poniedziałek, 16 maja 2011

Pasek! Odcinek 12: Różowa guma balonowa

Janek od tygodnia leżał w szpitalu, z dnia na dzień czując się coraz lepiej i z niecierpliwością oczekując wyjścia z tego przygnębiającego miejsca. Widząc na korytarzach wolno poruszających się chorych, smutek na ich twarzach, obdrapane ściany i czując specyficzny smrodek lecznicy chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Jedynym w miarę optymistycznym kątem, o ile można tak to określić, był dla Janka szpitalny oddział dziecięcy, na który od trzech dni bardzo chętnie zaglądał, aby przypatrzeć się rozgrywanym codziennie turniejom szachowym, organizowanym przez młodych wolontariuszy, odwiedzających chore dzieciaki.
Tego popołudnia, a była to sobota, postanowił umilić sobie czekanie na Endiego i Zenię w świetlicy, gdzie tym razem nie zastał nikogo, oprócz drobnej, brązowowłosej dziewczynki, która spoglądała za okno spode łba. Na widok Janka trzynastolatka momentalnie zmieniła pozycję, w której siedziała przy stole. Zanim dostrzegła chłopaka zajmowała miejsce niedbale, opierając głowę na dłoni i okropnie się garbiąc. Gdy wyczuła obecność Janka wyprostowała się i spojrzała na niego uważnie, uśmiechając się z rozmarzeniem.
- Cześć! – Wypalił Janek, co chyba wstrząsnęło dziewczynką, bo wydyszała tylko z nieukrywanym zachwytem w głosie: - Cześć...
- Nie ma dzisiaj szachów? – Zapytał Janek, lekko zakłopotany. Zupełnie nie wiedział czemu, ale zawstydziła go reakcja jaką objawiła trzynastoletnia dziewczynka na widok jego osoby.
- Jesteś Janek, prawda? Ja mam na imię Karolina. Może chciałbyś gumę do żucia? – Wypaliła dziewczyna, wyciągając z kieszeni piżamy różowy rulon gumy w taśmie i machając nim w stronę chłopaka.
- Taaa... to znaczy nie... To znaczy tak, jestem Janek i nie, nie chcę gumy. Ale dzięki i miło cię poznać. – Wyjąkał zaskoczony tym nagłym zainteresowaniem.
W oczach Karoliny pojawiło się rozczarowanie tym, że Janek odmówił przyjęcia od niej kawałka słodkiej balonówy.
- To może pogramy w chińczyka albo coś? – Zapytała trochę mniej pewnie.
- Eeee...
Zanim Janek zdążył odpowiedzieć na to pytanie, do świetlicy wpadła jedna z salowych, która przegoniła go do jego sali z upomnieniem, że musi zjeść obiad, który przed chwilą podała, a którego notabene Pasek szczerze nienawidził. Szpitalne jedzenie było równie mdłe, jak kolory ścian w toalecie i chłopak tylko czekał, aż ktoś z jego bliskich wybawi go od konieczności umierania z głodu, przynosząc jakieś domowe pyszności, by zaspokoić jego głód. Nie musiał długo czekać na ratunek, bowiem dziesięć minut później, do brodzącego łyżką w bezbarwnej zupie Janka przyszedł Endi wraz z Zenią, niosący mu wielką paczkę słodyczy, a także gołąbki przygotowane przez mamę Andrzeja i dwie pachnące kajzerki.
- Zdrowiej stary. – Zalecił Endi, poklepując go po ramieniu.
Janek szybko wchłonął mamine specjały, w nadziei, że porozmawia trochę dłużej z przyjacielem i „swoją” dziewczyną. Srodze się jednak rozczarował, bowiem jego goście mieli jakieś ważne sprawy do załatwienia na mieście, został więc sam.
W tej sytuacji popołudnie minęło Jankowi na czytaniu powieści, kupionej mu niedawno przez matkę, o tytule „Hrabia Monte Christo”. Tak bardzo wciągnęła go intrygująca fabuła książki, że nie zauważył, jak pielęgniarka wchodząca do jego sali ustawiła na jego stoliczku ręcznie robioną kartkę z wielkim sercem przebitym strzałą na środku. Dopiero odłożywszy książkę Janek dostrzegł tą korespondencję. W środku kartki, ładnym, odręcznym pismem napisane było:

Pierwszy raz dopada mnie to uczucie,
Ale wiem, że bardzo lubię Cię.

Gdy pierwszy szok opadł Janek z lekkim zadowoleniem stwierdził, że mile połechtał go ten miłosny dowód sympatii. Nie potrafił się jednak domyśleć, kto mógł mu przysłać ten krótki, acz treściwy poemat. Zastanawiał się, czy jest na jego oddziale jakaś dziewczyna, co musiał od razu wykluczyć, bo oprócz dwóch pań emerytek w sali obok i jednej pani w średnim wieku z połamaną nogą, nie było tu innych kobiet oprócz pielęgniarek i salowych, które raczej nie wyglądały na takie, które pałałyby do niego szczerym uwielbieniem.
Może to Zenia zostawiła mu ten przemiły akt miłości? Tylko dlaczego niczego nie zauważył? Owszem, dziewczyna wyglądała na szczęśliwą, po prostu „kwitnąco” jak powiedziałaby matka, Janek nie wiedział jednak czemu? Czyżby samo jego rychłe wyjście ze szpitala wprawiało ją w taki stan? Może...
Wyszedłszy na korytarz, nadal trzymając kartkę w dłoni, ponownie skierował swe kroki na oddział dziecięcy, robiąc to bardziej machinalnie, niż dlatego, że chciał tam pójść. Po prostu nogi same prowadziły go właśnie w to miejsce. Znowu znalazł się w świetlicy, gdzie teraz, oprócz brązowowłosej Karoliny, skupionej na rysowaniu jakiegoś portretu, była także młoda wolontariuszka Sabina, która uśmiechnęła się dobrodusznie na widok chłopaka.
- Ooo, cześć Janku! – przywitała się jowialnie. Była mniej więcej jego wzrostu, miała krótkie ciemnoczerwone włosy ułożone w artystyczny nieład i jasną cerę. Była też co najmniej dwa razy szersza od Janka, czym zyskała sobie u niego przydomek „Big Mama” (o czym nie wiedziała).
- Cześć. – Janek zauważył, że rysująca Karolina nagle podskoczyła i spojrzała na niego oczami wielkimi jak dwa czekoladowe dropsy, próbując przy tym ukryć efekt swojej pracy.
- Co tam masz Janku? – zapytała Sabina, patrząc na rzucające się w oczy papierowe serce. – List od wielbicielki?
- Wygląda na to, że tak. Nie wiem tylko, kim ta wielbicielka jest...
Ledwie to powiedział salę wypełnił straszliwy łomot przewróconego kubka z kredkami, które rozsypały się po podłodze. On i Sabina spojrzeli w tamtą stronę: brązowowłosa Karolina zanurkowała pod stół, nerwowo zgarniając kredki do kubka.
Sabina uśmiechnęła się tajemniczo pod nosem.
- Kiedy Cię wypisują? – Zapytała Janka.
- Chyba pojutrze, a może nawet jutro, o ile wypisują w niedzielę... Właściwie nigdy nie byłem w szpitalu, więc nie wiem... – Odparł chłopak.
- Będzie nam Ciebie brakowało Janku, prawda? – rzuciła Sabina nonszalancko, ni to do siebie, ni to do Karoliny, ni to w przestrzeń...
Karolina łypnęła spode łba na potężną wolontariuszkę i uśmiechnęła się półgębkiem do Janka. Po chwili cała trójka siedziała przy stole, grając w gry planszowe. Trwało to kilka godzin, podczas których Karolina raz po raz spoglądała na chłopaka z uwielbieniem, mimo iż Janek, ku swemu zdziwieniu, przegrywał większość starć, jakie przyszło mu rozegrać z dziewczynami. Co jakiś czas strzelały różowe balony z gumy do żucia, tworzone przez brązowowłosą dziewczynkę.
Tej nocy Janek miał dziwne sny. Najpierw śniło mu się, że tonie pośród wielkich różowych serc, które okazały się niezniszczalnymi balonami z gumy do żucia, wylatującymi z ust Karoliny z oddziału dziecięcego. Potem sceneria zmieniła się: stał zupełnie sam na środku białej pustki i nagle poczuł, że ktoś wbija mu nóż w plecy. Krzyknął z bólu przez sen i zanim się obudził, zdążył zauważyć, że tym kimś był Endi, trzymający za rękę śmiejącą się mściwie Zenię.
Janek, zlany potem, uświadomił sobie, że leży na ziemi. Ból w plecach nasilał się poprzez stłuczony kubek, który najwidoczniej upadł podczas dzikiej szamotaniny z prześcieradłem, jaką w czasie snu chłopak przeprowadził. Wstał szybko i obejrzał swoje plecy, które jednak nie odniosły żadnych poważnych uszkodzeń. Zastanawiał się, co może oznaczać ten sen. Przecież Endi nigdy by... Ani Zenia... Przecież to tylko sen...
Cały ranek upłynął Jankowi na oczekiwaniu rodziców, którzy mieli odebrać go ze szpitala. Chłopak spakował się, a kiedy był już gotowy, po raz ostatni udał się na oddział dziecięcy, gdzie, jak można było się łatwo domyślić, znowu spotkał Karolinę.
- Cześć! Ty tutaj chyba śpisz, co nie? – Zażartował, na co dziewczynka zarumieniła się.
- Wyjeżdżasz. – Stwierdziła smutno. – Czekałam na Ciebie...
Tym razem to Janek zarumienił się, zupełnie nie wiedział, dlaczego.
- Tak sobie pomyślałam, że może chciałbyś do mnie napisać na gadu – gadu... Albo tak tradycyjnie też byłoby fajnie, choć nikt już tak nie robi... W każdym razie chciałam dać Ci to. Mój adres i wszystkie inne namiary. Jeśli byś chciał, to napisz, zadzwoń, cokolwiek... – Wypaliła Karolina na wydechu, uciekając przed wzrokiem Janka i czerwieniąc się jak burak. Podała mu kartkę, gdzie znajomym, starannym pismem wypisane były wszystkie jej dane, po czym zanim Janek zdążył cokolwiek powiedzieć, wybiegła ze świetlicy i chłopak nie spotkał jej już od tamtej pory.
Gdy wkrótce potem jechał na tylnim siedzeniu ojcowskiego samochodu nadal rozważał, co miała znaczyć ta dziwna sytuacja. W pewnym momencie przypomniał sobie nawet skąd zna charakter pisma Karoliny. To ona, a nie jak myślał dzień wcześniej, że Sabina, była jego tajemniczą wielbicielką – poetką! Ale heca! Gdyby była starsza, kto wie? Może znaleźliby wspólny język. Tymczasem wracał do domu. Do Zeni. Do świata, w którym w czasie jego nieobecności kilka rzeczy uległo poważnej zmianie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz