poniedziałek, 9 maja 2011

Pasek! Odcinek 11: Kręgi piekielne


Było piątkowe popołudnie, gdy Janek zamroczony gorączką leżał w swoim łóżku, przykryty wypłowiałą pościelą pokrytą komiksowym motywem. Za godzinę chłopak był umówiony z Zenią, nie miał jednak siły, by choćby wstać i wybrać jej numer z komórkowej listy kontaktów.
Tego ranka wstał z okropnym bólem głowy, targany mdłościami i tymi wszystkimi nieprzyjemnymi stanami, które objawiają się w chorobie. Słaniając się po domu, zdolny pić jedynie wodę, czuł jakby jedną nogą stał u przedsionka któregoś z dantejskich kręgów piekielnych. Nie wiedział właściwie, gdzie się tak załatwił, choć poprzedniego dnia dostrzegł, że Oskar jest nieaktywny, jeśli chodzi o podrywanie dziewczyn, co było dla niego nietypowe. Chłopak był bowiem blady jak ściana i prawie w ogóle się nie odzywał. Czyżby Janek przeżywał coś podobnego? Czy może jego choroba była dziesięć razy gorsza? Tego nie wiem. Wiem jednak, że jeszcze gorsza od złego samopoczucia była dla Janka świadomość, że Zenia, jego Zenia, będzie czekać na niego w kawiarence literackiej „Leonardo”, a on ją wystawi, bo nie umie się nawet podnieść i zadzwonić.
Gdy zbierał siły na uniesienie zbolałej powieki drzwi jego pokoju otwarły się i na progu pojawił się Endi, którego szeroki uśmiech zniknął na widok stanu, w jakim znajduje się jego kumpel.
- Stary, co Tobie? – Zapytał.
- Eee... na...
- Twoja mama mówiła, że jest z Tobą źle, ale nie przypuszczałem, że aż tak... – Stwierdził Endi ze strachem.
- Ze... nia! Zadzwoń do niej... – Wymamrotał Janek słabo.
Endi stał jak wryty, nie rozumiejąc do końca, jaka miałaby być jego rola w związku jego kumpla i tej jego Zeni.
- Umówiłem się z... nią. Za niecałą godzinę, w... „Leonardo”. – Wyjaśnił Janek. Andrzej błyskawicznie połączył ze sobą fakty i już po chwili wykręcał numer telefonu dziewczyny, ta jednak nie odbierała, ani za pierwszym, ani za drugim razem.
- Może... coś... się... stało... – Zmartwił się Pasek. Andrzej wybrał numer dziewczyny po raz trzeci.
Dwadzieścia minut później, gdy pewne było, że Andrzej nie dodzwoni się do Zeni, Janek resztkami sił rozkazał kumplowi, by poszedł za niego do kawiarenki „Leonardo” i wyjaśnił dziewczynie, dlaczego Pasek osobiście nie może pojawić się na miejscu spotkania. Gdyby chłopak był zdrowy, pomyślałby, że ta scena przypomina trochę obrazek z rycerskiego romansu, w którym wierny giermek spełnia ostatnią prośbę umierającego rycerza, z zastrzeżeniem, że sam Janek wolałby nie umierać. Konwencja wydawała się jednak być podobna.
Po wyjściu Andrzeja Janek zasnął na krótko, był to jednak sen niespokojny i przerwany ciągłymi napadami kaszlu i mdłości. Bolały go wszystkie mięśnie, był oblany potem, a jednocześnie drżał z zimna. W końcu po piętnastominutowej męczarni przed ubikacją Janek został zabrany przez ojca do szpitala. Omdlały wchodząc na izbę przyjęć usłyszał jeszcze, jak wezwany lekarz foruje Paska seniora, za tak późne przywiezienie syna do szpitala. Potem Janek nie pamiętał już nic.
Obudził się dopiero w szpitalnym łóżku. Świat wydawał się zamazany, jakby wszystko tonęło we mgle. Dźwięki były przytłumione, więc pierwszą myślą Paska było przerażające przekonanie, że umarł i czeka teraz gdzieś w zaświatach na swoją kolej, by stanąć przed obliczem Najwyższego. Dopiero po dziesięciu sekundach, gdy usłyszał szept matki: „Budzi się”, zrozumiał, że nadal żyje.
- Cooo... – Wychrypiał. Gardło miał suche jak piaski pustyni Atakama i bardzo obolałe.
- Ciiicho, synku, już wszystko dobrze. – Uspokoiła matka, poklepując go po dłoni leżącej na cienkiej pościeli.
- Co... mi... jest? – Wychrypiał Janek powtórnie, po czym dodał: – Chcę wody...
Pani Pasek zerwała się z krzesła i usłużnie napoiła syna butelką wody. W tym samym momencie do sali wszedł lekarz, który zaczął sprawdzać stan zdrowia Janka.
- No kolego, nieźle się urządziłeś. – Powiedział doktor, biorąc do ręki kartę pacjenta wiszącą na końcu paskowego łóżka.
Janek zdołał tylko chrapliwie zadyszeć, oczekując dalszych faktów co do swojego stanu zdrowia.
- Będziesz musiał tutaj trochę poleżeć. Tydzień, może dłużej. Podejrzewamy, że to świńska grypa, choć możemy się mylić. Ale lepiej dmuchać na zimne. Wirus w Twoim organizmie bardzo szybko uderzył. Gdyby rodzicie przywieźli Cię godzinę później...
W tym momencie weszła pani Pasek, nie dając dokończyć lekarzowi jego złowrogo brzmiącej kwestii. Niosła ze sobą dwie duże butelki wody mineralnej i dwa kartony soku porzeczkowego. Janek z wyrazem wdzięczności na twarzy takim, na jaki było go stać w sytuacji, w której się znalazł, wypił haustem dwie szklanki wody, wylewając sobie połowę płynów za kołnierz piżamy. Nie miał siły odczuwać zawstydzenia. Nie miał siły podnieść się choćby o milimetr, by matka mogła zmienić mu koszulę jak małemu dziecku. Ledwie wypił wodę, ponownie zasnął.
Obudził się w nocy, czując się nieco lepiej niż kilka godzin wcześniej i nasłuchując chrapania ludzi, z którymi możliwe, że trafił do sali. Nic nie zdołał jednak wychwycić. Może był w izolatce? Skoro to świńska grypa, to chyba powinien. Nagle ze strachem przypomniał sobie, że Ozi – jego nowy kolega Ozi – pewnie też był chory. W panice zaczął szukać swojego telefonu komórkowego, który matka z pewnością mu przywiozła, nie umiał go jednak w żaden sposób zlokalizować w otaczających go egipskich ciemnościach. Chciał wstać, lecz jego mięśnie były bardzo osłabione i dopiero po dziesięciu minutach zmagania się z własną chwilowo niepełnosprawną fizycznością zaczął przyjmować do wiadomości logiczne argumenty, jakie jego umysł zaczął tworzyć. Jeśli Ozi był chory, pewnie też leżał w szpitalu. A może to, co jego spotkało, to tylko zwykłe przeziębienie? Bardzo chciał wiedzieć, co się dzieje z jego kumplem. Był też ciekaw, czy Endiemu udało się wyjaśnić Zeni powód jego – Janka – nieobecności. I czy jego przyjaciele byli tutaj? Skoro jest chory na, być może, świńską grypę, pewnie nie wpuszczają na oddział gości. Janek nie zdążył dojrzeć, czy matka miała na sobie cały ten szpitalny arsenał, jaki nakładają na siebie ludzie podczas epidemii. Ale czy on jeden to już epidemia? Nie. Więc w takim razie czy Zenia i Endi, odwiedzili go już? Czy dzwonili? Czy...
Z głową pełną pytań Janek znowu zapadł w długi, leczniczy sen.
Następnego dnia Janek czuł się prawie tak samo podle jak poprzednio, jednak lekarze nie pozwalali na pogorszenie się jego stanu. Co kilka godzin serwowano mu zestaw kilku różnych lekarstw mających pokonać chorobę, przez co Janek czuł się nieco „na haju” i niemal przez cały czas spał. Znów więc nie dowiedział się, czy jego bliscy odwiedzili go czy nie, zadzwonili czy nie albo czy choćby o nim pamiętają. Kolejny dzień minął podobnie.
Dopiero trzeciego dnia Janek był na tyle przytomny, by móc przyswajać to, co mówi do niego lekarz czy matka.
- To nie świńska grypa. – Brzmiała wypowiedź lekarza, którą Janek uznał za najistotniejszą dla swojego istnienia.
- Była tu Zenia. I Andrzej. Nie pozwolono im wejść, więc kazali Cię pozdrowić i przekazali Ci to. – Oświadczyła matka, kładąc na stoliku obok łóżka ogromny kosz owoców (od Zeni) i sporą tabliczkę czekolady (od Endiego).
Miał też na tyle energii, by móc zadzwonić do Oziego, który jak się okazało, miał tylko dwudniową grypę żołądkową. Szczęściarz.
Telefony do Zeni i Endiego, co strasznie zdziwiło Janka, nie doczekały się odebrania...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz