to historia trzydziestoparolatków z Nowego Jorku: ofermowatego księgowego Alana, atrakcyjnej właścicielki galerii sztuki Lynn oraz pochodzącego z Francji prawnika Rolanda, których losy łączą się w nieco dziwnych okolicznościach. Opowieść zaczyna się mianowicie od łańcucha prześladowań, jakim poddają się wzajemnie bohaterowie. Alan - obsesyjnie zakochany w Lynn - śledzi jej każdy krok. Kobieta - poniekąd zainspirowana przez swojego "absztyfikanta" - zaczyna z nudów prześladować Rolanda. Ten z kolei zaprzyjaźnia się z Alanem, co skutkuje tym, że między Nowojorczykami tworzy się specyficzna więź, można rzec: trójkąt, który z czasem ulega modyfikacji, obserwowanej przez nas z perspektywy tych trzech osób. Ale to nie wszystkie atrakcje, jakie zapewnia książka. Pojawia się tu również nieco szalony, bezdomny psychoanalityk i cała gama innych, wyrazistych postaci. Życie bohaterów ubarwiają także absurdalne, ale i zabawne sytuacje. Gdy już wydaje się nam, że to koniec niesamowitych splotów okoliczności, wychodzą kolejne. Zwieńczeniem książki jest "podwójne zakończenie": jeśli czytelnik chce, aby historia zakończyła się dobrze, wręcz sielankowo, nie czytamy rozdziału siedemnastego, który burząc ową sielankę usnutą w poprzednim, w rzeczywistości otwiera nowe wątki i to w sposób, który mnie osobiście zachęca do tworzenia dalszej części tej opowieści.
Jeśli lubicie klimaty absurdu, zarówno w życiu, jak i w literaturze, mogę powiedzieć, że dzieło Amandy Filipacchi to książka warta przeczytania. Czasem mogą trochę denerwować zachowania i postawy bohaterów - cyniczne, egoistyczne i bezduszne...Ogólnie jednak powieść wypada dobrze. Nie można się przy niej nudzić!

czwartek, 12 lipca 2012

(Nie)zapomniana książka

Literacka podróż do Barcelony po raz kolejny! W moim przypadku nie sposób się jednak oprzeć prozie autora "Więźnia nieba" czyli Carlosa Ruiza Zafóna, którego książki za każdym razem obiecują wspaniałą przygodę. Teraz również się nie zawiodłam, choć w porównaniu z "Cieniem wiatru" najnowsza powieść tego pisarza nie zachwyca aż tak bardzo, jak jej poprzedniczka.
W "Więźniu nieba" po raz kolejny przenosimy się do księgarni Sempere i Synowie, usytuowanej w zaułkach katalońskiego miasta. Tym razem opowieść skupia się na postaci Fermina Romero de Torresa - znanego z "Cienia wiatru" przyjaciela Daniela Sempere. Fermin, który wkrótce ma się ożenić z ukochaną Bernardą staje się obiektem obserwacji pewnego tajemniczego człowieka, który okazuje się widmem jego przeszłości...
Obok dramatycznej historii Fermina, sięgającej czasów wojny, obserwujemy życie rodzinne Daniela, a także po raz kolejny odwiedzamy Cmentarz Zapomnianych Książek. Co więcej, opowieść nie kończy się wraz z ostatnią stroną "Więźnia nieba". Zafón, zgodnie z tym, co jeszcze przed otwarciem książki mówi nam okładka - pozostawia zakończenie otwarte, tak więc chyba możemy spodziewać się kolejnych przygód Daniela i jego przyjaciół...
Książka Zafóna po raz kolejny pełna jest intryg, tajemnic i trafnych cytatów. Postać Fermina de Romero Torresa bardzo przypomina mi innego bohatera-włóczęgę - tego stworzonego prze Eduardo Mendozę, a występującego m.in. w "Sekrecie hiszpańskiej pensjonarki". Fermin - dowcipny i elokwentny erudyta, mimo iż na pierwszy rzut oka na takiego nie wygląda, uwodzi swoim urokiem nie tylko na kartach książki, ale i poza nią. Zatem: czy trzeba czegoś więcej, aby zachęcić do przeczytania "Więźnia nieba"?

piątek, 6 lipca 2012

Miłość, kuchnia i Wenecja

Zwykle nie czytam typowych romansów. Tym razem jednak, sięgając po książkę Marleny de Blasi, uczyniłam wyjątek. Chyba skusiła mnie obietnica widniejąca na okładce, a mianowicie, że powieść jest "pełna przepisów kulinarnych". Jak taki łasuch jak ja miałby sobie odmówić tej literacko-gastronomicznej przyjemności? Zadając sobie to pytanie zapomniałam niemal całkowicie o tym, że "Tysiąc dni w Wenecji" to książka przede wszystkim o miłości, w której gotowanie jest dopiero na drugim, jeśli nie dalszym, miejscu.
"Tysiąc dni w Wenecji" to opowieść oparta na wspomnieniach pani de Blasi, która podczas jednej ze swoich podróży poznaje tajemniczego Włocha, który utrzymuje, że jest w niej szaleńczo zakochany. Fernando - bo tak ma na imię - rusza za Marleną do Stanów, gdzie i ona zakochuje się w nim, a następnie postanawia porzucić dotychczasowe życie, przeprowadzić się do ojczyzny makaronu i wyjść za "Pięknego Nieznajomego". Dalsze losy bohaterów to ich perypetie po zamieszkaniu Marleny w Wenecji - gdzie miłość splata się z codziennymi problemami i rozterkami, a także smakowitymi opisami kulinarnych przygód autorki. Czytając opis zwykłej oliwy z oliwek można zaślinić się z zachwytu!
Początkowo, przesuwając wzrok po kartach książki, odnosiłam się do niej bardzo sceptycznie. Ciężko było mi uwierzyć w opowieść słodką jak bożonarodzeniowy keks - może dlatego, że w świecie rzeczywistym nie zdarzyło mi się spotkać z podobną historią. Ostatecznie jednak dałam się wciągnąć w ten wenecko-miłosny wir.
Być może, jeśli kiedyś sięgniecie po tę powieść, również jak ja stwierdzicie, że to tylko książka i takie rzeczy raczej się nie zdarzają. Może nie będzie się Wam podobać, może będzie... Tak czy owak, nie jest wcale taka zła. A przepisy? Wyśmienite!

środa, 4 lipca 2012

Śmierć i dziewczyna

"Złodziejka książek". Trzymające się za ręce śmierć i dziewczynka zdobiące okładkę. Prawie pięćset stron tekstu. I rekomendacja koleżanki. Czegóż trzeba więcej, by zachęcić mnie do przeczytania książki, która już od pierwszego spojrzenia na okładkę intryguje i obiecuje niesamowitą przygodę? Chyba nie muszę nic dodawać, ale mimo wszystko podzielę się z Wami refleksją na temat dzieła Markusa Zusaka.
Początek jest nieco dziwny i, jeśli chodzi o mnie, jakoś nie zachęcał do dalszego czytania. Narrator przedstawia bowiem siebie, barwy oraz złodziejkę książek. Kim jest narrator? To śmierć, która pośrednio jest także jednym z bohaterów, jak i obserwatorem wydarzeń, rozgrywających się podczas II wojny światowej w niemieckim mieście Mochling. Główna bohaterka to nastoletnia Liesel Meminger - czyli tytułowa złodziejka książek. Dziewczynka trafia do Mochling na ulicę o niebiańskiej nazwie Himmelstrasse, gdzie ma się nią zaopiekować pewne małżeństwo. Mimo początkowych trudności z zaadaptowaniem się Liesel nawiązuje przyjacielskie relacje z nową rodziną i sąsiadami. Uczy się czytać, przeżywa pierwsze szczenięce zauroczenie, a także dramat pewnego młodego Żyda, z którym splatają się jej losy...
Czy Liesel jest zwykłą złodziejką? Nie. Dziewczynka darzy książki ogromnym, nieraz niezrozumiałym dla niej samej, uczuciem. Jej złodziejstwo to nie tylko proste przestępstwo, ale coś więcej. Panienka Meminger ratuje książki - nie tylko przed okrucieństwem wojny, ale również przed zapomnieniem i pogardą, na jakie zostały skazane w hitlerowskich Niemczech.
Czy Zusak próbuje usprawiedliwić okrucieństwo wojny? Nie. Przyjmuje raczej postawę śmierci-narratora: obserwuje, nie ocenia, stwierdza fakty. Dzięki niemu można jednak inaczej spojrzeć na obecność Niemców w tej tragedii. Do tej pory ucząc się o wojnie, czytając książki i oglądając filmy na ten temat nie zastanawiałam się nad tym, że wśród Niemców byli też dobrzy ludzie, wcale nie obojętni na los Żydów...
Książka jest piękna. Tak fantastyczna, że tą recenzję piszę od jakichś czterech dni i sama nie wiem, czy ujęłam w niej wszystko co najważniejsze w odpowiedni sposób... To jedna z tych powieści, które po prostu trzeba przeczytać.