wtorek, 31 grudnia 2013

Girl Power - czyli PODSUMOWANIE roku 2013

Pamiętacie boom na Spice Girls - brytyjski girlsband szalejący na muzycznym rynku w drugiej połowie lat 90.? To był szał (w który ja sama też wpadłam)! To one stworzyły pojęcie "girl power", które w tym roku jakoś szczególnie często mi towarzyszyło - zwłaszcza w moich czytelniczych poszukiwaniach, których efektem jest przeczytanie 43 książek - nie tylko o kobietach, ale właśnie z kobiecą siłą chciałabym skojarzyć dzisiejsze podsumowanie, w którym oprócz linków do przeczytanych książek (poniżej), wymienię też bohaterki moich literackich przygód.

Kimberley Freeman "Wzgórze Dzikich Kwiatów"
Mariusz Sieniewicz "Miasto szklanych słoni"
J.K. Rowling "Trafny wybór"
John Boyne "Chłopiec w pasiastej piżamie"
Irene Sabatini "Chłopiec z sąsiedztwa"
Maria Nurowska "Requiem dla wilka"
Paweł Zych, Witold Vargas "Bestiariusz słowiański"
Carlos Fuentes "Wszystkie szczęśliwe rodziny"
Alain Robbe-Grillet "Gumy"
Salwa An-Nu'Ajmi "Smak miodu"
Anne Sebba "Ta Kobieta. Wallis Simpson"
Kathleen Flynn "Legalna fryzjerka"
Joanne Harris "Rubinowe czółenka"
Malcolm Gladwell "Błysk. Potęga przeczucia"
Elizabeth Kerri Mahon "Skandalistki"
Richard Paul Evans "Papierowe marzenia"
Hans Magnus Ezensberger "Józefina i ja"
Lynda Cunryn "Polowanie na męża"
Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Podróż do Miasta Świateł. Róża z Wolskich"
Jerzy Sthur "Tak sobie myślę..."
Wendy Markham "Nie całkiem do pary"
F. Scott Fitzgerald "Wielki Gatsby"
Stieg Larsson "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet"
Stieg Larsson "Dziewczyna, która igrała z ogniem"
Stieg Larsson "Zamek z piasku, który runął"
Agnieszka Chylińska "Zezia i Giler"
Charlotte Bronte "Dziwne losy Jane Eyre"
Dorota Katende "Dom na Zanzibarze"
Katarzyna Michalak "Bezdomna"
Monika Jaruzelska "Towarzyszka Panienka"
Elżbieta Dzikowska "Tam, gdzie byłam. Meksyk, Ameryka Środkowa, Karaiby"
Peter Heller "Gwiazdozbiór psa"
Peter J.Vernezze "Don't worry, be stoic. Antyczna mądrość na trudne czasy"
Winston Groom "Forrest Gump"
Richard Paul Evans "Obiecaj mi"
Katarzyna Bosacka, Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska "Czy wiesz, co jesz?"
Danuta Awolusi "Na wysokim niebie"
Anne Rice "Wampir Lestat"
Zina Rohan "Córka oficera"
Carlos Ruiz Zafón "Gra anioła"
Karen Horney "Neurotyczna osobowość naszych czasów"
Lisa Scottoline "Ocal mnie"
Małgorzata Gutowska-Adamczyk "Podróż do Miasta Świateł. Rose de Vallenord" 

Skandalistki, matki, buntowniczki, podróżniczki - kogo to ja nie poznałam w tym roku! Nawet nie wiem, która spośród tych literackich heroin stała się moją ulubioną... Może Jane Eyre, którą doceniłam przede wszystkim za to, że w epoce sztywnych konwenansów nie bała się żyć trochę wbrew nim i postanowiła, że najważniejsze będzie dla niej wykształcenie i możliwość samodzielnego zarabiania na swój byt? Może Roża z Wolskich/Rose de Vallenord, dla której najważniejsza była miłość, wolność i sztuka? A może niezapomniana dla mnie bohaterka pierwszej tegorocznej lektury - Beattie Blaxland, która mimo trudnych życiowych doświadczeń potrafiła pokonać niejedną przeciwność, jaką stawiał przed nią nie tyle los, co ludzie?
Postaci, które wywarły na mnie wrażenie, jest więcej. Są matki, samotnie zmagające się z trudami rodzicielstwa: Lindiwe i Vianne Rocher, które w końcu jednak odzyskują utraconą miłość i wiodą szczęśliwe życie. Jest Rose McKenna - bohaterska mama, gotowa dla córki poświęcić wszystko. Jest wreszcie Agnieszka Chylińska - sławna mama, na którą patrzę przez pryzmat jej pierwszej książki dla dzieci, której druga część już bije rekordy popularności...
Mamy mamy. Ale mamy też Skandalistki - czyli kobiety, które w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu ODSTAWAŁY od reszty niewiast żyjących w ich czasach. Jest Wallis Simpson - kobieta, wyklęta przez brytyjską rodzine królewską za romans z królem, który doprowadził do jego abdykacji. A czy o skandalu możemy mówić w przypadku Moniki Jaruzelskiej? Prędzej raczej o kontrowersji, jaką wywołuje fakt bycia córką Towarzysza Generała, co z pewnością nie jest dla niej łatwe...
Pozostały mi jeszcze dwie kategorie bohaterek, o których chciałabym wspomnieć. Pierwsza z nich to podróżniczki: Elżbieta Dzikowska i Dorota Katende, dla których podróż jest nie tylko pasją, ale i całym życiem. pierwsza z nich do dziś pielęgnuje pamięć o tradycjach i zwyczajach wielu krajów, druga wybudowała dom na egzotycznej wyspie Zanzibar, gdzie po wielu perypetiach w końcu odnalazła szczęście.
No i ostatnia kategoria, czyli panie tak wyjątkowe, że nie wiedziałam, gdzie je umieścić. Pierwsza z nich to Lisbeth Salander - genialna hakerka, bez której trylogia "Millenium" byłaby kolejnym spośród wielu wydanych kryminałów. Druga - Józefina, to starsza pani u której nawet zwyczajna herbatka to niezwykłe doświadczenie. No i wreszcie J.K. Rowling - "matka" mojego ukochanego Harry'ego Pottera, która pod koniec zeszłego roku zadebiutowała jako pisarka powieści dla dorosłych, wydając swój "Trafny wybór". Znając jej biografię nie można zaprzeczyć temu, że i ona ma w sobie siłę, której i ja bym sobie życzyła w nowym roku :) Tej siły życzę i Wam, bo przecież najważniejsze jest, aby mimo wszystko żyć w zgodzie ze sobą i nie poddawać się!


Szczęśliwego Nowego Roku 2014! :)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Paryż przełomu wieków

Nareszcie! Po prawie półrocznym oczekiwaniu zdobyłam drugą część "Podróży do Miasta Świateł" autorstwa Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. Moja niecierpliwość została zaspokojona tym bardziej, że dzieliłam ją razem z mamą, która jeszcze bardziej niż ja chciała dowiedzieć się, jakie będą dalsze losy Róży z Wolskich - polskiej emigrantki, malarki i kochanki księcia de Vallenord.
Drugi tom "Podróży..." to kontynuacja wątków rozpoczętych w pierwszej części. Oto Rose, na wieść o śmierci ukochanego, wraca do Paryża, gdzie musi nauczyć się żyć na nowo. Dowiadujemy się także dalszych losów Niny - młodej historyk sztuki, która po porzuceniu przez mężczyznę, na którym jej zależało, jedzie do "Miasta Świateł" aby odnaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące malarki i tajemniczych zniknięć jej obrazów. Życie obu pań przeplata się, tworząc barwną, wyjątkową i wielowątkową historię, którą czyta się z pasją i zaangażowaniem. Rose - odstępująca od konwenansów artystka, dla której najważniejszymi wartościami są miłość i wolność ducha, to również silna i świadoma siebie kobieta, żyjąca w różnych epokach i umiejąca się do nich przystosować. Z kolei Nina - stłamszona przez matkę i nieco niepewna siebie, w Paryżu odkrywa nie tylko tajemnicę skradzionych obrazów Rose de Vallenord, ale przede wszystkim siebie - co jest chyba domeną podróży. Całości pozytywnego wrażenia, jakie wywiera ta książka na czytelnika, są opisy zmieniającego się miasta, fascynującego ludzkość do dzisiaj.
Książka, podobnie jak poprzedni tom, jest świetna, dlatego nie można jej przegapić wśród noworocznych postanowień czytelniczych. Zwłaszcza, jeśli czytało się już inne powieści pani Gutowskiej-Adamczyk. Polecam!

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Amerykańska superbohaterka

"Ocal mnie" Lisy Scottoline to kolejna w tym roku książka, którą pochłonęłam niemal za jednym zamachem. Wszystko za sprawą historii, nadającej się na dobry film akcji, choć sam początek wcale tego nie zapowiadał. Dlaczego? Już mówię.
Głównym wątkiem powieści jest historia Rose McKenny - zwyczajnej amerykańskiej mamy, która w trosce o córkę postanawia zgłosić się do szkoły jako wolontariuszka. Podczas przerw obiadowych opiekuje się dziećmi przebywającymi na stołówce, doglądając przy okazji swojej córki Melly. Dziewczynka z powodu swego znamienia na twarzy jest wyśmiewana, co bardzo niepokoi Rose, która ze wszystkich sił stara się uchronić swoją pociechę przed złem tego świata. Nagle, w czasie dyżuru Rose, dochodzi do wybuchu w szkolnej kuchni, przez co kobieta staje przed trudnym wyborem: ratować własne dziecko, czy dziewczynki pozostałe w kantynie? Decyzja, jaką podejmuje, okazuje się przełomową, a jej następstwa przewracają do góry nogami życie bohaterki...
Można by pomyśleć, że cała ta historia będzie się kręcić wyłącznie wokół wypadku i poszkodowanych w nim osób. Że będzie proces, szarpanie się i rodzinna histeria... Ale w pewnym momencie książka przestaje być tylko dramatyczną powieścią obyczajową, ponieważ na jaw wychodzi afera kryminalna, godna mistrzów suspensu i historii z czarno-żółtą taśmą w tle. Zabieg nieoczekiwany i pozornie zupełnie nie pasujący do opowieści o troskliwej mamie, powoduje jednak, że aż chce się czytać dalej. No bo przecież każdy z nas - wielbicieli tajemnic i zagadek, lubi jak coś się dzieje, prawda? Z drugiej strony, wyjście poza ramy historii, która mogłaby przydarzyć się wszędzie, jest trochę ryzykowne. Rose - która początkowo jest piórkiem miotanym przez okoliczności, w ciągu tygodnia (bo tyle trwa akcja powieści) zmienia się nie do poznania. Staje się Sherlockiem Holmesem, superbohaterką i kobietą świadomie wpływającą na rzeczywistość, która ją otacza. Jak więc widzicie dość sporo się dzieje, by ostatecznie zakończyć się typowo po amerykańsku, czyli happy endem z wielką pompą, gdzie dobro zwycięża, a źli ludzie zostają ukarani.
Wygadałam się trochę za bardzo co do treści, ale mimo wszystko polecam przeczytanie tej książki, bo naprawdę wciąga i dobrze się ją czyta. "Ocal mnie" to historia w sam raz na przerwę świąteczną (taka alternatywa dla tych, którzy znudzili się już oglądaniem "Kevina..." ;)).

wtorek, 3 grudnia 2013

W matni

Nie ma chyba takiego miłośnika literatury, który nie słyszałby o książce "Cień wiatru" Carlosa Ruiza Zafóna. Właściwie nie wyobrażam sobie, by jakiś bibliofil nie znał nazwiska tego pisarza, który przez swoją twórczość rozsławił Barcelonę, czyniąc ją miejscem akcji swojej Trylogii Mgły, sprzedanej na całym świecie w milionach egzemplarzy. "Gra Anioła" - druga część serii, to kolejna książka, którą udało mi się dosłownie "pożreć" w tym roku, ponieważ 600 stron przeczytałam zaledwie w klika dni, zanurzając się w specyficznej atmosferze owianej tajemnicą i mrokiem. Można więc powiedzieć , że jest to kolejna powieść, która wielbicieli tych zafónowskich klimatów na pewno nie rozczaruje. Chociaż...?
Oto mamy historię o młodym i ambitnym pisarzu - Davidzie Martinie, który w pogoni za sukcesem i aprobatą kobiety, w której jest beznadziejnie zakochany, zgadza się na propozycję, jaką składa mu tajemniczy wydawca. Za napisanie dzieła, którego jeszcze świat nie widział, Martin ma otrzymać sto tysięcy franków oraz wyzwolenie od choroby, trawiącej jego ciało i duszę. Literat zgadza się, ale im dalej brnie w wywiązanie się z obietnicy, tym, bardziej żałuje, że zgodził się na postawione mu warunki. Jest także bliski rozwiązania iście diabelskiej zagadki, która w miarę jak rozwija się akcja, zbiera za sobą coraz pokaźniejsze śmiertelne żniwo...
Książkę czyta się bardzo dobrze (jak zresztą każdą autorstwa Zafóna). Prócz standardowych mroków, gotyckich klimatów, odrobiny magii i wielu nawiązań do filozofii w "Grze Anioła" pojawia się też miłość i tragizm. David jest tu bohaterem tragicznym: kocha kobietę, z którą nie może być, robi też coś, czego wcale nie chce robić... Jest więc bardzo nieszczęśliwy i można go porównać trochę do bohatera romantycznego (który ma w sobie jednak "to coś", które sprawia, że nie pałam do niego odrazą, a sympatią). Jeśli bym jednak miała wybierać, która z postaci jest moją ulubioną, bez wahania wskazałabym na Isabellę - upartą i ambitną dziewczynę, która swoim sarkastycznym poczuciem humoru nie raz zachodzi za skórę głównego bohatera, będąc jednocześnie jego najwierniejszą przyjaciółką i pomocnicą. Jej obecność wprowadza też element komediowy, rozjaśniający nieco ponurą atmosferę tej historii. To zalety powieści. A wady?
Jeśli ktoś z Was już wcześniej czytał książki Zafóna, z pewnością stwierdzi, że powieść jest nieco schematyczna i przewidywalna. Im bardziej zagłębiamy się w treść, tym wyraźniej widzimy, że fabuła oparta jest na tym samym szkielecie, co np. "Książę mgły" czy "Marina". Może jednak to jest tajemnica sukcesu tych powieści? Jak myślicie? Może coś jest w twierdzeniu, że najbardziej lubimy to, co jest już nam znane? Kto jeszcze się nad tym nie zastanawiał, niech spróbuje - czytając choćby "Grę Anioła". Polecam :)

środa, 27 listopada 2013

Z Poznania w daleki świat

Mam ostatnio taką rękę do książek, że zawsze wybieram coś, co idealnie wpisuje się w tą przygnębiającą szarugę za oknem. Nie inaczej było w przypadku "Córki oficera", którą wprawdzie wypożyczyłam dość dawno (gdy jeszcze było ciepło i słonecznie), ale zaczęłam czytać jakieś dwa tygodnie temu.
Powieść Ziny Rohan - brytyjskiej dziennikarki i pisarki, można określić mianem "książka z naszego podwórka", a nadając jej ten przydomek mam na myśli fakt, że zarówno bohaterka, jak i część wydarzeń, mają ścisłe związki z Polską. "Córka oficera" to bowiem historia Marty Dolniak - młodej dziewczyny z Poznania, którą zawierucha II wojny światowej odrywa od rodziny i skazuje na tułaczkę po świecie. Najpierw Marta trafia na Wileńszczyznę, a następnie w głąb rosyjskiej tajgi, na kazachski step i w końcu do Persji. 
Fabuła powieści w początkowym stadium rozgrywa się w scenerii tak dobrze znanej nam zza okna: jest zimno, ponuro i beznadziejnie. Cały dramatyzm wojny rozgrywa się gdzieś z boku, bo najważniejsze są losy Marty i jej przyjaciół, którzy zesłani na Syberię walczą z własnymi ograniczeniami i buntują się przeciwko jawnej niesprawiedliwości systemu, którego ofiara padli. Można powiedzieć, że do jakiejś 1/3 swojej objętości książka jest trochę nudna, ale potem... Nadchodzi zmiana, zesłana przez autorkę pod postacią mężczyzn, pojawiających się w otoczeniu Marty. I to chyba głównie obecność pierwiastka męskiego i wątku uczuciowego nadaje barw tej wojennej szarudze. Emocje, jakie odczuwa Marta w związku z  młodym, polskim żołnierzem, a potem także charyzmatycznym, irańskim lekarzem sprawiają, że akcja nabiera tempa i wciąga bez reszty. Te same emocje są również przyczyną błędnych i (w pewnym sensie) tragicznych w skutkach decyzji, które ostatecznie ważą o losach bohaterki i jej najbliższych.
Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, iż "Córka oficera"tak bardzo mnie wciągnie i poruszy. Nie sądziłam też, że tak trudno będzie mi ustosunkować się do bohaterki. Zwykle, kiedy coś czytam, postacie występujące w fabule obdarzam jednoznacznym uczuciem sympatii bądź antypatii, czasem obojętnością. Teraz właściwie nie wiem, co myśleć. Mimo wszystko jednak polecam Wam książkę Ziny Rohan. Naprawdę warto poświęcić kilka wieczorów, by przedrzeć się przez nieco ciężki początek, a następnie "wchłonąć" całą resztę historii.

niedziela, 17 listopada 2013

Dobry wampir?

Półtora roku temu przeczytałam "Wywiad z wampirem" - pierwszą z dziesięciu książek wchodzących w skład "Kronik Wampirów" autorstwa Anne Rice. Przyznam, że jedną z głównych przyczyn sięgnięcia po tę książkę był film z Bradem Pittem, Tomem Cruisem i Kirsten Dunst w roli demonicznego tria krwiopijców, który widziałam nieco wcześniej. Wizja reżyserska spodobała mi się, ale jak to zwykle bywa, chciałam przeczytać pierwowzór filmowego obrazu. No i tak się zaczęła moja przygoda! W tym miesiącu przyszedł czas na kolejny - drugi tom z cyklu, opowiadający historię dobrze znanego z poprzedniego tomu Lestata - stwórcy Louisa i Claudii, którzy byli głównymi bohaterami "Wywiadu...".
"Wampir Lestat" to historia zupełnie inna niż "Wywiad z wampirem", mimo iż utrzymana w tej samej konwencji: mrocznej, pełnej gotycyzmu i mistycyzmu. Jest to opowieść snuta z perspektywy Lestata, który przedstawia tutaj całkiem inną twarz. O ile w "Wywiadzie..." ukazany był jako burzyciel spokoju i mąciciel, byt przeklęty i budzący najgorsze skojarzenia, o tyle w drugim tomie "Kronik" poznać możemy go raczej jako romantycznego marzyciela i filozofa, stale poszukującego odpowiedzi na dręczące go pytania o sens życia i o to, co tak naprawdę daje nam szczęście. 
Mimo tego, iż Lestat może żyć wiecznie, nie jest spełniony, a tym samym nie osiąga stanu, który Goethe ustami Fausta skwitował słowami Chwilo trwaj, jesteś taka piękna! opisując pełnię doskonałości życiowej i satysfakcji. Lestat jako bohater swoje prywatnej historii jest w rzeczywistości bardzo smutnym i bardzo samotnym wampirem, mimo tego, że posiada wszystko, o czym każdy śmiertelnik może tylko pomarzyć (z życiem wiecznym na czele). To także rewolucjonista i, co może zaskakiwać, ktoś kogo moim zdaniem można określić mianem "dobrego wampira", choć to ostatnie pozostaje kwestią dość mocno dyskusyjną (i nie dającą się porównać do postawy wampirów z sagi "Zmierzch"). Dlaczego "dobry"? Myślę, ze sami powinniście przekonać się o co mi chodzi, sięgając po tę książkę. Gorąco Was do tego zachęcam!
"Wampir Lestat" to powieść wielowątkowa, hipnotyzująca i niesamowicie bogata w szczegóły. Z pewnością zaciekawi wszystkich lubiących nieco gotyckie, żeby nie powiedzieć "cmentarne" klimaty. W te ciemne, listopadowe dni wpisuje się idealnie.

sobota, 2 listopada 2013

Jedzenie na celowniku

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, co jecie? Wiem, pytanie to może wydawać się głupie na pierwszy rzut oka, ale jeśli nieco się zastanowić, trąci trochę filozofią (co już wcale głupie nie jest). Zastanawiać się nad jedzeniem? Jak to? Ten, kto stosuje takie praktyki wcale na tym nie traci. Bo zadanie sobie pytania otwierającego tą recenzję może przynieść tylko korzyści.
O to "Czy wiesz, co jesz?" pytają nas także autorki bardzo popularnego programu telewizyjnego, dotyczącego spraw konsumenckich - Katarzyna Bosacka i Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska w swojej książce powstałej na kanwie programu emitowanego w TVN Style. Ta "Biblia" dotycząca produktów spożywczych - ich zalet, wad, wpływu na organizm człowieka i składników, jakie zawierają (w tym wszelakich "ulepszaczy") to pozycja obowiązkowa dla każdego dbającego o zdrowie miłośnika dobrego jedzenia. Autorki bezlitośnie obnażają wszelkie sekrety dotyczące zarówno tego "dobrego" jedzenia (czyli warzyw, owoców, soków, produktów light), jak i "śmieciowego": chipsów, fast foodów i coca coli. Nic się przed nimi nie ukryło, dzięki czemu "Czy wiesz, co jesz?" jest rzetelnym kompendium dla każdego czytelnika. Panie Bosacka i Kozłowska-Wojciechowska swój poradnik napisały z humorem i dobrze znaną z telewizji nutką ironii. Czytelne tabelki i wypunktowane listy w każdym z rozdziałów ułatwiają odnalezienie informacji na każdą interesującą nas kwestię dotyczącą tego, co jemy i tego, co pijemy. Zaś zamieszczony na końcu książki "E tam, czyli dodatki do żywności" pozwoli na rozszyfrowanie tajemniczych inskrypcji zamieszczonych na etykietach, takich jak E122, E350 i tak dalej...
"Czy wiesz, co jesz?" prowokuje do myślenia oraz do zmian w sposobie odżywiania. To pozycja, którą warto przeczytać, niezależnie od tego, czy już praktykujemy "jedzenie z głową" czy dopiero mamy taki zamiar. Zatem: do czytania marsz i smacznego! :)

Recenzja z dedykacją dla Ani Sz., która poleciła mi tą książkę :)

sobota, 26 października 2013

Przewidywalnie dobra historia

Przewidywalność w książkach to przymiot, który można interpretować dwojako. Pierwsze, co przychodzi na myśl, to m.in. powtarzające się wątki, sytuacje, schematy i charaktery bohaterów, przez co powieść staje się nieciekawa i pozbawiona tej "iskry", która pojawia się w przypadku nieznanej dotąd konwencji. Co jednak można powiedzieć o lepszej stronie przewidywalności? Na ten temat wypowiem się przez pryzmat powieści Richarda Paula Evansa "Obiecaj mi". Tutaj pisarz dobrze znane (choćby z życia) wątki wykorzystuje tak umiejętnie, że nie przeszkadza nam fakt, iż jego książki zawierają wiele znanych elementów. Nie bez przyczyny mówi się o nim, jako o autorze bestsellerów.
Historia na pierwszy rzut oka banalna: Beth jest żoną Marca i matką sześcioletniej Charlotte. Pracuje w pralni i wiedzie spokojne, ustabilizowane życie. Aż do czasu, gdy dowiaduje się o zdradzie męża, a następnie chorobie córki. Potem już wszystko się sypie, a stwierdzenie "gorzej być nie może" odbija się ironicznym chichotem losu po wszystkich elementach definiujących życie bohaterki. JEST jeszcze gorzej... Jednak pewnego dnia pojawia się ON. Matthew. Ucieleśnienie marzeń o idealnym mężczyźnie, który w chwili głębokiego, życiowego kryzysu podaje Beth pomocna dłoń i staje się remedium na wszystkie problemy. Której z nas by to nie zauroczyło? Beth nie pozostaje obojętna na zaloty przystojnego wybawiciela. Ale każdy ma jakieś ukryte tajemnice - Matt również. I powiem tylko, że ten sekret nie należy już do naszej codzienności...
Żeby jednak dowiedzieć się, dlaczego Matthew tak wiele wie o Beth, zachęcam do przeczytania "Obiecaj mi". Jak zwykle w przypadku Evansa książka jest jak lekki, ale dobry film z happy endem, więc na te coraz krótsze dni będzie jak znalazł!

poniedziałek, 21 października 2013

Kolorowy świat Forresta

Forrest Gump jest postacią niezaprzeczalnie kultową. Wszystko za sprawą filmu z Tomem Hanksem w roli głównej, za którą otrzymał on w 1995 roku Oscara. Przyznaję bez bicia - filmu nigdy nie widziałam, choć znam majestatyczną scenę z tekstem Run Forrest, run!, która zawsze staje mi przed oczami, gdy gdzieś biegnę. 
W najbliższym czasie zamierzam nadrobić moje zaległości w tej dziedzinie (tzn. w filmach), tymczasem jednak skupię się na książce, której znajomość wydała mi się wręcz obowiązkiem.
Powieść Winstona Grooma "Forrest Gump" zauroczyła mnie już od pierwszego zdania i od razu poprawiła humor. Forrest, którego oczami obserwujemy nieco pokręconą amerykańską rzeczywistość, mówi: bycie idiotem to nie pudełko czekoladek (i tym mnie kupuje, tzn. czekoladkami ;)). No tak, nie jest łatwo być idiotą, co wiedzą wszyscy, którzy kiedykolwiek na kogoś takiego wyszli lub też tak się czuli. Ale Forrest jest idiotą naprawdę - z IQ 70 nie może liczyć na miano przeciętnego człowieka... Tylko czy bycie poniżej przeciętnej jest powodem do rozpaczy? Postać Forresta udowadnia, że nie. Mimo trudności w szkole, a potem w różnych sytuacjach życiowych, Gump radzi sobie całkiem nieźle, ubarwiając otaczający świat swoją kolorową osobowością i pogodnym podejściem do rzeczywistości. Notabene wydaje mi się, że Forrest znosi trudne sytuacje lepiej, niż niejeden "nie-idiota" i bardzo dobrze "daję radę" wszelkim przeciwnościom i życiowym zakrętom. A jest ich dość sporo: miłość do koleżanki z sąsiedztwa, studia, wojsko, a następnie kariera pingpongisty, zapaśnika czy astronauty. Co jeszcze? Może polityka? W świecie Gumpa wszystko jest możliwe! Bohater bierze to, co przynosi mu los ze spokojem, niezależnie od sytuacji. Nie jest jednak do końca "piórkiem na wietrze", o nie! Mimo swojego lekkiego opóźnienia w rozwoju walczy o szczęście. Z jakim skutkiem? Przeczytajcie, bo warto!
Trochę absurdalny humor, trafne cytaty i wartka fabuła - to elementy, dla których czytanie powieści Grooma jest lekką i relaksującą przyjemnością. Dla ciekawych nie tylko filmu - lektura obowiązkowa!

czwartek, 17 października 2013

Przepis na eudajmonię

Od wieków filozofowie zastanawiają się jak osiągnąć szczęście. Czy jest to w ogóle możliwe? I jak? Zapytają Ci, którzy lubią rozważać tego typu kwestie, zaprzątające umysły zarówno wielkich myślicieli, jak i tak zwanych "maluczkich". Dla jednych przepis na eudajmonię i duchowy spokój wydaje się być nieosiągalny, ale inni, jak np. autor książki "Don't worry, be stoic. Antyczna mądrość na trudne czasy" udowadniają nam, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko zrozumieć istotę rzeczy i posiąść wiedzę jak zastosować ją w życiu. 
Czym jest owa "istota rzeczy"? Według Petera J. Vernezze'a najlepszym na to sposobem jest powrót do starożytnej szkoły filozoficznej zwanej stoicyzmem, której najwybitniejsi przedstawiciele: Seneka, Epiktet i Marek Aureliusz uczą nas, jak podejść do życia ze spokojem i równowagą.
"Don't worry, be stoic" to zbiór kilkunastu rozdziałów przybliżających nam chyba najspokojniejszy nurt filozoficzny okiem współczesnego badacza i interpretatora stoicyzmu. Vernezze na prostych, życiowych przykładach udowadnia nam, że tak naprawdę nie warto denerwować się czy rozpaczać z powodu kłopotów czy niepowodzeń - przecież to i tak nic dobrego nam nie daje. Nie mamy wpływu na to, że w drodze do pracy zepsuł się autobus, kobieta w kolejce była dla nas nieuprzejma czy że od kilku tygodni robi się coraz zimniej, więc i nasze nerwy nie są warte tego, aby je szarpać. Jedyną rzeczą, która zależy od nas to... Zgadniecie? Rozwiązanie jest proste jak drut, ale nie zdradzę Wam go, aby nie odebrać Wam przyjemności czytania tej książki. 
A naprawdę warto! Dla nerwusów (takich jak ja) "Don't worry..." jest niczym łyk wody na bezkresnej pustyni. To oczywista i prosta, ale jakże rozkoszna przyjemność, której nie zaserwuje nam żaden typowo psychologiczny poradnik. Okazuje się bowiem, że stoickie prawdy, zapisane po raz pierwszy ponad 2 tysiące lat temu, są wciąż aktualne. A skoro przetrwały tak długo, to w ich prostocie musi kryć się i uniwersalizm (niezależnie od czasów, w jakich żyjemy i miejsca, z którego pochodzimy), i pewna doskonałość. Jeśli ktoś ich jeszcze nie poznał, gorąco zachęcam do sięgnięcia po tę książkę. A i zagorzali wielbiciele filozofii czytając ją, z pewnością będą ukontentowani.

czwartek, 3 października 2013

Jak opisać samotność?

Bardzo lubię książki wpisujące się w nurt literatury post-apokaliptycznej. Filmy też, ale jako że ten blog jest w swej lwiej części poświęcony mojej bibliomanii, nie będę pisać o X muzie...
Moja ostatnia czytelnicza przygoda dotyczyła właśnie tematu "tego co będzie, gdy nas już nie będzie". Już na wstępie mogę z pełną świadomością powiedzieć, że to, o czym tu dziś "naklikam" nie zasługuje na obojętność. Dlaczego? Już mówię. "Gwiazdozbiór psa" Petera Hellera to była miłość od pierwszego wejrzenia. Już spoglądając na okładkę czułam, że pochłonę tę książkę jednym tchem. Nie wiem skąd ta pewność, ale nie pomyliłam się. 
"Gwiazdozbiór psa" to opowieść o Higu - jednym z nielicznych, którzy przeżyli wielką, morderczą epidemię grypy, jaka przetrzebiła ludzkość. Hig mieszka na opuszczonym lotnisku gdzieś w głębi amerykańskiej prerii, a jego jedynym towarzystwem są: wierny pies Jasper i były wojskowy Bangley - człowiek, którego lepiej omijać szerokim łukiem, gdyż wyznaje zasadę "najpierw strzelaj, potem pytaj". Filozofia bardzo rozsądna, zważywszy na to, że w tym "świecie przyszłości" obowiązuje pewne prawo dżungli. Można bez skrupułów zabić, ale można tez zostać zabitym. Kto ma rozsądek, nie pyta o intencje i nie rozwodzi się nad losem innych ludzi. Ale Hig jest inny, trochę jakby nie pasujący do tych szalonych czasów. Uwielbia latać starym samolotem cessina 182 z 1956 roku, wędkować i rozmyślać. 
Życie obu mężczyzn i ich czworonożnego towarzysza toczy się z dnia na dzień, ale Higa wciąż intryguje pewien komunikat, jaki odebrał trzy lata wcześniej, latając jako zwiadowca. Komunikat, rozbudzający nadzieję, że gdzieś jest inne, lepsze życie. W końcu bohater decyduje się na szalony krok: lot, być może w jedną stronę, aby odnaleźć źródło tajemniczego sygnału radiowego i odmienić swoją egzystencję. A jak to się skończy - musicie dowiedzieć się sami!
"Gwiazdozbiór psa" to piękna historia. Hellerowi udało się coś, co myślę, że jest bardzo trudne, a mianowicie: opisanie samotności. Tej, na którą człowiek jest skazany i tej z wyboru. Tej, którą definiuje śmierć (jak mawiają: rodzimy się samotni i umieramy samotni) i tej wśród ludzi. To także powieść o człowieczeństwie, stracie i nadziei, rodzącej się na nawet najbardziej wyjałowionym gruncie. Dodatkową atrakcją dla czytelnika jest ciekawy zabieg stylistyczny, zastosowany w książce (zwany chyba "strumieniem świadomości"): bohater myśli, przeżywa i opisuje świat wokół niego jednocześnie, pomijając często znaki interpunkcyjne czy wyróżnienia poszczególnych "ról" w dialogu (jest to także dodatkowe utrudnienie, ale ja tam lubię takie wyzwania). Jeśli więc jesteście fanami powieści w stylu "Droga" Cormaca McCarthy'ego nie możecie przegapić "Gwiazdozbioru psa". Polecam gorąco!

sobota, 28 września 2013

Ale Meksyk!

Kolejna literacka podróż w tym roku! Tym razem wraz z panią Elżbietą Dzikowską udałam się do krainy Majów i Azteków - czyli Ameryki Środkowej. To tam od ponad 40 lat jeździ znana dziennikarka, dzięki której świat Mezoameryki stał się dla wielu osób (szczególnie w PRL-u) bliższy i bardziej dostępny, chociażby za sprawą programów "Pieprz i Wanilia", które realizowała wraz ze swoim mężem Tonym Halikiem. Książka "Tam, gdzie byłam. Meksyk, Ameryka Środkowa, Karaiby" pełna jest odniesień do tego programu. Nie jest to jednak najważniejszy element jej treści...
Na nieco ponad 400 stronach, opatrzonych mnóstwem zdjęć, pani Elżbieta opisuje swoje wyprawy - głównie te do Meksyku - podczas których poznawała kulturę indiańskich potomków Majów i Azteków. Kulturę, która stała się jej pasją, co widać na każdej stronie tej niesamowicie ciekawej książki. Pełno tutaj faktów dotyczących historii, geografii, przyrody i spraw społecznych Ameryki Środkowej. Wiedza autorki jest pod tym względem po prostu fenomenalna i godna pozazdroszczenia. Ale muszę powiedzieć, że wielość informacji jest tutaj zarówno zaletą, jak i wadą. Tą złą stroną książki jest to, że w pewnym momencie jako czytelnik można poczuć się przytłoczonym tą ilością informacji, szczególnie o Meksyku - trochę jak w przewodniku, co może nużyć. Nie warto się jednak zniechęcać, ponieważ w końcu wraz z autorką, opuszczamy Meksyk i odwiedzamy inne kraje Mezoameryki: Gwatemalę, Kostarykę, Panamę... No i Karaiby! Nasza ciekawość znowu zostaje rozbudzona i z żalem odkładamy książkę, czekając na kolejny tom. Dokąd tym razem? To wie tylko pani Dzikowska.
Muszę jeszcze dodać, co zauroczyło mnie w tej książce najbardziej. Był to mianowicie Tony Halik, którego duch jakby przewijał się przez te wszystkie strony. Jego dowcip i zamiłowanie przygody stały się dzięki pani Elżbiecie prawie namacalne, a uczucie, jakim darzyło się tych dwoje podróżników, wydaje się być silniejsze niż śmierć. Fajne jest też to, że zarówno pan Halik, jak i pani Elżbieta dzielili wspólnie pasję i mieli chęć, aby zarazić nią innych ludzi. Książka "Tam, gdzie byłam" to wspaniały dowód na to, że można spełnić nawet najbardziej szalone marzenia, co autorka wielokrotnie podkreśla.

piątek, 13 września 2013

Córka generała

Moje ostatnie doświadczenie literackie p.t. "Towarzyszka panienka" przywiodło mi na myśl powiedzenie, które gdzieś kiedyś przeczytałam - nie wiem gdzie i nie wiem kiedy, ale zapamiętałam je, chyba dla momentów takie jak lektura tejże książki. Powiedzenie to brzmi Nie oceniaj ludzi po ich rodzinie. W odniesieniu do Moniki Jaruzelskiej - córki generała Wojciecha Jaruzelskiego, to zdanie nabiera dla mnie jeszcze większego znaczenia, niż miało dotychczas. Bo to właśnie Monika Jaruzelska jest autorką lektury, która rozbawiła mnie niemal do łez i skłoniła do kilku poważniejszych refleksji.
Właściwie nigdy jakoś głęboko nie przeżywałam wprowadzenia stanu wojennego. Generał Jaruzelski był dla mnie tak samo ekscytująca postacią, jak obecna kanclerz Niemiec czy ktoś w tym stylu. Może to dlatego, że urodziłam się w 1987 roku i nie mogę pamiętać 13 grudnia 1982. Nie przeżyłam też zbyt wielu PRL-owskich absurdów (albo przynajmniej tego nie pamiętam). Nie za bardzo więc miałam okazję czy nawet chciałam "oceniać" generała, a zwłaszcza jego córkę, o której istnieniu dowiedziałam się dopiero otrzymując jej książkę do przeczytania. Byłam jednak ciekawa co osoba - skądinąd jedna z najbliższych - napisze o sławnym komunistycznym przywódcy. Z mojego studenckiego życia pozostał mi też sentyment do imprez stylizowanych na PRL-owskie (jeśli już szukać jakiegoś związku z generałem), więc z ochota zabrałam się za czytanie. I nie zawiodłam się!
Pani Monika w książce opisuje scenki ze swojego życia: począwszy od lat najmłodszych, a skończywszy ma najświeższych anegdotkach. Robi to w bardzo zabawny, czasem wręcz autoironiczny, a przede wszystkim inteligentny sposób. Najśmieszniejsze są oczywiście epizody związane z dzieciństwem, zarówno Jaruzelskiej, jak i jej synka Gucia, oraz anegdoty z czasów studenckich. Jak to w życiu bywa - jest również poważnie: pojawiają się wspomnienia dotyczące osób, z którymi autorka "Towarzyszki..." miała kontakt, wątki polityczne, kulturalne i społeczne. Wszystko to w formie mini-rozdziałów, przeplatanych co jakiś czas zdjęciami z prywatnego archiwum Moniki Jaruzelskiej.
Książkę czyta się bardzo przyjemnie. Pani Jaruzelska nie narzuca jakiegoś konkretnego toku myślenia na jakikolwiek temat. Powiedziałabym raczej, że konsekwentnie i z odwagą dzieli się swoim zdaniem, nie zmuszając nas do opowiadania się "za" lub "przeciw" jakimś poglądom. Bardzo dobrze zresztą wyraża to w kilku ostatnich zdaniach książki, pisząc: Zawsze byłam przez kogoś oceniana. A sama uważam, że nie mam prawa oceniać. Mam potrzebę stawiać pytania i dać możliwość udzielania odpowiedzi. Myślę, że taka zdolność jest w ogóle kluczem do zrozumienia ludzi, polityki i świata. Dlaczego - oto najważniejsze z pytań. I w tej kwestii zgadzam się z nią całkowicie.


czwartek, 5 września 2013

Trudne sprawy

Całkiem przypadkiem po przeczytaniu "Domu na Zanzibarze" do moich rąk wpadła lektura o zupełnie przeciwnej tematyce. O ile autorka i bohaterka poprzedniej książki jest szczęśliwą i spełnioną kobietą, posiadającą dwa domy na dwóch końcach świata, o tyle Kinga Król - główna postać w powieści Katarzyny Michalak, jest w całkiem innej sytuacji.
"Bezdomna" - już sam tytuł mówi nam, z jakim tematem będziemy mieli do czynienia. Jest to historia trzydziestolatki, żyjącej na ulicy, pozbawionej nadziei, marzeń i złudzeń. W wigilijny wieczór, próbując popełnić samobójstwo, zostaje uratowana przez... kota i kobietę, która kiedyś rozbiła jej małżeństwo. Ku własnemu zdziwieniu Kinga przyjmuje pomoc Joanny Rzeszki, której bezinteresowność nie jest do końca szczera... Aśka domyśla się, że przygarnięta przez nią bezdomna ukrywa tajemnicę, która godna jest wyłącznie ludzkiej pogardy. I artykułu w prasie, za który zgarnie najważniejszą nagrodę dziennikarską i wielkie pieniądze...
Przyznam, że "Bezdomna" nie spodobała mi się. Akcja powieści toczy się niczym telewizyjne "Trudne sprawy" - jest sztuczna do przesady, a dialogi i sytuacje zbyt szybko dotykają meritum palących spraw, przez co napięcie, zamiast narastać - spada. Na tym wady się nie kończą: Aśka - femme fatale powieści jest obleśna i fałszywa, bo ciągle chrzani o bezinteresowności, ale jej zachowanie świadczy o czymś zupełnie przeciwnym. Osobiście wkurzyło mnie też to, że w tekście pojawia się zbyt wiele zdrobnień i przekleństw. To drugie być może pasuje do kontrowersyjnego i jak najbardziej godnego przekleństw tajemniczego czynu Kingi Król, ale sprawia też, że książka jest okropnie prostacka i z tego powodu wiele razy miałam ochotę porzucić ją w trakcie czytania.
Jeśli chodzi o bohaterów, przychodzi mi na myśl tylko określenie "głupi jak paczka gwoździ". Aśka ma durną misję przekonania świata, że jest inaczej niż świat myśli, że świat się myli, ale wiadomo, że w niektórych sprawach świata się nie przekona, choćby nie wiem, jakie argumenty posiadał obrońca. Poza tym (powtórzę to) mimo wszystko nadal pozostaje fałszywą zdzirą i nie wiem, jak bardzo musiała być zdesperowana Kinga, by przyjąć pomoc kobiety, która odbiła jej męża (nie ważne, że był palantem, ważne, że był zajęty). Wrażenie głupoty narasta kiedy poznajemy inne postacie, inne wątki tej historii... Zamiast otoczyć zrozumieniem fakt, że każdy z nas popełnia błędy i ma do tego prawo, miałam ochotę cisnąć tą książką przez pokój. 
Całość była dla mnie jakąś niemożliwą i pełną wymyślnych paradoksów historią. Może gdyby powieść pani Michalak była inaczej napisana, byłaby powieścią kontrowersyjną, wzruszającą i poruszającą. Tu pozostaje tylko kontrowersja. Ale może o to chodziło?

środa, 4 września 2013

W stronę słońca...

Afryka to fascynujący kontynent. Wiem, bo swego czasu pochłaniałam setki artykułów, książek i wszelkich informacji, dotyczących Czarnego Lądu, a do dziś lubię sięgać po literaturę związaną z tym tematem. Tak też było w przypadku książki "Dom na Zanzibarze" autorstwa Doroty Katende - Polki, która drugi dom znalazła (a raczej wybudowała) na wyspie u brzegów Tanzanii.
Wszystko zaczęło się pewnego deszczowego, jesiennego popołudnia 1993 roku - tak autorka rozpoczyna swoje zapiski, przywołując moment, kiedy Afryka była zaledwie jej marzeniem. Teoretycznie miało się ono nie ziścić. No bo jak, gdy w domu jest trójka dzieci do wychowania, a życiowe problemy przytłaczają? Kontynent afrykański stał się odpowiedzią. Pierwsza podróż na Czarny Ląd była początkiem wielkiej, życiowej przygody, zmieniającej wszystko. Od tamtego momentu podróże do Afryki stały się dla pani Doroty nie tylko pasją, ale i sposobem na życie, bowiem założyła ona biuro podróży, specjalizujące się w organizowaniu wycieczek w te rejony globu. Afryka stała się dla niej drugim domem i to dosłownie. 
Tytułowy "Dom na Zanzibarze" stoi do dzisiaj, a żeby dowiedzieć się, jak doszło do realizacji tego nieco szalonego przedsięwzięcia i jakie wiązały się z tym przygody, najlepiej zrobicie, jeśli sięgniecie po tę intrygującą książkę.
Atutami "Domu na Zanzibarze" są z pewnością piękne zdjęcia, zamieszczone między stronicami przypominającymi kartki ze starego dziennika globtrotera. Jeśli chodzi o treść: jest to bardzo ciekawa lektura, pełna mało znanych (przynajmniej dla mnie) faktów o Masajach, egzotycznym Zanzibarze i jego kulturze. Czytając "Dom..." aż chce się wyruszyć w podróż prosto na afrykańskie sawanny i zanzibarskie plaże. Taka literacka podróż na zakończenie lata jest wręcz idealna!

środa, 28 sierpnia 2013

Dziewiętnastowieczna buntowniczka

"Dziwne losy Jane Eyre" - ten tytuł krążył w mojej głowie już od dawna , ale dopiero kilka tygodni temu świadomość, że jest to powieść, którą POWINNAM przeczytać, zaczęła tak usilnie upominać się o swoje prawa, że nie miałam wyjścia i mimo tego, że mój stos książek do przeczytania właściwie się nie zmniejsza, i tę historię zabrałam do domu. Kilkanaście dni temu rozpoczęłam czytanie, i muszę powiedzieć, że to była jedna z moich najlepszych decyzji czytelniczych w tym roku, a może nawet w całym życiu.
Początek powieści skojarzył mi się z "Harrym Potterem" - a to dlatego, że główna bohaterka -  mała jeszcze Jane Eyre, podobnie jak jej czarodziejski odpowiednik, również jest sierotą, wychowywaną przez niemiłą jej ciotkę i dręczoną przez głupiego i grubego kuzyna. Buntując się przeciwko jawnej niesprawiedliwości, której jest ofiarą, zostaje odesłana do szkoły (niestety nie jest tak wspaniałej jak Hogwart) i od tej pory jej żywot zaczyna powoli się polepszać. Mijają lata. Jane dorasta i decyduje się zostać nauczycielką. Przyjmuje posadę w dworze Thornfield. I tu zaczyna się właściwa część historii, obfitująca w wiele zwrotów akcji, dramatycznych przeżyć bohaterów, trafnych przemyśleń bohaterki i jej ironicznego poczucia humoru. Wisienką na tym torcie zmian, ofiarowanych przez los, jest pan Rochester - właściciel majątku, w którym pracuje Jane. Początkowo traktująca swego chlebodawcę z rezerwą, młoda dziewczyna z czasem zakochuje się w nim, nie wiedząc, że skrywa on  wstydliwą tajemnicę, która niejednego człowieka w XIX wieku napawała co najmniej głęboką konsternacją (a i dziś nie byłaby to taka błaha sprawa).
Nie napiszę już więcej, żeby nie zabierać Wam przyjemności odkrycia tego sekretu. Powiem tylko, że "Dziwne losy Jane Eyre" to chyba najbardziej romantyczna historia miłosna, jaką przyszło mi przeczytać. I nie mówię tego dlatego, że ta powieść jest słodka, albo dlatego, że lubię romanse. Książka Charlotte Bronte nie jest typowym (czytaj: harlequinowym) romansem. Nie jest też cukierkowo mdła. Jest prawdziwa i, jak na czasy w których powstała, zaskakująco współczesna. Historia Jane mogłaby równie dobrze wydarzyć się dziś, ale pewnie nie byłaby tak niesamowita, jak w realiach XIX-wiecznej Anglii. Sama bohaterka jest tak niezwykła właśnie dzięki epoce w której żyła. Niezależna, inteligentna, broniąca własnych poglądów, przekorna - dziś to cechy niemal każdej dziewczyny, wtedy - przywary nielicznych, które starano się "temperować". Jane - dzięki temu, że jest taka "współcześnie swojska" jest tym bardziej interesująca. 
Jeśli zaś chodzi o pana Rochestera, z ręką na sercu powiem, że przebija niejednego literackiego Romea, Tristana, Filona i kogo tam jeszcze. Razem z Jane Eyre tworzą najpiękniejszą, najbardziej urokliwą parę w dziejach światowej literatury. Każdy miłośnik literatury powinien ich znać, dlatego: do biblioteki marsz! :)

piątek, 23 sierpnia 2013

Historyjki rockowej mamy

Agnieszka Chylińska zaskakuje. Od zawsze. Kilkanaście lat temu zaniedbana, zbuntowana rockmanka, bezwstydnie obrażająca nauczycieli i system oświaty, dziś jest matką trójki dzieci, która przeskoczyła z ostrych brzmień na taneczne disco i jurorką znanego talent-show. Wszyscy wiedzą też, że rok temu zadebiutowała jako pisarka, wydając książeczkę dla dzieci p.t. "Zezia i Giler", opowiadającą o przygodach rodzeństwa zamieszkującego w jednej z warszawskich kamienic.
Z ciekawości sięgnęłam ostatnio po to dzieło chcąc dowiedzieć się, czy ta książka zasługuje na miano wydawniczego hitu, którym została okrzyknięta. I właściwie nie wiem, co powiedzieć. Po przeczytaniu doszłam do wniosku, że chyba nie mogę brać do rąk literatury dziecięcej do czasu, gdy sama zostanę mamą (na co się na razie nie zapowiada) i będę moim dzieciom wpajać namiętne uwielbienie do książek. Pewnie dopiero wtedy wytworzę sobie jakąś skalę upodobania dla opowiastek takich jak "Zezia i Giler", bo teraz nie wiem, co mam czuć wobec debiutu pani Chylińskiej. 
Na pewno książka jest zabawna i napisana z wnikliwością dobrego obserwatora. Dzięki niej trochę też przypomniało mi się moje dzieciństwo. Gdy tak czytałam o przygodach Zezi, która również jest "starszą siostrą", stanęło mi przed oczami kilka śmiesznych historii z moim udziałem... 
Na pewno atutem tej książeczki są też piękne ilustracje. Tyle ze strony technicznej. Jak się podoba, najlepiej ocenią chyba najmłodsi - dla nich to propozycja warta zainteresowania! :)

czwartek, 15 sierpnia 2013

Kryminalne zagadki Sztokholmu (i nie tylko)


Trylogia "Millenium" autorstwa Stiega Larssona to nie lada gratka dla wszystkich miłośników grubych i opasłych tomiszczy, do których ja sama niewątpliwie należę. Trzy książki, stanowiące dzieło życia szwedzkiego dziennikarza, znane na całym świecie między innymi dzięki ekranizacji pierwszego tomu, to prawdziwe klocki, których zabieranie na wakacje trzeba gruntownie przemyśleć. Wszak to chyba ponad 2000 stron tekstu, którego przeczytanie zupełnie niepostrzeżenie może trwać cały pobyt w miejscu wypoczynku (albo i lwią jego część).
Zaczynając pisanie tej recenzji moim problemem po raz kolejny było to, że pierwszy tom serii "Millenium" p.t. "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" był tak dobry, że właściwie nie miałam się czego uczepić. Jedyną wadą przy czytaniu było to, że jakieś dwa lata temu obejrzałam film z Danielem Craigiem i Rooney Marą w rolach głównych, przez co wiedziałam, czego się w książce spodziewać. Mimo to "Mężczyźni..." to jeden z najbardziej fascynujących i porywających kryminałów, jakie przyszło mi kiedykolwiek przeczytać. Bohaterami powieści są Mikael Blomkvist - dziennikarz i wydawca czasopisma "Millenium" oraz Lisbeth Salander - dwudziestopięcioletnia researcherka o nieprzeciętnej osobowości. Duet ten współpracuje ze sobą, aby odkryć tajemnicę zniknięcia, którego ofiarą padła niejaka Harriet Vanger ponad 40 lat temu. To, co początkowo wydawało się być nudnym i bezcelowym zajęciem, staje się wstępem do niebezpiecznego pościgu za psychopatycznym mordercą, pokracznie interpretującym Biblię i (zgodnie z tytułem powieści) nienawidzącym kobiet. Jak kończy się ta kryminalna zagadka wiedzą Ci, którzy obejrzeli film, jednak warto, aby wszyscy, niezależnie od tego, czy widzieli "Dziewczynę z tatuażem" czy nie, sięgnęli też po książkę. To kryminał pełną gębą, który trzyma w napięciu aż do ostatniej strony!
Druga część trylogii - "Dziewczyna, która igrała z ogniem" ma już nieco inny wydźwięk i charakter. Książka, jest przede wszystkim nieco mniej mroczna, choć i tutaj nie brakuje afery kryminalnej i brutalnej zbrodni, której ofiarą padają dziennikarz Dag Svensson i doktorantka Mia Bergman. O morderstwo oskarżona zostaje Lisbeth, której przeszłość, dotychczas owiana tajemnicą, zostaje wywleczona i medialnie obnażona. Do akcji wkracza jednak niezawodny Mikael Blomkvist, który niewzruszenie wierzy w niewinność dziewczyny i rusza jej na pomoc. Drugi tom sagi "Millenium" jest więc też po trosze powieścią psychologiczną, w której elementy z pierwszej części przygód duetu Blomkvist/Salander łączą się z aferą polityczną, będącą na pierwszym planie już w tomie trzecim serii pt. "Zamek z piasku, który runął".
Ostatni tom, powiem szczerze, wydał mi się najsłabszy, jakby pisany w pośpiechu, napięciu i z pragnieniem, aby zamknąć lub wyjaśnić wszystkie wątki, o których była dotychczas mowa w powieściach (co jednak nie udało się w paru mniej istotnych wątkach książki, na tyle często jednak wspominanych, że szkoda mi było nie wiedzieć, jak się skończyła dana "historyjka"). 
"Zamek..." jest to już typowa powieść polityczna z elementami kryminału. Lisbeth okazuje się być zamieszana w aferę, której istnienie może zagrozić bezpieczeństwu, a nawet istnieniu państwa szwedzkiego, ale zakończenie tej afery pozostawia wiele do życzenia. Jest trochę tak, że akcja narasta, by w pewnym momencie opaść bez oczekiwanego łomotu i huku, co rozczarowuje. Pewną odmianą w stosunku do poprzednich części "Millenium" jest tu bardzo rozbudowany wątek romansowy i uczuciowy, który dotychczas gdzieś tam się pojawiał, ale nie aż tak bardzo, jak w trzeciej części. W każdym razie trochę mi tego było za dużo... Pod tym względem poprzednie części wypadały o niebo lepiej, nie rozwodząc się tak bardzo na temat romansów głównego bohatera.
Mimo pewnych niewielkich wad trylogia "Millenium" na pewno warta jest polecenia nie tylko dlatego, że książki wchodzące w jej skład to świetnie napisana literatura. Jedną z największych zalet tego cyklu powieściowego jest Lisbeth Salander - postać, którą bezsprzecznie będę zaliczać do najbardziej fascynujących bohaterek literackich "ever". Jeśli jeszcze nie czujecie się dostatecznie zachęceni, powiem na zakończenie: to trzeba przeczytać!

sobota, 27 lipca 2013

Szalone lata 20.

"Wielki Gatsby" - tytuł ten, ostatnio bardzo popularny za sprawą filmu z Leonardo DiCaprio w roli głównej, niczym magnes skierował mnie najpierw do kina, a następnie ku prozie sławnego pisarza początków XX wieku - F. Scotta Fitzgeralda. W zasadzie to film skłonił mnie do przeczytania książki, której ekranizacja, stworzona z wielkim rozmachem, zachwyca bogactwem kostiumów, dekoracji, muzyką (szczególnie zapada w pamięć i wzrusza motyw przewodni, śpiewany przez Lanę del Rey), ciekawym montażem i świetną grą aktorską. 
Ale dość tych zachwytów nad filmem. Miało być o książce! Gdy w końcu sięgnęłam po jedno ze starszych wydań powieści zaskoczyło mnie, że to taki krótki utwór (na upartego można przeczytać go w pół dnia). Nie zdziwiłam się natomiast, gdy od razu przed oczami ukazały mi się kadry z ekranizacji Baza Luhrmanna. Fitzgerald opisuje barwny i próżny świat bogatych ludzi, wypełniony grą w golfa i polo, zabawą, małżeńskimi zdradami i nieustającym blaskiem wielkomiejskiego towarzystwa, jakie reprezentują sobą Daisy i Tom Buchananowie oraz ich przyjaciółka Jordan Baker. Do tego schematu zdaje się nie pasować Nick Carraway, młody makler, będący jednocześnie narratorem powieści, oraz państwo Wilsonowie - przedstawiciele klasy robotniczej, postacie drugoplanowe, ale istotne dla losów głównych bohaterów. Kim natomiast jest Gatsby? Mostem łączącym oba światy? Człowiekiem, który z miłości do kobiety potrafił wznieść się z nizin społecznych aż do gwiaździstego nieba sukcesu i bogactwa? Zakochanym idealistą wierzącym, że da się przeżyć przeszłość jeszcze raz, naprawiając tym samym błędy młodości? A może wszystkie te zdania równie trafnie opisują człowieka, który w rzeczywistości był nieco zagubiony w świecie pędzącym coraz szybciej do przodu? Człowieka samotnego w tłumie ludzi... 
Kim był Gatsby? Pozostawiam Wam odpowiedź na to pytanie i odsyłam do lektury powieści, jak i do obejrzenia filmu. Naprawdę warto!

wtorek, 16 lipca 2013

Książka, która powinna spłonąć na stosie?

Po krótkiej przerwie w czytaniu nieskomplikowanej i niewymagającej literatury sięgnęłam po kolejną książkę ze wspomnianej wcześniej serii „Literatura w spódnicy”. 
Tym razem obiektem mojej wnikliwej analizy będzie książka Wendy Markham „Nie całkiem do pary”, którą (przyznaję szczerze) do niedzieli miałam ochotę spalić na stosie, co byłoby rzeczą zbrodniczą i bardzo do mnie niepodobną.
Skąd ta niechęć do powieści? Przede wszystkim: to książka o niczym. Czytelnicy, którym udało się przebrnąć przez ten grafomański twór, mogliby powiedzieć, że jest to powieść o miłości i rozpaczliwej (znowu!) próbie zatrzymania przy sobie faceta, który zatrzymany (albo raczej „związany”) być nie chce. Jest to też powieść o przedziwnych Nowojorczykach (w zasadzie jedyna korzyść płynąca z czytania „Nie całkiem do pary” to uświadomienie sobie – przynajmniej w moim przypadku – że mieszkańcy Nowego Jorku to niezłe świry i zupełnie inna kultura bycia) i o wszechobecnych babskich kompleksach, które uosabia główna bohaterka. Tracey Spadolini, której największą wadą jest nie cellulit, obwisły brzuch, duży biust czy brak wiary w siebie, nie da się lubić, bo ona sama nie lubi siebie. Ta jej „antyzaleta” odbija się na całej treści książki. Tracey ma problemy licealistki i zachowuje się jak licealistka. Być może autorka, wzorowała się na Bridget Jones, tworząc jej nowojorski odpowiednik, ale chyba nie za dobrze jej to wyszło. Całość przypomina opowiastki z młodzieżowej serii „Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty” (co fajnie się czytało w gimnazjum i liceum, ale teraz??). 

Zbierając te wszystkie wady powieści "do kupy": dziwi mnie to, że „Nie całkiem do pary” mogło być gdziekolwiek bestsellerem...
Jedyną, nieco masochistyczną przyjemność daje zakończenie tej książki, gdzie fraza „happy end” może być interpretowana dwojako:
 - Happy endu tu brak: ostatecznie Tracey zostaje bez chłopaka i bez pracy, niepewna o swoją przyszłość;
 - Happy endem jest „powstanie” nowej Tracey: szczuplejszej, niepozwalającej wykorzystywać się w pracy, której i tak nienawidziła. A facet? I tak był dupkiem, więc nie ma za kim płakać.
Zdecydowanie bardziej podoba mi się ta druga interpretacja i może dlatego, na szczęście dla książki, oszczędziłabym ją przed płonącym stosem.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Aktor pisarzem

Kim jest Jerzy Sthur, tego nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Ten aktor, reżyser teatralny i filmowy, wykładowca i rektor krakowskiej PWST znany jest nie tylko w Polsce, ale i poza granicami naszego kraju. Od jakiegoś czasu Pan Jerzy zajmuje się także pisaniem. Jego książki: "Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce" i "Sthurowie. Historie rodzinne" cieszą się uznaniem krytyki i czytelników. Ja sama miałam okazję poznać tę stronę jego twórczości dopiero niedawno, czytając jego najnowsze dzieło "Tak sobie myślę...", będące dziennikiem jaki Pan Sthur pisał podczas swojej walki z chorobą - rakiem przełyku - na przełomie 2011 i 2012 roku. Aktor, na kartach tego dziennika zapisuje swoje refleksje i przemyślenia dotyczące życia, rodziny, kultury, sztuki i polityki. Trafnie, mądrze i ze smakiem. Wspaniale się to czyta. Jeszcze większą przyjemność sprawia fakt, że Panu Jerzemu udało się pokonać chorobę, a całość dziennika napełniona jest optymizmem i nadzieją na lepsze jutro (mimo tego, że nie zawsze było dobrze). Polecam każdemu, kto "ma doła" (MINIE!). Pozycja obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych współczesną kulturą. Wielbiciele Sthurów - nie możecie nie przeczytać!

czwartek, 11 lipca 2013

Zakochana w... Paryżu

Gdy ponad rok temu czytałam trylogię Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk pt. "Cukiernia pod Amorem" zakochałam się. I bynajmniej nie chodziło o człowieka. Zakochałam się w twórczości autorki, która z niezwykłą precyzją, zaangażowaniem i prawdziwym kunsztem literackim opisała trzy pokolenia mazowieckich rodzin: Zajezierskich, Cieślaków i Hryciów oraz ich losy, rozgrywające się na przestrzeni ponad stu lat. Lektura "Cukierni pod Amorem" była po prostu prawdziwą przyjemnością obfitującą w całą gamę emocji, od wzruszeń po radości.
Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś będę mogła wrócić do świata stworzonego przez panią Adamczyk inaczej, niż poprzez ponowne przeczytanie trzytomowej sagi. Jednak kilka tygodni temu natrafiłam w bibliotece na jej najnowsze dzieło - "Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich", będące poniekąd kontynuacją historii zawartej w "Cukierni...", ale i jednocześnie zupełnie odrębną opowieścią.
Podobnie jak w poprzednich książkach, najnowsza opowieść pani Adamczyk rozgrywa się w dwóch wymiarach czasowych. W pierwszym towarzyszymy Ninie Hirsch - młodej specjalistce od historii sztuki, która biorąc na siebie odpowiedzialność za pogrzeb dawno niewidzianej ciotki poznaje Igę Toroszyn (znaną z "Cukierni..." jako Iga Hryć), z którą się zaprzyjaźnia i obiecuje jej pomóc w rozwikłaniu zagadki tajemniczego portretu Tomasza Zajezierskiego, pędzla niejakiej Rose de Vallenord. Losy malarki - urodzonej jako Róża z Wolskich, są drugą (i jednocześnie główną) historią, przedstawioną w "Podróży...". Wraz z rudowłosą szlachcianką przenosimy się do XIX-wiecznego Paryża, gdzie Róża przeżywa wojnę francusko-pruską, rodzinne tragedie i dramaty, pierwszą miłość oraz rozkwit "la belle epoque". Wszystko to, opisane tak wdzięcznie i realistycznie sprawia, że 'Miasto Świateł" sprzed 150 lat ukazuje się nam w całej krasie: piękne, kwitnące i tętniące życiem. Zupełnie jakbyśmy przenieśli się tam osobiście (co, gdyby to było możliwe, uczyniłabym z wielką chęcią).
Splecione historie i burzliwe losy obu kobiet to jednak nie jedyny temat poruszany przez autorkę. Ważną rolę odgrywają tutaj także przemiany społeczne na tle dziejowych wydarzeń, skomplikowane relacje rodzinne, niszczycielskie w skutkach decyzje bohaterów oraz uczucia, które nierzadko przesądzają o ich dalszym losie. Taka mieszanka musi wciągać, przez co bez reszty można zatopić się w lekturze "Podróży do miasta świateł". Podróży iście niezapomnianej.

sobota, 6 lipca 2013

Literacki fast food

Biorąc do ręki książki z serii "Literatura w spódnicy" każda z kobiet może być niemal pewna, że oto ma przed sobą coś lekkiego, łatwego i przyjemnego. Nie inaczej jest z powieścią "Polowanie na męża czyli teoria szczelnej przykrywki" autorstwa Lyndy Curnyn, której (nazwijmy to) "intelektualna konsumpcja" jest jak jedzenie w McDonaldzie: wiemy, że to puste kalorie; wiemy, że to niezdrowo, ale jednak lubimy wpadać do sławnej sieci "restauracji", by zjeść chickenburgera i frytki, a następnie popić to colą z lodem, nie wydając na ten cel góry pieniędzy. 
Często bywa tak też w przypadku literatury. Już sam tytuł "Polowanie na męża" sprawia, że można się domyślić, o czym ta typowa amerykańska powiastka jest. Główną bohaterką jest trzydziestojednoletnia Angie DiFranco - nowojorska początkująca aktorka w stanie zawodowego zawieszenia, która na wieść o tym, że już jej trzeci były chłopak niedługo stanie na ślubnym kobiercu, zaczyna panikować, zastanawiając się gorączkowo kiedy Kirk - jej obecny ukochany, spełni w końcu swój obowiązek i się jej oświadczy. Na szczęście dla Angie jest "teoria szczelnej przykrywki" zgodnie z którą mężczyźni przypominają słoiki ze szczelnie zakręconą przykrywką. Tak szczelnie, że jedna kobieta nie da rady jej odkręcić - najwyżej trochę ją poluzuje. Dopiero następna bez trudu otwiera słoik.Dla głównej bohaterki oznacza to, że jeśli poprzedniej dziewczynie Kirka nie udało się zaciągnąć wybranka do ołtarza, to ona ma szansę jeśli... odpowiednio się postara. Zaczyna więc wprowadzać w życie rady przyjaciółek, mające pozwolić jej odkręcić "przykrywkę" Kirka, czego efektem jest wiele zabawnych i niespodziewanych dla bohaterki sytuacji, skłaniających ją do wielu przemyśleń i dokonania ważnych życiowych decyzji, związanych nie tylko z miłością.
Czy teoria "szczelnej przykrywki" się sprawdzi? To trzeba odkryć samodzielnie. "Polowanie na męża" czyta się szybko i trochę... bez zaangażowania, ponieważ jest to lektura bardzo przewidywalna. Tak samo jest z wcześniej wspomnianym jedzeniem w McDonaldzie - w końcu nie rozsmakowujemy się w nim jakoś specjalnie, po prostu jemy. Jeśli ktoś dużo czyta, to po pierwszych kilkunastu stronach domyśli się, jak zakończy się cała ta historia. 
Od czasu do czasu potrzebujemy jednak takiego beletrystycznego fast foodu. "Polowanie na męża" sprawdza się w tej roli znakomicie.

piątek, 5 lipca 2013

Herbaciana przyjaźń

Przyjaźń między dwojgiem ludzi może przybrać różne kształty. Z literatury znamy wiele przykładów takiej relacji, bo nie ma chyba książki, w której nie poświęcałoby się jej większej lub mniejszej uwagi. W powieści Hansa Magnusa Enzensbergera "Józefina i ja" przyjaźń gra rolę kluczową, o czym możemy przekonać się już czytając pierwsze strony tej niewielkiej (zaledwie 170-stronnicowej) książeczki.
Jest to opowieść o 30-letnim Joachimie, który pewnego dnia pomaga starszej pani - tytułowej Józefinie - gdy na środku ulicy złodziej kradnie jej wysadzaną perełkami torebkę. Dzięki interwencji młodego mężczyzny epizod ten kończy się dobrze i staje się początkiem znajomości, która zadziwia zarówno Joachima, jak i samą staruszkę. Młodzieniec, zaproszony na herbatę, regularnie odwiedza Józefinę (zawsze we wtorek o 17:00), z którą wymienia poglądy dotyczące różnych dziedzin życia. Zdanie rezolutnej starszej pani - tak odmienne od poglądów młodego ekonomisty, pozwalają spojrzeć mu na swoje życie z zupełnie innej strony. O ile na początku Joachim wydaje się być starszy duchem niż jest (pierwsze kilkadziesiąt stron sprawiało wrażenie, jakby bohater był tylko nieco młodszy od Józefiny), to już pod koniec "młodnieje", jakby kontakty ze staruszką przywróciły mu pewność siebie i młodzieńczy wigor.
Powieść, napisana z humorem i w oszczędnym, ale eleganckim stylu, jest miłą lekturą, której nie można pominąć, jeśli natraficie na nią podczas bibliotecznych poszukiwań. Polecam!

sobota, 29 czerwca 2013

Współczesny syn marnotrawny

Pewne książki czyta się tak, jakby oglądało się film. Wrażenie to jest szczególnie silne, kiedy mamy na myśli film amerykański, który ma nieść pewne uniwersalne przesłanie, przekazać jakąś starożytną, ale wciąż aktualną prawdę, jak choćby ta, że dobro zwycięża zło czy że prawdziwej miłości nie da się kupić. Tego typu książką - z której powstałby całkiem dobry, choć przewidywalny film, jest dzieło pt. "Papierowe marzenia" autorstwa Richarda Paula Evansa - książka, której fabuła w znacznym stopniu opiera się na biblijnej przypowieści o synu marnotrawnym.
Głównym bohaterem jest Luke - dwudziestokilkuletni syn bogatego przedsiębiorcy z Arizony. Poznajemy go w momencie przełomowym dla jego życia - chłopak wyjeżdża na studia do innego stanu, gdzie poznaje przyjaciół i dziewczynę, w której się zakochuje. Doświadcza także uroków studenckiego życia i daje się "zwieść na pokuszenie", co jest początkiem historii, dzięki której tak bardzo upodabnia się do swojego biblijnego pierwowzoru. Reszty - przynajmniej jeśli chodzi o zarys fabuły, można łatwo się domyślić. Jest jednak coś fajnego w tej książce. Mimo iż przewidywalna, czyta się ją z dużą przyjemnością i ciężko odłożyć ją na bok, kiedy już raz się ją otwarło. Bohaterowie są nieskomplikowani i sympatyczni (z paroma wyjątkami), życiowe mądrości gwarantowane, no i zakończenie... Wiadomo - też nie może być złe.
"Papierowe marzenia" to ciepła i wzruszająca lektura, idealna na zimne i pochmurne dni.

piątek, 28 czerwca 2013

Bad Girls

Buntowniczki, rewolucjonistki, skandalistki... Kobiety zmienne, przewrotne i łamiące konwenanse. Od dawna fascynowały (a nierzadko także oburzały) ludzkość i zmieniały historię, zapisując się w niej na zawsze. Współcześnie skandale są domeną kobiet chcących szybko zdobyć sławę, bogactwo i okładki czasopism. Są gotowe na wszystko. Pozostaje tylko pytanie: czy zdobędą to, czego pragną? Czy zostaną zapamiętane przez następne pokolenia? Czas pokaże...
Tymczasem w księgarniach ukazała się niedawno książka przedstawiająca 36 sylwetek kobiet, które NIE poszukiwały (czasem rozpaczliwie) rozgłosu wśród społeczeństwa, aby zostać zapamiętane. Wiemy o nich, ponieważ zmieniły historię. Dokonały rewolucji, zmiany, przewrotu. Działały na rzecz sprawy, w którą wierzyły i były inne niż ich koleżanki, ograniczone przez panujące zasady. Nie bały się myśleć i być sobą.
Książka „Skandalistki. Historie kobiet niepokornych” autorstwa Elizabeth Kerri Mahon to dzieło, gdzie na nieco ponad 300 stronach ukazane są przywódczynie, żony, uwodzicielki, artystki, idealistki, poszukiwaczki przygód i kowbojki. Któż z nas nie zna Kleopatry, Fridy Kahlo czy Maty Hari? A w „Skandalistkach” oprócz ich portretów, znajdują się również mniej znane w Polsce (co nie znaczy, że mniej interesujące) biografie kobiet takich jak: nieustraszona Gertruda Bell, która swe życie poświęciła na badanie kultury Bliskiego Wschodu, uwodzicielska Emma Hamilton, która dzięki swej urodzie stała się osiemnastowiecznym symbolem seksu, czy wreszcie inteligentna Emilie du Chatelet – muza i partnerka Woltera, która w pewnej chwili swego życia prześcignęła swego mistrza talentem pisarskim. Książka zawiera też wiele innych kobiecych życiorysów, które opisane z pasją, pomysłem i humorem, tworząc iście doborowe towarzystwo. 
Jedyną wadą tej książki jest chyba to, że zawiera „tylko” 36 biografii i w momencie, gdy przerzucamy ostatnią kartkę woluminu, czujemy niedosyt, który może zaspokoić tylko blog autorki pt. Scandalous Women, na podstawie którego powstał ten fascynujący zbiór historii.
Cóż więcej pisać? Książka obowiązkowa dla każdej z pań – młodszych i starszych, choć i panowie nią nie pogardzą.

wtorek, 25 czerwca 2013

Błyskotliwa lektura

Przeczucia - któż z nas ich nie miewa? Ten moment, kiedy coś nam mówi, że powinniśmy postąpić tak, a nie inaczej, wybrać drogę w  prawo, a nie w lewo, czy zupełnie nie wiadomo czemu zbuntować się przeciwko ustalonej zasadzie, bo jakoś tak podskórnie WIEMY, że bunt przyniesie więcej korzyści niż posłuszeństwo, choć nie potrafimy wytłumaczyć, dlaczego tak postępujemy. Tylko czy nasze przeczucia są zawsze słuszne? I czym właściwie one są? Dlaczego towarzyszą nam w życiu? Na te i wiele innych pytań próbuje odpowiedzieć Malcolm Gladwell w swojej książce "Błysk! Potęga przeczucia" wydanej przez Znak w serii "Punkty przełomowe".
Główne filary książki stanowi sześć rozdziałów, tłumaczących ludzkie zachowania związane z przeczuciami: to, jaki wpływ ma na nie wiedza, pierwsze wrażenie czy osobiste upodobania. Ponadto autor w obrazowy sposób, posiłkując się wieloma przykładami, skutecznie udowadnia, że czasem lepsza jest szybka decyzja. Nie warto jednak polegać na stereotypach i umyśle poddanemu bardzo stresowej sytuacji, gdyż wtedy przeczucie może sprowadzić nas na manowce. Niby jest to jasne i oczywiste nawet bez czytania tej lektury. Gdy jednak sięgniecie po "Błysk!" z pewnością poczujecie się - jeśli nie oświeceni - to przynajmniej bardziej świadomi kiedy następnym razem krzykniecie "Czułem, że tak będzie!"