poniedziałek, 6 czerwca 2011

Pasek! Odcinek 15: Melanż

Następnego dnia i przez wiele kolejnych, Janek trwał w dziwnym stanie rozstrojenia i rozgorączkowania. Oskar, jego jedyny ostatnio towarzysz rozmów, zupełnie nie mógł pojąć, co dzieje się z Paskiem (podejrzewał, że powikłania pogrypowe dokonały nieodwracalnych zmian w mózgu kumpla, jednak Janek, mimo swojego permanentnego wkurzenia radził sobie nadspodziewanie dobrze, jeśli idzie o nadrobienie zaległego materiału, którego było dosyć sporo; mało tego, udało mu się osiągnąć najwyższe wyniki ze wszystkich możliwych kolokwiów w ciągu ostatnich pięciu tygodni, co świadczyło, że z jego mózgiem musiało być wszystko w porządku, przynajmniej intelektualnie).
Janek tymczasem, naładowany złością niczym karabin maszynowy, przyswajał materiał studiów z niezwykłą jak na siebie łatwością, jednak w jego życiu uczuciowym wiatr hulał po pustym polu. Nie chciał mieć już do czynienia z żadną kobietą. Tym razem tak poważnie potraktował swoje postanowienie, że nie zgadzał się nawet na podwójne randki, gdzie on i jakaś dziewczyna, mieliby pójść gdzieś z Oskarem i jakąś koleżanką tej dziewczyny.
Ozi, niezrażony przez cztery tygodnie próbował namówić kumpla na porzucenie tego „dobrowolnego celibatu”, jak określił stan Janka, jednak bezskutecznie. Zrezygnował dopiero po tym, jak Janek oświadczył, że „wszystkie baby są porąbane i nie zamierza się umówić już z żadną z nich, choćby nie wiem jak była piękna, i co najważniejsze, zainteresowana nim”.
Nic więc nie zapowiadało zmian i nawet Sylwester, który zbliżał się wielkimi krokami, jawił się w głowie Janka jako coroczny maraton z telewizyjnymi programami rozrywkowymi, nadawanymi na żywo z wielkich miast. Kiedyś, po takich maratonach zwykle wychodził gdzieś z Endim, w tym roku jednak Janek nie chciał nawet wiedzieć gdzie Ten Zdrajca się wybiera (zapewne z Zenią).
Tak więc w Sylwestrowy wieczór, zaopatrzony w dużą porcję czipsów, paluszków i makówek pozostałych po Wigilii oraz w dwie butelki wina, zasiadł przed telewizorem, ze znudzeniem przerzucając kanały. Ani się obejrzał, jak wchłonął paczkę czipsów oraz obie butelki czerwonego płynu.
Wino poprawiło mu humor. Czuł się dziwnie radosny i pomyślał sobie, że właściwie czemu nie miałby wkręcić się na jakąś imprezę? Alkohol w jego żyłach wybrał w telefonie numer Oziego, który odebrał po pięciu sygnałach, krzycząc do słuchawki:
- Paaaasiu, cooo jeeest?? Gdzie się bawisz?
- W do...mu. – Odparł Janek czkając. Po drugiej stronie linii oprócz wrzasków i pijackiego postukiwania butelek, słychać było głośną muzykę.
- Cooooo? – Wyglądało na to, że Oskar nic nie słyszy. Janek zignorował to pytanie, i zachęcony imprezową atmosferą, która niewątpliwie panowała tam, gdzie znajdował się teraz jego kumpel, wrzasnął tylko do słuchawki „Idę do Was!”, po czym ruszył na osiedle domków jednorodzinnych, znajdujące się tuż obok jego blokowiska.
Mieszkała tam Karolina – rudowłosa starościna jego roku, która już miesiąc temu zapowiedziała, że zaprasza wszystkich, w tym między innymi Oskara i Janka, na imprezę noworoczną, która odbędzie się jej domu. Mimo, iż Janek zarzekał się, że nigdzie się nie pojawi, tego ostatniego dnia roku, po wypiciu dwóch butelek bułgarskiego wina, lekko chwiejnym krokiem, przy akompaniamencie własnej czkawki, ruszył pod zasłyszany kilka razy adres. Wchodząc w uliczkę, na której mieszkała Karolina, od razu wiedział, który dom jest jej. Głośna muzyka wydobywała się z wielkiego, dwupiętrowego apartamentu, a przez otwarte okna słychać było piski i wrzaski. Na podjeździe stało kilkanaście samochodów. W normalnym stanie świadomości Janek od samego patrzenia dostałby oczopląsu i zwiałby gdzie pieprz rośnie, czując, że nie pasuje na tą imprezę. Ale nie dziś. Dziś czuł, zupełnie nie wiedział czemu, że zostanie królem balu.
Zadzwonił do drzwi, jednak wyglądało na to, że nikt nie słyszy dzwonka, pozwolił sobie więc na ich otwarcie i wejście jak do siebie. Wchodząc do przestronnego salonu ujrzał chyba ze trzydzieści osób, próbujących tańczyć cokolwiek w rytm latynoskiej piosenki, wydobywającej się z głośników. Kolejne dwadzieścia osób siedziało lub stało, próbując przekrzyczeć muzykę. Zaś pozostała trzydziestka (na imprezie było bowiem około 80 osób), pozostała niezauważona przez Janka, gdyż te osoby rozpierzchły się po całym domu, szukając miejsca, gdzie znalazłyby trochę spokoju.
Janek, podrygując nieco nieśmiało rozejrzał się wokół, szukając jakiejś znajomej twarzy. Kiedy w końcu zauważył jedną z dziewczyn z jego grupy, podszedł do niej, pytając o Oskara. Lidka, bo tak miała na imię owa koleżanka, machnęła ręką w stronę kuchni, więc Pasek ruszył we wskazane miejsce. Ozi istotnie znajdował się w kuchni, gdzie jakaś czarnowłosa nimfa, którą trzymał w objęciach, pakowała mu do ust kandyzowane wisienki, uśmiechając się uwodzicielsko.
Nim jednak Janek zdążył się odezwać czy choćby zostać zauważonym przez kumpla, ktoś z salonu przeciągnął go na bok, wkładając mu do rąk butelkę z zimnym piwem. Zdezorientowany Janek nie dowiedział się nigdy, kim był jego darczyńca, bowiem zaraz po tym, jak ową butelkę otrzymał, ten ktoś zniknął w tłumie, a on stanął w samym środku rozchichotanej garstki dziewcząt. Wszystkie uśmiechały się do niego, a Janek, sam nie wiedząc czy z zaskoczenia, czy z trwogi przed płcią przeciwną, czy tez może z zupełnie innego powodu, wypił całą butelkę piwa jednym haustem, potem zaczął się wyginać, jego ciało stało się bezwładne, umysł się wyłączył, a wszystko zdawało się być jakimś pokręconym snem wariata, bo wydawało mu się, że wypił jeszcze dwa piwa, potem całował się z jakąś zupełnie nieznajomą dziewczyną, potem znowu tańczył, potem wszedł na stół i zaczął śpiewać, słyszał oklaski, wznosił ręce w geście triumfu, czuł poklepywania po plecach, a potem poczuł się tak źle, ze chyba nawet trafił do łazienki, wyłożonej niesamowicie białymi kafelkami ze złotym ornamentem i potem już nic nie pamiętał, ale wiedział w jakiś podskórny sposób, że jego głowa leży na czymś miękkim i pachnącym...
Obudził się przed południem, jak wskazywał zegarek, który nosił na nadgarstku. Głowa bolała go tak niemiłosiernie, że byłby w stanie ją sobie urwać, byleby nie musieć znosić tego bólu. Podnosząc się, czuł zawroty głowy, które nasiliły się, gdy uzyskał już pozycję w miarę pionową. Gdy już zrozumiał gdzie mniej więcej się znajduje, uświadomił sobie, że spał w stosie kurtek, które z faktu nie zmieszczenia się na garderobie w przedpokoju, leżały również wokół tejże garderoby. Powoli ruszając w stronę kuchni, by zdobyć coś do picia, dostrzegł rozmiary burzy, jaka tej nocy przetoczyła się przez willę Karoliny. Puste butelki po różnych alkoholach walały się wszędzie. Między nimi leżały pokruszone przekąski wszelkiej maści i martwe, kolorowe balony i serpentyny. Kilka osób spało w tych samych fotelach, w których utknęli jeszcze przed północą ostatniego dnia roku. Jakiś chłopak miał cały czubek głowy wysmarowany bitą śmietaną w spreju, na której szczycie ktoś dowcipnie (być może Nimfa Oziego) umieścił karminową kandyzowaną wisienkę. Gdyby Janka nie bolała tak głowa, zastanawiałby się, jak tu do licha trafił i jak przeżył tą pierwszą w życiu mega-bibę, na której na dodatek urwał mu się film.
Wszedł do kuchni, gdzie oparta o blat stała gospodyni zamieszania, Karolina. Ćmiła papierosa, nie przejmując się tym, że popiół z peta pada na niesamowicie drogie kafelki, którymi wyłożona była podłoga. Miała nieodgadniony wyraz twarzy, a dym wokół jej postaci dodawał jej tajemniczości.
- Cześć Pasiu. – Uśmiechnęła się na jego widok, strzepując ledwie dostrzegalny popiół. – Nieźle dałeś czadu. Nie wiedziałam, że jesteś taki wyluzowany. – Rzekła bez zbędnych wstępów.
Janek dopadł kartonu z sokiem, stojącego na blacie i zaczął pić tak łapczywie, że polało mu się po bokach, ale nie przejął się tym.
- Co, kaczorek? – Zapytała Karolina, uśmiechając się półgębkiem.
- Co? – Zapytał w końcu Janek, opróżniwszy do końca karton z napojem.
- Kac, Pasiu, kac. Był niezły melanż.
Janek pokiwał powoli obolałą głową. Na nic zdało się rozpaczliwe przywoływanie szarych komórek do porządku, w celu przypomnienia sobie, co właściwie takiego robił na imprezie. Od momentu wypicia darowanego piwa cała rzeczywistość była albo snem, albo czymś, czego kompletnie nie kontrolował. Nie wiedział, czy pytać Karoliny cóż takiego wyprawiał podczas imprezy, jednak rozmowa sama potoczyła się w tym kierunku, ponieważ dziewczyna patrzyła na Paska wymownie, uśmiechając się półgębkiem.
- Tańczyłeś na stole jak Ricky Martin, Pasiu i śpiewałeś latynoskie piosenki prawie jak Julio Iglesias. Dziewczyny szalały. Czemu nie jesteś taki na codzień, co? Trzymasz się z Ozim, ale jesteś zupełnie inny, taki wycofany i w ogóle. W nocy naprawdę dałeś popis. No a potem... Nie pamiętasz niczego?
- Nieee... – Przyznał szczerze Janek.
- W sumie się nie dziwię... Pierwszy raz byłeś na takiej grubej bibie?
Janek potwierdził, choć dobrze wiedział, że to może nie przysporzyć mu popularności. Miał przy tym tak zbolałą i cierpiętniczą minę, że Karolina tylko zaśmiała się głośno, mówiąc:
- Uroczy jesteś. Cieszę się, że przyszedłeś. – Po czym wyszła, zostawiając Paska sam na sam ze swoimi myślami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz