sobota, 22 lutego 2014

Przypadek Anny K.

Po prawie dwumiesięcznej nieobecności na tym blogu w końcu jestem! Nieobecność nieoczekiwanie długa - nawet dla mnie samej. A wszystko za sprawą Wielkiego Rosyjskiego Romansu, równie Wielkiego Lwa Tołstoja, czyli "Anny Kareniny". Powieść, która w moim domu przeleżała dobre 8 lat, zanim w końcu zdecydowałam się ją przeczytać, zabrała mi tyle energii (i czasu w sumie też), nie tylko przez fakt, że liczy sobie jakieś 1000 stron (w starym wydaniu z 1953 roku), ale ze względu na opisy. Bardzo długie. W zasadzie odzwyczaiłam się od kilkustronicowych opisów czegokolwiek - krajobrazów, ludzi, uczuć i tak dalej. Wolę konkrety. A Tołstoj do konkretów wprowadza czytelnika bardzo powoli. Może dlatego tak wielu ludzi odkłada książkę na półkę i zadowala się wersja filmową, gdzie reżyser głównie skupia się na tytułowej bohaterce, na bok odsuwając wątek Konstantego Lewina, będącego w książce niemal równie ważną postacią jak Anna. Wersja filmowa odpuszcza też sobie zachwyty rosyjską wsią, głęboko filozoficzne stany ducha bohaterów i szczegółowe relacje ze spotkań towarzyskich na salonach Moskwy i Petersburga. Wersja filmowa skupia się na konkretach - i za to ją lubię, choć szczerze powiedziawszy wizja najnowszego filmu o Annie jakoś mnie nie powaliła.
Ale przejdźmy do rzeczy. Chciałam nadać tej recenzji tytuł "Gdyby Anna..." ponieważ miałam zamiar sobie trochę pospekulować. Przez te 2 miesiące tylko to chodziło mi po głowie w związku z Anną, bo wydała mi się w jakiś sposób bliska. Kibicowałam jej, ale nie zawsze. Starałam się zrozumieć jej zachowania, ale bywało tak, że kompletnie nie pojmowałam, jak można zachować się tak, a nie inaczej. Gdyby Anna była mną, pewnie znalazłoby się parę rzeczy, które doskonale charakteryzują mnie i ją. I może dlatego dotrwałam do końca - a nawet dalej, bo przecież po śmierci Anny życie trwa nadal, a powieść toczy się jeszcze przez kilkadziesiąt stron...
Gdyby Anna żyła w naszych czasach, miałaby łatwiej. Większość ludzi być może nie potępiłaby tego, że zakochała się w facecie innym niż jej mąż. Może przede wszystkim Anna nie wychodziłaby za Karenina, którego nie kochała. Czekałaby na Wrońskiego i mogłaby być szczęśliwa. A nawet gdyby Anna wyszła za mąż i zdecydowała się odejść do kogoś innego, ludzie by pogadali i daliby spokój. Nie potępiliby jej jak to całe moskiewsko - petersburskie towarzystwo z wyższych sfer, które twierdzi, że lepiej jest żyć w trójkącie czy innym wieloboku, niż z korzyścią dla wszystkich stron dać spokój tym szopkom i się rozwieść.
Gdyby Anna dostała rozwód, zostałaby żoną Wrońskiego. Być może czułaby się pewniej, wiedząc, że Aleksy jest "tylko jej" i nie oczekiwałaby ciągłych zapewnień ukochanego o jego miłości do niej. A może byłaby jeszcze bardziej nieznośną i zazdrosną heterą, która w każdej "obcej babie" widzi konkurencję? Nie wiadomo. W każdym razie pokłony należą się Tołstojowi za geniusz w opisie kobiecych fochów, albowiem do czasu "Anny..." nie przeczytałam jeszcze nic, co tak trafnie opisywałoby przewrotność damskiej psychiki (a nawet jeśli to z pewnością nie napisał tego mężczyzna).
Gdyby Anna żyła w dzisiejszych czasach, prawdopodobnie otrzymałaby prawo do opieki nad Sjeriożą - swoim synkiem. Z prostej (wedle statystyk) przyczyny, że 90% spraw tego typu rozstrzyga się na korzyść matki. A nawet gdyby Anna trafiła do mniejszości, pewnie mogłaby spotykać się z synem i żyć w miarę normalnie, wychowując córeczkę ze związku z Wrońskim. Może udałoby się jej stworzyć całkiem sympatyczną "patchworkową" rodzinę i dożyć w szczęściu wielu lat? Może. I tylko może...
Jeśli chodzi o Lewina - czyli drugiego bohatera powieści - tu sprawa przedstawia się prościej. Bo i on sam - jak większość mężczyzn - jest prostym człowiekiem. Ma zasady i trzyma się ich. Kocha Kitty i tylko Kitty, stara się być dobrym mężem i prawym obywatelem. Ma też swoje przywary, ale przecież nikt nie jest idealny. Jednakże to właśnie te "lewinowe wątki" w dużym stopniu spowolniły moje czytanie, zwłaszcza przy końcu, kiedy to filozofowanie na temat wiary i życia robi się po prostu męczące i nudne.
"Anna Karenina" jako książka na pewno jest warta polecenia (w końcu to klasyka). Nie jest to jednak łatwe dzieło. Trzeba się bardzo zaprzeć, żeby przebrnąć na przykład przez bagniska i lasy Rosji, polując na dzikie ptactwo z Lewinem i jego przyjaciółmi. Nie zdziwi więc Was wniosek, że czytanie dzieła Tołstoja pozostawia w pamięci duży ślad i znajomość tego największego romansu XIX-wiecznej Rosji (przynajmniej w wersji filmowej) to po prostu obowiązek dla wszystkich wielbicieli literatury.
Czy podejmiecie wyzwanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz